Prokurator zażądał czterech lat więzienia. Obrońcom nie udało się przekonać sądu do powołania kolejnych biegłych z zakresu rekonstrukcji wypadków i techniki jazdy. Ani do przeprowadzenia kolejnej symulacji komputerowej czy wizji lokalnej. A tym bardziej do niebezpiecznego eksperymentu procesowego, w którym uczestniczyłby prawdziwy kierowca, a raczej kaskader i niebywały śmiałek, który z prędkością 90 kilometrów na godzinę miałby zjechać na niższe o 10 centymetrów pobocze, a po dwóch sekundach wrócić na jezdnię. I wtedy byłoby wiadomo, co dzieje się z samochodem.
Sąd nie uwzględnił wniosków. Proces się zakończył. Wygłoszono mowy. Wyrok w tej zawiłej sprawie zostanie wydany za tydzień. Wtedy upłyną już trzy lata i siedem miesięcy od tragedii. To o wiele za długo dla rodzin ofiar, bo każda rozprawa to przypomnienie bolesnych chwil.
Zobacz też:Zapadł wyrok na wampirzycę ze Słupska
Agnieszka K. z Lubuskiego, oskarżyciel posiłkowy w procesie, w jednej sekundzie straciła ojca, siostrę i małą siostrzenicę. Dzisiaj wychowuje starszą, 15-letnią córkę tragicznie zmarłej siostry. W Słupsku jest na każdej rozprawie, ale - jak powiedziała - na wyrok nie przyjedzie.
- Już nie mam sił. Nie chcę tego wysłuchiwać po raz kolejny - mówi pani Agnieszka.
Ostatniego lipca 2009 roku w wypadku zginął 63-letni Kazimierz O. Kierowca oplem corsą odwoził córkę, 30-letnią Magdalenę i roczną wnuczkę Onell na dworzec. Do samochodu zabrał też znajomego - 45-letniego Waldemara S. Mama i córeczka w foteliku siedziały z tyłu. Na drodze z Dębiny do Bałamątka pojawił się kabriolet peugeot 307. Kierowała nim 51-letnia dzisiaj Jolanta S. z Zielonej Góry. Nagle zjechała na lewy pas, którym jechał opel. W tym aucie nie przeżył nikt.
Przeczytaj również: Prokuratura potwierdza znalezienie zwłok teściowej Brunona K.
Licznik prędkości w aucie Jolanty S. zatrzymał się na 130 kilometrach na godzinę, ale później biegli stwierdzili, że jechała z prędkością co najmniej 90 kilometrów na godzinę. Świadków zdarzenia nie było.
50-letnia Jolanta S. z Zielonej Góry odpowiada za nieumyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu na drodze i spowodowanie wypadku, w którym cztery osoby odniosły śmiertelne obrażenia. Nigdy nie przyznała się do winy. Wcześniej twierdziła, że jechała ostrożnie, bo wiozła porcelanę. A gdy przed Dębiną zza łuku wyjechał biały samochód, zjechała na bok, chcąc go ominąć. Jednak spadła na pobocze i samochód się przechylił.
W sprawie powstało kilka opinii biegłych - powołanych przez prokuraturę, sąd i prywatnych, przedstawionych przez obronę.
Według biegłych powołanych z urzędu, Jolanta S. popełniła błąd, wracając z pobocza niższego o 10 cm na jezdnię i przejechała na drugi pas. Możliwe, że do zjazdu na pobocze zmusił ją zupełnie inny kierowca, którego minęła wcześniej, bo ten z opla w ogóle nie przyczynił się do wypadku. A błąd polegał na tym, że wróciła z pobocza na jezdnię, a powinna jechać nim dalej lub hamować. Tym bardziej że widziała opla.
Wczoraj w mowie końcowej prokurator Zenon Modrzejewski domagał się dla oskarżonej czterech lat bezwzględnego więzienia i sześciu lat zakazu prowadzenia pojazdów. Ten wniosek poparł adwokat Krzysztof Szymański, pełnomocnik rodziny Agnieszki K., który dodatkowo zażądał 100 tysięcy złotych nawiązki dla osieroconej Nikoli.
Zobacz także: Nadal nie ma wyroku w sprawie wypadku w Dębinie. Zginęły 4 osoby
- Jolanta S. nie miała prawa znaleźć się po stronie opla. Jechała zdecydowanie zbyt szybko, mimo że z dozwoloną prędkością administracyjną, to jednak niebezpieczną ze względu na łuk drogi i dziury - argumentował mecenas, zwracając uwagę na znaczący fakt;
- Mimo że od wypadku minęły ponad trzy lata, oskarżona nie znalazła ani czasu, ani sposobu, by przeprosić rodzinę, wyrazić współczucie i elementarną empatię. Zginęli ojciec, córka i wnuczka. Każdy człowiek oczekuje takich słów, nawet jeśli pochodzą od sprawcy. Jednak z jej strony nie było żadnego gestu, a przy wymiarze kary bierze się pod uwagę zachowanie sprawcy po zdarzeniu. Nie należy oczekiwać przeprosin na kolanach, ale tego, by stanęła w bólu przed rodziną. Raz zapłakała w sądzie, ale to był płacz nad sobą, a nie nad tym, co się stało.
Z kolei obrońcy oskarżonej w mowach końcowych wytknęli sądowi, że ten nie uwzględnił ich wniosków o powołanie kolejnych biegłych.
- W ten sposób sąd uniemożliwił sobie ustalenie tego, co powoduje wątpliwości - stwierdził adwokat Marek Gorszwa. - To tragiczny splot okoliczności, a nie przestępstwo.
Mecenas Aleksandra Kwietniowska zauważyła, że ta sprawa uczy ograniczonego zaufania do biegłych. Oskarżona nie powiedziała nic w ostatnim słowie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?