Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polsko-niemiecka wojna o dzieci

Monika Stefanek gs24.pl
Po stronie rodziców, skarżących się na dyskryminację przez niemieckie Jugendamty, stanęła Bruksela. Być może z jej pomocą uda się rozstrzygnąć ten problem.
Po stronie rodziców, skarżących się na dyskryminację przez niemieckie Jugendamty, stanęła Bruksela. Być może z jej pomocą uda się rozstrzygnąć ten problem.
Już kilkadziesiąt rodziców zarzuca dyskryminację niemieckiemu Urzędowi ds. Dzieci i Młodzieży.

Skargi, nie tylko Polaków, trafiły do Parlamentu Europejskiego. Bruksela przyznaje, że niektóre prawa człowieka mogły zostać naruszone.

Problem dotyczy dzieci ze związków i małżeństw polsko-niemieckich, które rozstały się czy rozeszły, a potomstwo zostało w Niemczech. Polscy rodzice alarmują, że w Niemczech szerzy się dyskryminacja ze względu na pochodzenie. Do tej pory ujawniono kilkadziesiąt takich przypadków. Powstało nawet Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech.

- Niemieckie Jugendamty (Urzędy ds. Dzieci i Młodzieży - przyp. red.) zakazują dzieciom porozumiewania się z ich polskimi rodzicami w języku polskim - mówi Mirosław Michałowski, wiceprezes Stowarzyszenia. - Takich przypadków jest bardzo wiele. Im więcej o tym problemie mówimy, tym więcej poszkodowanych rodziców się do nas zgłasza.

Poruszyli wszystkich

Rodzice w obronie swoich praw przeszli w Niemczech całą drogę prawną. Poruszyli wszystkie instytucje i urzędy, wielokrotnie stawali przed sądem. Niektórzy wydali na adwokatów i procesy majątek. Ich wysiłki nie na wiele się zdały.

Kilka dni temu w Berlinie odbył się proces karny w sprawie rzekomego porwania własnego dziecka przez matkę do Polski. Jak twierdzą przedstawiciele stowarzyszenia, oskarżona matka, mając zgodę męża, pojechała na kilka dni do Szczecina.

Po powrocie do Berlina Jugendamt postawił jej zarzut porwania dziecka i skierował sprawę do sądu. "Pasmo szykan, do, których należał m.in. dozór policyjny, rewizja mieszkania, aresztowanie, nakłanianie do dobrowolnego oddania synka rodzinie zastępczej itd., było początkiem gehenny. Obecna sprawa w sądzie ma na celu utorowanie drogi do pseudolegalnego odebrania jej dziecka przez Jugendamt i przekazanie go niemieckiej rodzinie zastępczej" - czytamy w komunikacie stowarzyszenia.

Dramat wielu rodzin

Podobnych historii jest wiele. Wojciech Pomorski, ojciec dwóch córek z polsko-niemieckiego małżeństwa, od kilku lat nie widział dzieci, mimo iż wspólnie z byłą żoną posiada prawa rodzicielskie. Żona nie zgadza się nawet na rozmowy telefoniczne ojca z córkami.

Beata Pokrzeptowicz-Meyer, lektorka języka polskiego na uniwersytecie w Bielefeld oraz tłumacz przysięgły języka niemieckiego, przez pięć lat samotnie wychowywała syna. Po tym czasie, na wniosek byłego męża, sąd odebrał jej władzę rodzicielską. "Nie postawiono mi żadnych zarzutów wobec dziecka, nie przesłuchano syna, mnie, mojego adwokata ani adwokata dziecka" - czytamy w oświadczeniu pani Beaty.

Jugendamt wydał synowi zakaz nauki języka polskiego, a także zakaz odwiedzin rodziny w Polsce. Sąd kilkakrotnie, na wniosek Jugendamtu, nie zezwolił na przyjazd dziecka do polskich dziadków na ferie. Podczas nadzorowanych przez Jugendamt spotkań z synem pani Beata chciała rozmawiać z nim po polsku. Wtedy urząd zakazał jej (bez wyroku sądowego) kontaktu z dzieckiem.
"Mój przypadek i to, co opisałam, nie jest wyjątkiem, ale regułą w Niemczech. A dzieje się tak, bo wszystko odbywa się za zamkniętymi drzwiami sądów i Jugendamtów, jako tzw. konflikt rodzinny" - pisze pani Beata.

Ratunek w Brukseli

Ostatnią nadzieją rodziców stał się polski rząd oraz Parlament Europejski. Skargi trafiły m.in. do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Minister spraw zagranicznych Anna Fotyga spotkała się w lutym z poszkodowanymi rodzicami. Mówi się nawet o powołaniu wkrótce specjalnego zespołu mediacyjnego do rozwiązywania podobnych, polsko-niemieckich konfliktów.

- U podłoża tych spraw leżą trudne, rodzinne historie. Nie można jednak zapominać, że ofiarą tych konfliktów jest dziecko - mówi prof. Mariusz Muszyński, pełnomocnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych do spraw polsko-niemieckiej współpracy.

Zaniepokojony opisanymi sytuacjami jest Parlament Europejski. Rodzice złożyli w lutym petycję do europosłów, dotyczącą dyskryminacji przez niemieckie urzędy polskich rodziców w kontaktach z dziećmi. Wskazują na naruszenie jednej z podstawowych zasad Unii Europejskiej, polegającej na wspieraniu różnorodności kulturowej i językowej Unii oraz poszanowaniu dziedzictwa narodowego, w tym dziedzictwa językowego.

Nie tylko polski problem

Pod petycją podpisali się nie tylko polscy rodzice, ale także z wielu innych krajów, którzy mają w Niemczech podobne problemy. Są wśród nich Francuzi, Brytyjczycy, Belgowie, a nawet Australijczycy. To nie pierwszy sygnał, który trafił do Parlamentu Europejskiego w tej sprawie. Wojciech Pomorski już dwa lata temu alarmował Brukselę.

W uzasadnieniu petycji, którą wówczas złożył, czytamy, że niemieckie urzędy swoje decyzje argumentują tym, iż "z profesjonalnego pedagogicznego punktu widzenia nie jest w interesie dziecka, aby spotkania z towarzyszeniem urzędnika odbywały się w języku polskim.

Dla dziecka korzystne jest tylko rozwijanie języka niemieckiego, ponieważ wzrasta ono w tym kraju, tutaj chodzi lub będzie chodzić do szkół". Rodzice twierdzą, że argumenty urzędów pozbawione są znajomości zasad wychowania dziecka i kwestionowane przez wielu specjalistów i pedagogów.

Bruksela skrytykowała działania niemieckich Jugendamtów. Aristotelis Gawriliadis, przedstawiciel Komisji Europejskiej z dyrekcji ds. praw podstawowych przyznał, że jeśli wymaga się rozmawiania z dziećmi po niemiecku i jednocześnie zakazuje używania języka polskiego, to jest to dyskryminacja ze względu na narodowość. Komisja zażądała od rządu niemieckiego oficjalnych wyjaśnień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza