Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemoc kontrolowana- największy proces neonazistów

Redakcja
Z wokandy Ich motto brzmiało: "Czyny zamiast słów!". Ich ofiary, to młodzi ludzie o "niearyjskim" wyglądzie, "zdolni do płodzenia potomstwa", którzy rozprzestrzeniali się jak zaraza i swą obecnością zaśmiecali niemiecką ziemię.

Zazwyczaj strzelali im w twarz, patrząc prosto w oczy. Teraz w Niemczech trwa największy od czasów wojny proces neonazistów.

Dla udokumentowania, filmowali swe zbrodnie, a nawet ciała odwożone w trumnach. Dziś członkowie i pomocnicy Narodowosocjalistycznego Podziemia (NSU) zasiadają na ławie oskarżonych. Udowodniono im dziesięć morderstw, ale śledztwo wciąż trwa i zarówno liczba ofiar jak i oskarżonych może się wkrótce powiększyć

Na fotografiach wyglądają jak wszyscy młodzi ludzie zadowoleni z życia: w słońcu, podczas wypadu nad morze z deskami surfingowymi, to znów przy wieczornym grillu, gdzieś na ulicy, w pokoju nad stertą papierów, czy w samochodzie. Ale Beate Zschäpe, Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt szczęśliwi nie byli. W osiągnięciu pełni szczęścia przeszkadzali im obcojęzyczni imigranci w RFN i ci Niemcy, którzy sprzeciwiają się wyznawanej przez nich ideologii czystości rasy. Tych troje połączyło coś więcej niż tylko przyjaźń. Zschäpe znała się z Uwe Mundlosem jeszcze z czasów, gdy była nastolatką.

Chodzili razem na dyskoteki i ściskali się po kątach. Ponoć była to jej pierwsza miłość. Szybko znaleźli wspólny język nie tylko w sprawach muzyki "podziemia", wspólnie zaplanowali i zrealizowali w 1991 r. ich pierwszy włam do jednego z klubów w Jenie. Było im ze sobą tak dobrze, że postanowili razem spędzić resztę życia ispędzili, choć nie tak, jak wówczas myśleli. Był nawet pierścionek i oficjalne zaręczyny, lecz, gdy Uwe poszedł do wojska, Beate zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem i imiennikiem Böhnhardtem. I tak już zostało przez kolejnych dwadzieścia lat: oni nadal się przyjaźnili i nadal kochali się w Beacie, a ona czuła się w ich towarzystwie jak bogini. Na dodatek połączył ich nowy "kick": przyjemność, jaką czerpali z tureckich i innych "karaluchów". By dać jej upust, stworzyli - jak określają dziś niemieckie media - "komórkę terrorystyczną z Zwickau", a według przez nich przybranej nazwy: Narodowosocjalistyczne Podziemie (NSU).

Zbrodniczy szlak

Ujawnione niedawno zabójstwa tej grupy wstrząsnęły opinią publiczną i zaszokowały niemieckich polityków. Który to już raz? Tuż po zjednoczeniu przez RFN przelała się fala tragicznego w skutkach polowania na obcokrajowców, która dziś spowszedniała na tyle, że przedstawiciele skrajnieprawicowych partii wybierani są do samorządów i władz lokalnych, zasiadają w parlamentach wschodnioniemieckich krajów związkowych i całkiem legalnie budują swe "narodowoczyste strefy".

Jak Narodowodemokratyczna Partia Niemiec (NPD), która bynajmniej nie kryje, że ma się z spadkobierczynię hitlerowskiej NSDAP i propaguje idee Niemiec dla Niemców.

Zschäpe i jej przyjaciele figurowali w aktach niemieckiej policji od dawna. Byli członkami neonazistowskiej organizacji "Thüringer Heimatschutz", w ich domach funkcjonariusze znajdywali brunatną literaturę, rasistowskie dewocjonalia, poradniki na temat konstruowania ładunków wybuchowych, a nawet atrapy bomb. Jak to więc możliwe, że przez kilkanaście lat mogli bezkarnie znaczyć po całych Niemczech swój krwawy szlag? Ich ofiary, to właściciele imbisów z kebabami, kwiaciarni, straganów z warzywami, warsztatu dorabiania kluczy, kioskarz, właściciel kawiarni internetowej.

Pierwszym ze skrupulatnie prowadzonego przez NSU wykazu był kwiaciarz Enswer S., który został wręcz naszpikowany kulami. Później neonazistowscy kilerzy byli bardziej oszczędni: strzelali patrząc ofiarom w oczy z bezpośredniej odległości, prosto w twarz. Wyjątkiem był Mehmed K., którego zadźgali nożem. Od ich kul zginęła też policjantka Michele K., zastrzelona w radiowozie, a jej kolega-funkcjonariusz do końca życia pozostanie przykuty do wózka inwalidzkiego. Poza zamachami na starannie wytypowane osoby, NSU przypisuje się bezczeszczenie cmentarzy żydowskich, wysadzenie w powietrze grobu byłego szefa Centralnej Rady Żydów w Niemczech Franza Galinskiego, rozsyłanie wybuchowych listów do redakcji, zamachy bombowe w Kolonii oraz kilkanaście napadów na banki i urzędy pocztowe.

Czy mordercze trio i ich pomocnicy byli tak genialni, że latami pozostawali nieuchwytni, czy też raczej służby porządku publicznego były tak nieudolne? Böhnhardt, pomocnik budowlany z zawodu, który nie rozstawał się ze sztyletem i wyglądał jak plakatowy neonazista (ogolona głowa, skórzana kurtka, podkute buty) zainteresował śledczych już w 1997 r., podczas poszukiwań sprawców dwukrotnego podłożenia bomby w teatrze w Jenie. Nieco później policjanci znaleźli podczas kontroli jego samochodu mały arsenał broni, jednak niczego podejrzanego w tym się nie dopatrzyli.

Tak samo w przypadku Zschäpe, która przechowywała w domu materiały propagandowe i broń, oraz Mundlosa, syna profesora, który w ojcowskim garażu preparował materiały wybuchowe. Jak to możliwe, że po takich rezultatach rewizji mordercza trójka mogła kontynuować swe krwawe dzieło? - pytają dziś już nie tylko adwokaci ofiar.

Ponad 60-letni, turecki przedsiębiorca z Dortmundu może mówić o szczęściu. Także on znajdował się na liście kandydatów NSU "do odstrzału". Przeżył, gdyż brunatni zamachowcy uznali, że jest za stary i szkoda na niego marnować czasu i naboi. Jego nazwisko śledczy poznali z tego, co wydobyto z ruin domu w Ćwikowie (Zwickau), gdzie Zschäpe i jej przyjaciele planowali i uzgadniali szczegóły swych zbrodni. Gdy policyjny krąg zaczął się zacieśniać wokół nich, Böhnhardt i Mundlos zastrzelili się w samochodzie kempingowym, zaś Zschäpe najpierw wysadziła w powietrze ich siedzibę, a potem sama przyszła na komisariat. Funkcjonariusze znaleźli w zgliszczach na wpół spalonego budynku broń, komputery, płyty DVD i część pedantycznie prowadzonej dokumentacji. Rezultaty odtworzonych materiałów są szokujące: mordercy filmowali swe przerażone ofiary podczas egzekucji, a nawet odwożenie zwłok w trumnach.

Wspólnicy na etatach

Obok Zschäpe, która nie mówi ani słowa, nie chce nawet podać w sądzie swego nazwiska, zasiadło czterech pomocników NSU. Ich zadaniem było m.in. zaopatrywanie zamachowców w fałszywe dokumenty, broń, wypożyczanie auta, szukanie tymczasowego locum itp. Ale krąg podejrzanych może wkrótce poszerzyć się o kolejne osoby. Jednym z nich był tajny agent Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Tino Brandt, pseudonim "Otto", który niby przypadkowo znalazł się w pobliżu jednego z miejsc egzekucji. Inny, nazywany przez kolegów "małym Adolfem", obecny był podczas zabójstwa w Kassel. Na marginesie procesu rozgorzała dyskusja, kto komu jest właściwie bardziej przydatny, neonaziści współpracujący z BfV, czy BfV neonazistom: jak się okazuje, dla tych ostatnich urząd ochrony konstytucji jest jak azyl i zamiast inwigilować środowiska, w których są ulokowani, wspierają je, kłamią, chronią kolegów i jeszcze za to dostają pieniądze.

Tropiący wszelkie ekstremizmy BfV zatrudnia ponad 2,6 tys. pracowników, ma też miliony euro na tę działalność i utrzymuje kilkaset opłacanych wtyczek w podejrzanych organizacjach. Jak widać, pożytek z tych ostatnich jest marny. "Wygląda na to, że rzeczywiście mamy w Niemczech do czynienia z nową formą prawicowoekstremistycznego terroryzmu", dostrzegła kanclerz Angela Merkel podczas zjazdu chadeków w Lipsku i na zakończenie tego tematu puściła w eter truizm: "Trzeba być zawsze czujnym". Brzmi to między wierszami jak przyznanie się, że Niemcy są ślepi na prawe oko. Neonaziści występują w wielu krajach, ale - mówiąc bez ogródek - nigdzie w cywilizowanej Europie nie rozpanoszyli się w tak tragicznej skali jak akurat w RFN.

W atmosferze skandalu wokół działalności NSU niemieccy politycy zdołali porozumieć się, co do utworzenia centralnego rejestru neonazistów. Co symptomatyczne, stadionowi chuligani mają go od dawna, a w przypadku brunatnej sceny ponoć na przeszkodzie stała ochrona danych osobowych. Toczy się także debata, czy należy podjąć procedurę delegalizacji NPD - jedni są za, inni przeciw. Gdy kilka lat temu przeprowadzałem rozmowę z ówczesnym szefem tej partii Udo Voigtem w jego berlińskim biurze, nie mogłem się nadziwić, jak człowiek nazywający Hitlera "wielkim mężem stanu", który otwarcie nie uznaje powojennych granic w Europie i - jak na wiecu w Gryfii (Greifswald) - wzywał młodzież do zbrojnej walki z politycznym systemem w RFN, który był kilkakrotnie skazany za podżeganie do nienawiści, mógł korzystać z przysługujących partiom państwowych dotacji i wprowadzać swych ludzi do władz lokalnych.

Trwałe blizny

NPD zrzesza dziś ok. 6,6 tys. członków, na podobną sumę szacowana jest liczba powiązanych z tą partią neonazistowskich bojówkarzy, nazywanych w urzędowej terminologii "gotowymi do przemocy". Jeśli oprzeć się na oficjalnych danych, oznacza to, że ich liczba ciągle rośnie; w 2008 r. do różnorakich organizacji tego spektrum należało 4,8 tys. członków.

Czy proces "komórki terrorystycznej z Ćwikowa" wzmoże czujność niemieckich władz, ich organów i przeciętnych Schmidtów wobec zjawisk ksenofobii i antysemityzmu pleniących się wśród młodzieży? Rzecz jasna, przyklejanie brunatnej łaty całemu niemieckiemu społeczeństwu byłoby krzywdzącym uogólnieniem. Ale, trudno wymazać z pamięci zarówno niemieckie zbrodnie z okresu III Rzeszy, jak i niedawne, zatrważające zdarzenia w powojenne RFN, zdawałoby się wyleczonej z hitleryzmu - ja ma jeszcze przed oczami płonące hotele dla azylantów z początku lat dziewięćdziesiątych w Hoyerswerdzie (Saksonia), w Roztoku (Meklemburgia-Przedpomorze), w Mölln (Szlezwik-Holsztyn) i wiele, wiele innych. Byłem wówczas dziennikarzem akredytowanym w Bonn.

Mam też przed oczami obraz spalonego domu w nieodległym, nadreńskim Solingen. Dla przypomnienia: w zamieszkałej przez tureckich imigrantów kamienicy, obrzuconej przez neonazistów koktajlami Mołotowa, spłonęły żywcem Hülya Gen (lat 9), Gülüstan Öztürk (12) i Hatice Gen (18). Gürsün (27), matka czteroletniej Saime Gen (4), uciekając przed płomieniami wzięła swą córkę na ręce i wyskoczyła z okna. Obie zginęły na miejscu. Sześciomiesięczne niemowlę, trzyletnie dziecko i piętnastoletni Bekir Genulegli ciężkim poparzeniom, obrażeń groźnych dla życia doznało też czternaścioro innych mieszkańców tego domu. Bekir przeszedł od tego czasu 30 operacji, nie ma prawego ucha, konieczna była amputacja palców u ręki, na jego twarzy zrekonstruowanej przez chirurgów z kolońskiej Kliniki Uniwersyteckiej, oraz na całym ciele pozostały na trwałe blizny po ogniu.

Czterech sprawców tej tragedii skazano na kary od 10 do 15 lat więzienia. Wszyscy cieszą się już wolnością. Dwóch z nich opuściło areszt przedterminowo za "dobre sprawowanie". Ja, niestety, nie zapomniałem, więc na pytanie: czy proces Beaty Zschäpe i wspólników morderczej grupy NSU, której ostatnie ofiary pochowano niedawno, prawie dwadzieścia lat po zamachu w Solingen, wzmoże czujność naszych zachodnich sąsiadów wobec odradzania się neonazizmu, nie mogę odpowiedzieć twierdząco, ale chciałbym przynajmniej w to wierzyć .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza