Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwszy wpadł ksiądz

Zbigniew Marecki, Krzysztof Flasiński
Jerzy Jędykiewicz opuszcza gabinet przewodniczącego pomorskiego SLD.
Jerzy Jędykiewicz opuszcza gabinet przewodniczącego pomorskiego SLD.
Ponad 60 milionów złotych na pustych fakturach. Jeden ksiądz, jeden polityk, jeden były wiceminister i kilkunastu biznesmenów. Tak wygląda dotychczasowy bilans śledztwa gdańskich prokuratorów w sprawie kościelnego wydawnictwa Stella Maris, za pośrednictwem którego przepływały lewe pieniądze.

Kościelna spółka wydawnicza Stella Maris to największa w Trójmieście drukarnia. Zatrudnia ponad 130 osób. Jej pracownicy najbardziej obawiają się jednego: upadku firmy z powodu złej atmosfery, jaka wytworzyła się wokół niej po ujawnieniu aferalnych powiązań jej szefów.
Pracownicy wydawnictwa oficjalnie rozmawiać nie chcą, ale o tym, co się dzieje wokół firmy, dyskutują bez przerwy.
- Dla nas jest oczywiste, że dziwne biznesy rozpoczęły się, gdy były cenzor Janusz B. dogadał się z jednym z prawników w Kurii, z którym znał się jeszcze z czasów studiów. Oni zaczęli wciągać firmę w rozmaite powiązania polityków i biznesmenów z całego nadmorskiego regionu - opowiada jeden z pracowników spółki.
Nasi rozmówcy są przekonani, że ten proceder trwa już co najmniej 5-6 lat i zaczął się jeszcze w czasach rządów AWS.
- Pranie pieniędzy na pewno dotyczyło nie tylko czerwonych, ale i czarnych. Teraz eksponuje się wątki związane z lewicą, bo może chodzi o wykreowanie kozła ofiarnego - zastanawiają się pracownicy Stella Maris.
Jednego są pewni: Jerzy Jędykiewicz, były baron SLD, którego oskarża się m.in. o pranie brudnych pieniędzy poprzez ludzi związanych ze Stellą Maris, nigdy do drukarni nie przychodził osobiście.
- Wszystko rzeczywiście musiało się odbywać poprzez pośredników. Bardzo zastanawiające jest także to, co się działo z tzw. prowizjami, które odliczali sobie dyrektorzy za fikcyjne konsultacje. Tych pieniędzy w firmie też nie widać, a to musiały być duże kwoty - mówią drukarze.

Pierwszy wpadł ksiądz

Gdańska Prokuratura Apelacyjna i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego bada pozawydawniczą działalność Stelli Maris co najmniej od 2002 roku. Sprawa stała się głośna po tym jak w grudniu 2002 w po Gdańsku zaczęły krążyć pogłoski, że komornicy w ramach windykacji prawie 800 tysięcy złotych długu kościelnego wydawnictwa chcą zająć konta i majątek kurii.
W styczniu 2003 odwołany wcześniej przez kurię ze stanowiska prezes Stella Maris ksiądz Zbigniew B. został zatrzymany przez funkcjonariuszy ABW. Razem z nim do aresztu trafił dyrektor wydawnictwa Tomasz W.
Ksiądz przyznał się w śledztwie, że pośredniczyl w fikcyjnych usługach konsultingowych, które rzekomo świadczyło wydawnictwo, za co kasował od 2 do 5 procent prowizji. Zeznał też, że transakcje aranżowali dwaj
- również zatrzymani w tym czasie przez ABW - trójmiejscy biznesmeni: Janusz B. i Konrad K. W operacje zaangażowany był cały łańcuszek firm, których szefowie mają dziś postawione zarzuty wyłudzania pieniędzy. A są to nazwiska i firmy nie byle jakie. W gronie zamieszanych w tzw. aferę Stella Maris pojawiła się m.in. telekomunikacyjna spółka El-Net i jej były prezes (przez jakis czas wiceminister infrastruktury) Krzysztof H. oraz jego następca w El-Necie Eugeniusz G., gdańska Korporacja Budowlana Doraco i jej prezes Bożena K. oraz główny udziałowiec firmy Andrzej H., Energobudowa, którą kierował były pomorski baron SLD Jerzy Jędykiewicz oraz upadła giełdowa spółka ze Szczecina Espebepe, którą kiedyś kierował Andrzej H.
Zarzuty ma także kilkunastu innych biznesmenów z trójmiejskich firm oraz była wiceprezydent Szczecina Elżbieta M., dawna główna księgowa Espebepe. Wszyscy sa na wolności

Dobre samochody

Ksiądz B. na współpracownikach ze Stella Maris długo sprawiał bardzo dobre wrażenie. Był miły w obejściu i przyjaźnie nastawiony, ale okazał się jednocześnie pazerny na pieniądze. - Wystarczyło popatrzeć, jakim samochodami jeździli dyrektorzy drukarni i jak często je zmieniali. Tak nie postępują ludzie, którzy są przywiązani do skromności. Ksiądz B. w swojej parafii w Sopocie cieszył się uznaniem. Teraz wiele osób mówi, że jak przyjdzie po kolędzie, to nie wpuszczą go do domu
- opowiada jeden z pracowników Stella Maris.
Od innych podejrzanych ludzie aż tak się nie odcinają. Jędykiewicza raczej serdecznie żegnano, po tym jak zrzekł się przewodnictwa w pomorskim SLD. Na ostracyzm nie jest także narażony Andrzej H. i Elżbieta M.
Zdaniem pracowników Stella Maris najgorzej na aferze wyjdzie drukarnia. - Grozi nam upadek. Drukarnia ma jeszcze do spłacenia sporo rat leasingowych za maszyny, a ostatnio wciąż traci klientów, którzy ze strachu przed ewentualnymi kontrolami wycofują swoje zlecenia - uważają drukarze. - To wszystko powoduje, że ludzie (pracownicy drukarni - red.) są coraz bardziej wściekli i jednocześnie przerażeni, bo zdają sobie sprawę, że ich przyszłość jest niepewna - komentują.

Sprawa rozwojowa

Krzysztof Trynka, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku twierdzi, że sprawa Stella Maris, w której zarzuty postawiono już 22 osobom, ma wciąż charakter rozwojowy: - Nie wykluczamy, że postawimy zarzuty kolejnym osobom. Na pewno jednak nie będą to osoby z pierwszych stron gazet. Poza tym niczego więcej nie komentujemy.
Sprawa Stella Maris, przez która przechodziły pieniądze za fikcyjne usługi konsultingowe, lobbingowe, pośrednictwo w podpisywaniu kontraktów, analizy umów cywilnoprawnych ma również zachodniopomorski wątek.
Szczecinianie o Stella Maris usłyszeli na początku września ubiegłego roku. To wtedy funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymali dwoje szefów firmy budowlanej, niegdyś obecnej na giełdzie podejrzewanych w śledztwie dotyczącym gdańskiego wydawnictwa - byłego prezesa Alberta R. I byłą wiceprezes Elżbietę M.
Albert M. w Espebepe pojawił się w 1992 roku. Najpierw był kierownikiem robót, ale dość szybko awansował, został prezes, a później wiceprezesem. Wreszcie zrezygnował z pełnienie tej funkcji.
Elżbieta M. Jest bardziej znana mieszkańcom Szczecina. W Espebepe od 1996 roku. Jej pierwsza posada to główna księgowa. Później była dyrektorem i wiceprezesem. W kwietniu 2001 roku odeszła z firmy. Od 2001 roku do 2002 roku była wiceprezydentem Szczecina, teraz jest radną rady miasta.
Wiele kontrowersji wzbudziło zatrzymanie Elżbiety M. Na początku września ubie głego roku funkcjonariusze ABW weszli do firmy, w której pracuje, przewieźli ją do Gdańska, gdzie postawiono jej zarzuty. Po wpłacie poręczenia majątkowego wróciła do Szczecina.
Po zatrzymaniu była wiceprezes zaznaczała, że "nigdy, podkreślam nigdy, nie otrzymałam w sposób sprzeczny z prawem jakichkolwiek środków pieniężnych, a już na pewno ich nie przywłaszczyłam. Próby połączenia mojej osoby z nieprawidłowościami (o ile wystąpiły, a o których nie mam żadnej wiedzy) w wydawnictwie Stella Maris Archidiecezji Gdańskiej są oczywistym nieporozumieniem i nieprawdą".
Według prowadzących sprawę, podejrzani byli odpowiedzialni za podpisanie fikcyjnej umowy z firmą konsultingową z Trójmiasta, a następnie akceptację zawierających nieprawdę faktur. Umowa prowizyjna miała dotyczyć pomocy, jaką gdańska firma miała udzielić Espebepe w wygraniu przetargu na budowę terminalu pasażerskiego na lotnisku w Goleniowie. Umowę miało przejąć następnie wydawnictwo Stella Maris.
W 1999 roku firma konsultingowa z Warszawy zawarła z Espebepe umowę. Konsultanci mieli pomóc zdobyć kontrakt na budowę pasażerskiego terminalu lotniska w Goleniowie w zamian za trzy procent wartości inwestycji. Espebepe wygrało przetarg i wystawiło warszawskiej firmie faktury na milion złotych. Podwykonawcą tej umowy było właśnie wydawnictwo Stella Maris.
Prawdopodobnie Espebepe i tak wygrałoby przetarg, ponieważ zaprezentowało najlepszą ofertę.
Espebepe jest jedyną zachodniopomorska spółka giełdową. 13 maja 2002 roku sąd ogłosił jej upadłość, a rok później komisja Giełdy Papierów Wartościowych wycofała jej akcje z obrotu giełdowego. Wciąż jednak publikowane są jej raporty finansowe.
Stella Maris mogła być także zaanagżowana w budowę handlowo-usłogowo-rekreacyjnego centrum w Koszalinie. W jednym z wywiadów udzielonych "Gazecie Wyborczej", główny udziałowiec Doraco (generalny wykonawca centrum) Andrzej H. Powiedział, że inwestycja miała stanąć na placu papieskim, dużo do powiedzenia miął tam miejscowy proboszcz. Ten kontrakt już praktycznie nam się wymknął z rąk, a gdy zatrudniliśmy Janusza B., błyskawicznie dostaliśmy tę robotę."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza