Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces ws. wypadku. Prokuratura żąda 4 lata więzienia

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
Ostatni dzień procesu przed słupskim sądem rejonowym.
Ostatni dzień procesu przed słupskim sądem rejonowym. Marcin Kamiński
W środę (27 lutego) przed słupskim sądem rejonowym zakończył się proces Jolanty S., oskarżonej o spowodowanie śmiertelnego wypadku w Dębinie z czterema ofiarami.

Prokurator zażądał czterech lat więzienia. Obrońcom nie udało się przekonać sądu do powołania kolejnych biegłych z zakresu rekonstrukcji wypadków i techniki jazdy. Ani do przeprowadzenia kolejnej symulacji komputerowej czy wizji lokalnej. A tym bardziej do niebezpiecznego eksperymentu procesowego, w którym uczestniczyłby prawdziwy kierowca, a raczej kaskader i niebywały śmiałek, który z prędkością 90 kilometrów na godzinę miałby zjechać na niższe o 10 centymetrów pobocze, a po dwóch sekundach wrócić na jezdnię. I wtedy byłoby wiadomo, co dzieje się z samochodem.

Sąd nie uwzględnił wniosków. Proces się zakończył. Wygłoszono mowy. Wyrok w tej zawiłej sprawie zostanie wydany za tydzień. Wtedy upłyną już trzy lata i siedem miesięcy od tragedii. To o wiele za długo dla rodzin ofiar, bo każda rozprawa to przypomnienie bolesnych chwil.

Zobacz też:Zapadł wyrok na wampirzycę ze Słupska

Agnieszka K. z Lubuskiego, oskarżyciel posiłkowy w procesie, w jednej sekundzie straciła ojca, siostrę i małą siostrzenicę. Dzisiaj wychowuje starszą, 15-letnią córkę tragicznie zmarłej siostry. W Słupsku jest na każdej rozprawie, ale - jak powiedziała - na wyrok nie przyjedzie.

- Już nie mam sił. Nie chcę tego wysłuchiwać po raz kolejny - mówi pani Agnieszka.

Ostatniego lipca 2009 roku w wypadku zginął 63-letni Kazimierz O. Kierowca oplem corsą odwoził córkę, 30-letnią Magdalenę i roczną wnuczkę Onell na dworzec. Do samochodu zabrał też znajomego - 45-letniego Waldemara S. Mama i córeczka w foteliku siedziały z tyłu. Na drodze z Dębiny do Bałamątka pojawił się kabriolet peugeot 307. Kierowała nim 51-letnia dzisiaj Jolanta S. z Zielonej Góry. Nagle zjechała na lewy pas, którym jechał opel. W tym aucie nie przeżył nikt.

Przeczytaj również: Prokuratura potwierdza znalezienie zwłok teściowej Brunona K.

Licznik prędkości w aucie Jolanty S. zatrzymał się na 130 kilometrach na godzinę, ale później biegli stwierdzili, że jechała z prędkością co najmniej 90 kilometrów na godzinę. Świadków zdarzenia nie było.

50-letnia Jolanta S. z Zielonej Góry odpowiada za nieumyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu na drodze i spowodowanie wypadku, w którym cztery osoby odniosły śmiertelne obrażenia. Nigdy nie przyznała się do winy. Wcześniej twierdziła, że jechała ostrożnie, bo wiozła porcelanę. A gdy przed Dębiną zza łuku wyjechał biały samochód, zjechała na bok, chcąc go ominąć. Jednak spadła na pobocze i samochód się przechylił.

W sprawie powstało kilka opinii biegłych - powołanych przez prokuraturę, sąd i prywatnych, przedstawionych przez obronę.

Według biegłych powołanych z urzędu, Jolanta S. popełniła błąd, wracając z pobocza niższego o 10 cm na jezdnię i przejechała na drugi pas. Możliwe, że do zjazdu na pobocze zmusił ją zupełnie inny kierowca, którego minęła wcześniej, bo ten z opla w ogóle nie przyczynił się do wypadku. A błąd polegał na tym, że wróciła z pobocza na jezdnię, a powinna jechać nim dalej lub hamować. Tym bardziej że widziała opla.

Wczoraj w mowie końcowej prokurator Zenon Modrzejewski domagał się dla oskarżonej czterech lat bezwzględnego więzienia i sześciu lat zakazu prowadzenia pojazdów. Ten wniosek poparł adwokat Krzysztof Szymański, pełnomocnik rodziny Agnieszki K., który dodatkowo zażądał 100 tysięcy złotych nawiązki dla osieroconej Nikoli.

Zobacz także: Nadal nie ma wyroku w sprawie wypadku w Dębinie. Zginęły 4 osoby

- Jolanta S. nie miała prawa znaleźć się po stronie opla. Jechała zdecydowanie zbyt szybko, mimo że z dozwoloną prędkością administracyjną, to jednak niebezpieczną ze względu na łuk drogi i dziury - argumentował mecenas, zwracając uwagę na znaczący fakt;

- Mimo że od wypadku minęły ponad trzy lata, oskarżona nie znalazła ani czasu, ani sposobu, by przeprosić rodzinę, wyrazić współczucie i elementarną empatię. Zginęli ojciec, córka i wnuczka. Każdy człowiek oczekuje takich słów, nawet jeśli pochodzą od sprawcy. Jednak z jej strony nie było żadnego gestu, a przy wymiarze kary bierze się pod uwagę zachowanie sprawcy po zdarzeniu. Nie należy oczekiwać przeprosin na kolanach, ale tego, by stanęła w bólu przed rodziną. Raz zapłakała w sądzie, ale to był płacz nad sobą, a nie nad tym, co się stało.

Z kolei obrońcy oskarżonej w mowach końcowych wytknęli sądowi, że ten nie uwzględnił ich wniosków o powołanie kolejnych biegłych.

- W ten sposób sąd uniemożliwił sobie ustalenie tego, co powoduje wątpliwości - stwierdził adwokat Marek Gorszwa. - To tragiczny splot okoliczności, a nie przestępstwo.

Mecenas Aleksandra Kwietniowska zauważyła, że ta sprawa uczy ograniczonego zaufania do biegłych. Oskarżona nie powiedziała nic w ostatnim słowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza