Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyła szaleństwo końca wojny

Michał Kowalski [email protected]
Helena Kozłowska, na zdjęciu druga od prawej, zmarła 8 stycznia 1956 roku, mając 69 lat.
Helena Kozłowska, na zdjęciu druga od prawej, zmarła 8 stycznia 1956 roku, mając 69 lat. Fot. Archiwum rodzinne
Zdjęcie przedstawia Helenę Kozłowską w szwedzkim w porcie Malmö w 1945 roku. To był dla niej koniec wojennej gehenny .

Helena Kozłowska, z domu Daszkowska, została aresztowana przez gestapo o świcie 20 sierpnia 1943 roku razem z synami Dominikiem i Józefem oraz kuzynem Wiktorem Szalewskim. Tego dnia nad ranem Niemcy otoczyli dom w Przytanii nad jeziorem Wdzydzkim.

Nie złamała się

Podejrzewano ich m.in. o udzielenie schronienia niejakiemu Kowalskiemu, który podawał się za księdza, a także o to, że w ich domu wyrabiano fałszywe niemieckie dokumenty dla ukrywających się. Ubrana na czarno, na głowie miała kapelusz z welonką, w żałobie po swoim drugim mężu, który zmarł trzy tygodnie wcześniej.

Gestapowiec Willy Politz w więzieniu w Starogardzie Gdańskim podczas pierwszego przesłuchania zapewnił ją, że jeżeli przyjmie niemieckie obywatelstwo i powie wszystko, o co będzie pytał, to nie będzie bita, ponieważ jest matką dwanaściorga dzieci. Nie zgodziła się. Politz nie uderzył jej, ale po kilku tygodniach z więzienia przewieziono ją do obozu koncentracyjnego w Stutthofie.

Wóz pełen nagich ciał

Kozłowska pochodziła z rodziny o silnych polskich tradycjach. Jej wnuczka Elżbieta Szalewska ze Słupska, znana architekt, opowiada, że mimo iż rodzina od końca XVII wieku mieszkała w zaborze pruskim, związki z Niemcami były źle widziane. Niepisane rodzinne prawo złamała trzy lata młodsza od Heleny jej siostra Franciszka Daszkowska, która zakochała się w niemieckim nauczycielu i w 1916 roku wyprosiła u rodziców zgodę na jego poślubienie. Jej ojciec Teofil Daszkowski liczył, że zięć zginie na wojnie, ale tak się nie stało i w 1918 roku zamieszkali oni na zachód do Westfalii, prawie przy granicy z Holandią.

- Właśnie ta siostra, gdy dowiedziała się o osadzeniu Heleny w Stutthofie, przyjechała specjalnie jesienią 1943 roku na ratunek - opowiada Szalewska. - Razem z najstarszą córką osadzonej, moją matką, pojechały najpierw do Gdańska, gdzie mieszkał szwagier Franciszki, Alfons Gatz, major lotnictwa niemieckiego. Odradzał podróż do obozu, ale Franciszka była stanowcza.

Z Gdańska przeprawili się promem przez Wisłę, jechali kolejką wąskotorową przez prawie całą Mierzeję Wiślaną, a potem od ostatniej stacyjki szli do obozu pieszo. W wartowni bramy obozu Gatz przedstawił się, okazał dokumenty i poprosił o widzenie z komendantem. Kiedy weszli na teren obozu, Franciszka przypięła do płaszcza hitlerowskie odznaczenie, przyznawane wielodzietnym matkom (urodziła 13 dzieci, w tym trzykrotnie bliźniaki).

- Z wejścia na teren obozu mama moja zapamiętała parterowe, gęsto stojące drewniane baraki, wysokie ogrodzenia, wielkie psy, wóz pełen nagich ciał ciągnięty przez wychudzonych mężczyzn, rabaty z prawie czarnych róż przy wybudowanym z czerwonej cegły budynku komendantury - opowiada Szalewska.

Nie było widzenia

Komendant Hoppe nie pozwolił rodzinie na spotkanie z Heleną Kozłowską. Po przejrzeniu dokumentacji poinformował, że osadzona jest "fanatyczną Polką, wie więcej, jak zeznała, wspomagała bandy partyzanckie". Franciszka zapytała, na jak długo siostra jest osadzona. - Dowiedzieli się, że proces odbędzie się po zakończeniu wojny - mówi Szalewska. Jedyna korzyść z wizyty była taka, że Helenie dostarczono przygotowaną dla niej paczkę i powiedziano, że jej siostra z córką chciały się z nią widzieć.

Kilka tygodni po tym Alfonsa Gatza wysłano na front wschodni, ponieważ wstawił się za "przestępcami Polakami".

Droga śmierci

Na początku 1945 roku rozpoczęto ewakuację więźniów obozu Stutthoff. Odbywało się to mroźną zimą i przeszło do historii pod nazwą Marsz Śmierci. Około tysiąc więźniów i załogę w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku ewakuowano pod ostrzałem z Wzgórz Elbląskich na morze. Helena Kozłowska była wśród tych, którzy przeżyli ten ostatni etap wojny.

- Kobiety domyślały się, że także one będą w końcu wyprowadzone z obozu. Pracując w sortowni rzeczy zaopatrzyły się w ciepłą odzież, torby, plecaki, oszczędzały jedzenie, gromadziły chleb - opowiada Szalewska. Ta zapobiegliwość pozwoliła im przeżyć obłąkaną podróż na Bałtyku. Na barkach działy się dantejskie sceny. Hitlerowcy pili alkohol, zmarłych, a często i żywych mężczyzn, wyrzucano do morza. Babcia opowiadała, że jakiś wyrzucony rosyjski marynarz dopłynął do statku szwedzkiego i Szwedzi przez radio apelowali do niemieckiej załogi, żeby zaprzestali mordować ludzi, bo są obserwowani.

Pierwsze dni wolności

Barka dopłynęła do niemieckiego Flensburga, skąd Czerwony Krzyż zorganizował transport więźniów z różnych barek, kutrów i statków do Szwecji. Zdjęcie, które publikujemy, utrwala dzień 10 maja 1945 roku, gdy grupa kobiet (od prawej: nieznana w drewniakach, Helena Kozłowska, Czubkowa z okolic Starogardu Gdańskiego, za nimi Maria Wittowa - nauczycielka muzyki z Gdyni) zeszły na portowe nabrzeże. Przy burcie statku stoi wielu więźniów w pasiakach. Najpierw wszyscy trafili do szpitali. Potem kobiety zamieszkały w budynku szkolnym. Otrzymały talony na nowe ubrania.

Te, które chciały, mogły pracować w fabrykach i szpitalach. Pani Witt koncertowała. Starsze kobiety, mające rodziny, chciały jak najszybciej wracać do Polski. Młodsze, samotne, a szczególnie warszawianki przybyłe do obozu po powstaniu, wahały się. Przed wyjazdem do Polski byłe więźniarki otrzymały wyprawki: komplety bielizny, kilka sukien, płaszcze, obuwie, kupony materiałów itp.

Czekał razowy chleb

Helena Kozłowska przypłynęła do Gdyni w październiku 1945 roku. Nie było żadnego specjalnego powitania. Przywykłe do szwedzkich wygód i opieki kobiety dostały twardy, razowy chleb i kubek czarnej, niedobrej kawy, kartę przybycia i blankiet na dotarcie do wskazanego dawnego miejsca zamieszkania.

Po wojnie do rodzinnego domu wróciło jedenaścioro rodzeństwa. Z dawnego dobytku u sąsiadów ocalało lustro, marmurowy krucyfiks, rozbity na pompie przez żandarmów niemieckich, i obraz Ostatniej Wieczerzy.

- Do dzisiaj w naszym domu przetrwała jedna z trzech wielkich babcinych szwedzkich waliz, elegancka torebka, suknie - mówi Szalewska. - To były dla nas dary ze szczęśliwego i sprawiedliwego kraju, jakim była Szwecja w babcinych opowiadaniach. Posiadamy dziewięć grupowych fotografii, w tym z odręcznymi opisami "Przyjazd do Szwecji. Malmö, 10.05.1945". Niewielkie zdjęcie opisane "Pamiątka z Malmo z Szwecji. Helena Kozłowska, dn. 12 V.1945" - wykonane przed szpitalem, babcia wysłała do rodzinnego domu, bo do lata 1945 roku wiedziano jedynie, że pod koniec kwietnia matkę wyprowadzono z obozu na morze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza