Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjeżdżali pełni nadziei

Jolanta Zielazna
Borne najpierw ludzi uwiodło. Ale to było przed laty. Teraz im przeszło i czasami myślą, żeby stąd wyjechać. - Tu nie ma żadnych perspektyw. Coś się porobiło, miasto zamarło.
Borne najpierw ludzi uwiodło. Ale to było przed laty. Teraz im przeszło i czasami myślą, żeby stąd wyjechać. - Tu nie ma żadnych perspektyw. Coś się porobiło, miasto zamarło. Fot. Jolanta Zielazna
Jedni znaleźli tu swój "koniec świata", inni szansę na lepsze życie. Borne Sulinowo. Ściągali tu z całej Polski. Z Warszawy, Łodzi, Kaszub, z zadymionego Śląska i z kopalń. Szukali nowego miejsca na ziemi. Dziś wielu najchętniej by wyjechało. Ale dokąd?

Adam Idziak był zachwycony. Gdy przyjechał tu pierwszy raz, musiał mieć przepustkę, by wejść do miasta. Nie, wtedy jeszcze nie miasta, pilnowanego przez polskie już wojsko. - Jest świetnie, są perspektywy - był pełen entuzjazmu. Elżbieta dotarła później, w kwietniu. Powiedziała, że w życiu tu nie przyjedzie. Pusto, ciemno... Mirosława Łuczak przyjechała latem 1993 roku. Odnalazła miejsce, które sobie wymarzyła. Mimo że pani na poczcie w Łodzi powiedziała jej: - W Polsce nie ma miejscowości Borne Sulinowo.

Przyjeżdżali pełni nadziei

No tak - miasto było ściśle tajne. Pierwsi osadnicy, pionierzy - tak ich często nazywano. W 1993 roku zjechało około 50-60 rodzin, bo tamtego roku, w czerwcu, otwarto Borne dla cywilów. Jesienią dostało status miasta. Dziesięć lat temu... Przez poprzednich sześćdziesiąt rządziło tu wojsko: najpierw niemieckie, później radzieckie.
Pierwszych mieszkańców przyjmowała Teresa Knopik, wójt Silnowa. To w Silnowie początkowo urzędowała gminna władza Bornego. - Ci ludzie byli wspaniali: serdeczni, z uśmiechem, radością, pełni nadziei, mimo że wtedy miasto nie mogło im zaoferować wiele - wspomina pani wójt.
Ale były mieszkania. I zapowiadało się, że będzie też praca. Przecież tyle było tam do zrobienia! Pani Mira, tak tu mówią na panią Łuczak, dopiero gdy w Silnowie odebrała klucze do swego mieszkania i wyszła z urzędu, spytała: A gdzie właściwie jest to Borne Sulinowo? Był sierpień, a las był taki cichy. W ogóle nie śpiewały ptaki...
Elżbieta Idziak: - Całe Borne stało przed nami otworem. Mogliśmy wybrać, gdzie chcemy mieszkać. Byliśmy jednymi z pierwszych mieszkańców.

Nowe nasze, stare "ruskie"

Wybrali blok przy alei Niepodległości. Ten adres mają prawie wszyscy zameldowani w 1993 roku. Teraz z żalem patrzy na pięknie wyremontowane "koszarowce". Tak mieszkańcy nazywają długie piętrowe budynki ze spadzistymi dachami. Wymienione okna, otynkowane, zadbane. Domki, a nie bloki. Początkowo w swoim mieszkaniu urządzili bar, a zamieszkali w pobliżu. Potem "Bar pod orłem" przenieśli tam, gdzie Rosjanie mieli bar. Nazwa została do dziś, choć kto inny jest już właścicielem. Pamięta entuzjazm pierwszych lat, życzliwość. Jak coraz więcej ludzi zjeżdżało, jak sobie pomagali.
Paweł Kacperek znikąd nie musiał przyjeżdżać. Wychował się w sąsiedztwie Bornego, w Łubowie. Mieszka tam do dziś. Doskonale pamięta schowane w lesie, ogrodzone, zamknięte miasto. Kawałki betonowego płotu stoją do dziś. Przy torach była wartownia. Ale dzieciaki zawsze znalazły jakąś dziurę. U Ruskich w sklepach mieli takie dobre czekoladowe cukierki. I można je było kupić za złotówki. Smakowały wybornie.
Dziś pan po pięćdziesiątce, przewodniczący Rady Miasta i Gminy, pokazuje: - Tu willa Dubynina, a tu klasztor karmelitanek... Osiedle zwane Sarajewem... Mamy najpiękniejszą pocztę. Kościół urządzony jest w dawnym kinie... Trzy ogromne kute żyrandole w kościele kiedyś wisiały w Domu Oficera. Samego Domu lepiej nie oglądać.
Burmistrz Józef Tomczak urodził się w Kruszwicy. Jest leśnikiem. Do Bornego trafił w 1995 roku, więc nie należy do pionierów. Szukał pracy. Lasy, przyroda - owszem. - Ale najbardziej urzekły mnie bramy wjazdowe, które jeszcze stały, biuro przepustek. To robiło wrażenie. Nie miałem wątpliwości, że chcę tu zostać.

"Na sprzedaż"

Miasto w lesie, nad pięknym jeziorem. Idealne do wypoczynku w ciszy. Idealne na uzdrowisko. Gdyby nie to, że już sąsiednie uzdrowiska mają kłopoty. Na odnowione domy Bornego aż miło popatrzeć. Takie miasto może zachwycać. I szokować kontrastami. Ot, choćby na ulicy Zielonej. Tu kolorowe tynki, a po sąsiedzku domy odarte ze skóry: tynki skute do żywej cegły, dziury zamiast okien. Albo na Słonecznej. Przedtem nazywała się Słupskaja. Napis cyrylicą jeszcze pozostał na budynku. Powybijane okna, zabite dechami. I tak jest wszędzie. Jeden dom wychuchany, sąsiedni zdewastowany. Płyty zamiast drzwi, resztki szyb zaklejone gazetami, pustki, zniszczenia. Z drugiej strony miasta straszy czteropiętrowe "coś". Rosjanie zdążyli postawić szkielet z żelbetonowych płyt. Jeszcze się nie rozleciał. - My już na to nie zwracamy uwagi - mówią mieszkańcy Bornego.
Burmistrz szacuje, że około 40 procent pustostanów jest w fatalnym stanie technicznym. Prawie wszystkie są w prywatnych rękach. Na początku domy można było kupić za bezcen. Więc kupowały firmy i prywatni. Niejeden przeliczał przyszłe zyski...
Teraz w wielu oknach i na balkonach blokowych mieszkań wiszą

Jedna firma trzyma

Dziesięć lat temu pani Mira chodziła po niemal pustych i ciemnych ulicach. Liczyła okna, w których pojawiały się nowe firanki, światła. Boom trwał mniej więcej do dziewięćdziesiątego ósmego roku. Dużo się wtedy działo, przybywało instytucji, firm. Teraz wszystko zwolniło. Niewiele brakuje, by było 4 tysiące mieszkańców. Ale do biura burmistrza jeszcze trafiają pojedyncze listy. Czy można się tu osiedlić? Jak z mieszkaniami? Z pracą?
- Przy całym tym tragizmie cieszę się, że u nas bezrobocie wynosi tylko 26 procent. U sąsiadów jest znacznie gorzej - nie ukrywa burmistrz.
Mieszkańcy takimi optymistami nie są. - Gdyby Matex się wyniósł, to Borne nie żyje - uważa Elżbieta Idziak. Matex to największy pracodawca, dla 200-300 osób. Produkuje drewniane altanki, płotki, słowem - architekturę ogrodową. Inne firmy są mniejsze. I niewiele ich: Dom Pomocy Społecznej, Urząd Miasta i Gminy, Aquabor.
Elżbietę Borne najpierw zauroczyło. Ale to było przed laty. Teraz jej przeszło i czasami myśli, żeby stąd wyjechać. - Tu nie ma żadnych perspektyw. Coś się porobiło, miasto zamarło.
Młoda kobieta na tle kolorowego pokoju wydaje się trochę zniechęcona. A jej syn, Dawid, mówi nieoczekiwanie: - A mnie się podoba nasze mieszkanie i Borne Sulinowo. Lubię kolegów, podoba mi się szkoła, no, w ogóle...
Dawid Idziak jest pierwszym dzieckiem urodzonym w Bornem Sulinowie.

Szanse ciągle są

Basen, boisko, koledzy, z którymi można pograć w piłkę. Cóż jest ważniejszego dla dziesięcioletnich chłopców? Młodzież ma większe potrzeby, a wyboru nie ma. Na miejscu jest tylko liceum ogólnokształcące. Wyjeżdżają do szkół w Szczecinku, Czaplinku, Wałczu. I szczęścia szukają gdzie indziej.
- Młodzi uciekają. To się powoli robi miasto emerytów - Paweł Kacperek, przewodniczący rady uważa akurat tak samo, jak mieszkańcy. - To normalne, że wyjeżdżają. Dziś miasto nie ma im nic do zaoferowania - burmistrz wcale nie próbuje przekonywać, że jest świetnie. Ma jednak nadzieję, że wkrótce będą chcieli wracać. Dlaczego? Burmistrz wymienia z nadzieją: niebawem ruszy zakład biopaliw, rozbudowuje się dom pomocy społecznej, będzie następnych 15-20 miejsc pracy. Od dwóch lat gmina, powiat i senator z województwa walczą, by powstał tu ośrodek dla chorych na stwardnienie rozsiane. Za pieniądze od rządu na zagospodarowanie tzw. mienia poradzieckiego. Ale decyzji ciągle nie ma.
Odżył też pomysł urządzenia w Bornem Sulinowie centralnego ośrodka przygotowań olimpijskich dla niepełnosprawnych sportowców. - Taki jak Spała - wyjaśnia burmistrz Tomczak. - Czekamy na odpowiedź władz sportowych. Jak powstaną oba ośrodki, to będzie szansa dla młodych. Potrzebna będzie pracownikom znajomość języków, komputery. Bo przecież obiekty są: duża sala gimnastyczna, strzelnica i wiele innych opuszczonych, które czekają.

Miejsce specjalne

To w głowie pani Miry urodziła się idea ośrodka dla niepełnosprawnych. Nie ukrywa: - To moje dziecko najukochańsze.
Już w 1996 roku rozmawiała o tym z Jolantą Kwaśniewską i prezesem krajowego funduszu niepełnosprawnych. Miała ich poparcie i obietnicę pomocy. Ale komuś te jej starania były nie na rękę. W gminie sprawa ugrzęzła.
- Pracę miałoby 100, może 200 osób. Dalej popiera to prezydentowa i PFRON, mamy rok niepełnosprawnych. Można by to ładnie wygrać - mówi. I pomyśleć, że niebawem skończy 70 lat...
Mirosława Łuczak to żywa kronika Bornego. W jej ciasnym mieszkaniu żyją zgodnie trzy psy i dwa koty. Opowiada i co chwilę wtrąca:
- Ja to wszystko opisałam.
Pani Mirosława napisała książke. "Jest takie miejsce...". To taka książka, której każda strona aż kipi od emocji. Pokazuje kronikę "swoich" dzieci z ośrodka kultury. W Sejmie, w ministerstwie pracy, w telewizji, w radiu. Zdjęcia, autografy... Józef Oleksy, Agata Młynarska, Hirek Wrona i wiele innych. Byli pierwszymi gośćmi w pałacu prezydenckim. W końcu Jolanta Kwaśniewska odwiedziła panią Łuczak w Bornem Sulinowie.
Jedni znaleźli tu swój "koniec świata", inni szansę na lepsze życie. Ściągali tu z całej Polski. Z Warszawy, Łodzi, Kaszub, z zadymionego Śląska i z kopalń. Szukali nowego miejsca na ziemi. Dziś najchętniej by wyjechali. Ale dokąd?
Mieszkańcy narzekają, ale się nie poddają. Choć powoli, ale ich przybywa. Jedni firmy likwidują, drudzy zakładają. Jedni mówią: "tu nie ma interesu", drudzy otwierają kolejny biznes.
Pionierskie czasy minęły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza