MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Ocean strachu"

Piotr Polechoński
Pomyli się ten, kto wybierając się na "Ocean strachu" będzie chciał zobaczyć to, co obiecuje mu telewizyjna reklamówka. Krzyków, krwi i strachu - czyli dynamicznego kina akcji prosto z Hollywood - jest tu tyle co na lekarstwo.

Ku zaskoczeniu wielu (w tym i moim) "Ocean strachu" ma tyle wspólnego ze "Szczękami" Spielberga, co filmy Krzysztofa Zanussiego z filmami grozy. Thrillerem jest on tylko jakby od niechcenia. To obraz na wskroś filozoficzny. Nie ma tu podnoszącej napięcie do granic wytrzymałości muzyki, ani nagłych zwrotów akcji. Za to mamy mnóstwo pytań o kondycję współczesnego człowieka i zaledwie kilka odpowiedzi. Najważniejsza z nich brzmi: oderwaliśmy się od natury do tego stopnia, że postrzegamy ją tylko przez telewizję. A gdy spotkamy się z jej ciemną stroną, nie wierzymy, że dzieje się to naprawdę. Nawet wtedy, gdy śmierć zajrzy nam w oczy.
Pomysł na film był kapitalny. Młode, amerykańskie małżeństwo zapracowanych mieszczuchów w ostatniej chwili decyduje się na krótkie wakacje. Lecą na jedną z rajskich wysp na Pacyfiku. Robią to nieprzypadkowo, bo oboje są zapalonymi płetwonurkami. Po kilku dniach pobytu korzystają z usług jednej z firm organizujących nurkowania na otwartym oceanie i z samego rana wypływają w stronę rafy. Nie są sami, bo wraz z nimi płynie około 70 osób. Po dotarciu na miejsce dochodzi do fatalnej pomyłki. Organizatorzy wyprawy źle obliczają liczbę uczestników i odpływają przed powrotem wszystkich na statek. W ten sposób para głównych bohaterów zostaje kompletnie sama na środku oceanu. Wkrótce zaczynają atakować ich rekiny... Z tym filmem trzeba się oswoić. Zdjęcia kręcone z ręki kamerą cyfrową, ciągłe zbliżenia na twarze aktorów, długie, jednostajne ujęcia bez muzyki (a czasami bez słów), kołysząca się do znudzenia wśród fal dwójka ludzi - nie jest to proste i łatwe kino. Jednak, gdy w miarę szybko uda nam się przestawić z wrażliwości hollywoodzkiej na tę naszą, prawdziwą, zobaczymy niezwykle ciekawy i oryginalny obraz. Jego olbrzymia, niemal hipnotyczna siła polega na przerażającym podobieństwie. Ona i on są tacy sami` jak ty czy ja. To nie żadni superherosi walczący z krwiożerczymi bestiami. To normalni, zapracowani ludzie całkowicie pochłonięci przez swoje codzienne życie. Nie robią w nim nic niezwykłego: po prostu żyją otoczeni bezpieczną cywilizacją. Zaś wszystko to, co groźne, niebezpieczne i niezrozumiałe przeniosło się do telewizyjnych kanałów. Dlatego pierwsze pół godziny samotnego dryfu na pustym oceanie dwójka bohaterów spędza na pogaduszkach, żartach i wzajemnych przekomarzaniach. Nie wierzą, że to, co się dzieje wokół nich, dzieje się naprawdę. Podświadomie są pewni, że tam ich wcale nie ma. Że właśnie wraz z innymi wracają na ląd. Jestem pewien, że tak samo byśmy zachowywali się i my. "Ocean strachu" to lustro, w którym każdy z nas może się przejrzeć. I przypomnieć sobie, że przy drobnym zbiegu okoliczności słowo "człowiek" wcale nie brzmi dumnie. Brzmi jak dobry obiad.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza