Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina kułaka

Zbigniew Marecki [email protected]
Fotografia kobiety z trojgiem dzieci na tle biednego wnętrza, pochodzi z 1952 roku. Jest już trochę uszkodzona.

Dla członków rodziny Lisieckich ze Słupska to jedna z najcenniejszych pamiątek. Wciąż im przypomina, że w czasach Stalina, jako wrogowie ludu i rodzina kułaka zostali skazani na zagładę. Mieli zginąć na pustyni Kazachstanu, ale przetrwali i doczekali się wolnej Polski.

Jerzy Lisiecki, były wicewojewoda słupski, miał wtedy 12 lat. Urodził się w 1939 roku w folwarku Kiermelany w powiecie oszmiańskim koło Krewa na Wileńszczyźnie, zaledwie dwa miesiące przed wybuchem II wojny światowej. Jego ojciec Leonard i mama Emilia z Żarejków prowadzili tam 30-hektarowe gospodarstwo.

Właśnie wybudowali nowy dom, a ich pierworodny syn, Edmund, kończył 8 lat. Nie było im jednak dane cieszyć się rodzinnym szczęściem. Już w 1942 roku zmarła mama obydwu chłopców. - Prawdopodobnie z powodu gruźlicy.

Sowieci zmienili nasz świat

Życie toczyło się dalej. Po niespełna dwóch latach Leonard Lisiecki ożenił się ponownie z Michaliną z Wołodźków. - To była dla mnie druga mama. Tak samo ważna jak pierwsza - mówi pan Jerzy.

Razem z nią i ojcem obserwował, jak w lipcu 1944 roku żołnierze Armii Krajowej szli wyzwalać Wilno spod niemieckiego jarzma. Nie wszyscy mieli broń, ale polskie mundury budziły nadzieję na wolność.

Niestety, Armia Czerwona parła na Zachód, a klęska Niemiec i koniec wojny pozbawił złudzeń Polaków na Wileńszczyźnie, którzy już przeżyli w czasie pierwszej sowieckiej okupacji po 17 września 1939 roku kilka wywózek na Sybir.

Teraz obserwowali, jak Sowieci znowu zmieniają ich świat. Zaraz po wojnie Kiermielany stały się częścią powiatu ostrowieckiego, który z rozkazu Stalina wcielono do Białorusi. Już w 1946 roku rozpoczął się proces tworzenia kołchozów.

Dla nowej władzy Leonard Lisiecki stał się pamieszczykiem, czyli wyzyskiwaczem i kułakiem. Jego ziemiańskie pochodzenie drażniło. - Moja babcia, Irena Lisiecka, z domu Baniewicz, zdecydowała się wtedy na wyjazd do Polski. Ojciec został.

Wkrótce jednak okazało się, że w nowych warunkach normalnie już gospodarzyć się nie da. Leonard w poszukiwaniu zarobku porzucił gospodarstwo, pozostawiając je pod opieką pierworodnego syna, ale Edmund się rozchorował i wtedy Michalina Lisiecka postanowiła przenieść się z Jerzym i dwuletnią córeczką Reginą do swojej rodziny osiadłej w Codzieniszkach, wsi położonej 15 kilometrów od Kiermielan.

- Chciała się tam zatrudnić w kołchozie, aby zarobić na utrzymanie dzieci, ale jako żona kułaka była uważana za wroga klasowego i do pracy jej nie dopuszczano - opowiada pan Jerzy.

Przyszli po nas w nocy

W 1951 roku rozeszły się pogłoski, że Stalin szykuje kolejne wywózki Polaków na Sybir. Latem 1951 roku stało się najgorsze: NKWD zabrało ojca rodziny. Była piękna pogoda, gdy w Sądzie Ludowym w Ostrowcu oficjalnie uznano go za kułaka i skazano na 10 lat więzienia za uchylanie się od płacenia podatków.

Pozostali członkowie rodziny wtedy już wiedzieli, że czeka ich wywózka. Doszło do niej w połowie kwietnia 1952 roku. Funkcjonariusze NKWD oraz przedstawiciele sowieckiej władzy przyszli po nich w nocy i dali półtorej godziny na spakowanie.

Michalina Lisiecka miała już przygotowany worek sucharów, który w najbliższym czasie miał się stać podstawą wyżywienia dla niej i trojga dzieci: Jerzego, Reginy i dwuletniej Jadwigi. Pociąg z bydlęcymi wagonami, do których zagnano ich z innymi zesłańcami, wiózł przerażonych ludzi w nieznane.

- Gdy mijaliśmy pustynię, myśleliśmy, że zaraz pójdziemy do piachu. Najmłodsza siostra z braku odpowiedniego jedzenia zaczęła chorować. Ostatecznie pociąg zatrzymał się 1 maja 1952 roku . Wywieziono ich aż na południe Kazachstanu. Tam trafili do kołchozu Machtaszy, gdzie Michalina Lisiecka i Jurek, aby przetrwać, musieli pracować po kilkanaście godzin dziennie przy uprawie bawełny.

- Mieszkaliśmy w glinianej lepiance z dziurami w murze zamiast okien. W nocy było bardzo zimno. Zimą temperatura dochodziła do minus 20 stopni. Na miesiąc otrzymywaliśmy w ratach 30 kilogramów pszenicy. To miało starczyć na wyżywienie dla czterech osób.
Długi powrót do kraju

W 1953 roku do zesłańców przyjechał Leonard Lisiecki, bo władza sowiecka postanowiła "łączyć rodziny." Dzięki pomocy wujka Adama Żarejko, który też przebywał na zesłaniu, rodzina przeniosła się do Abaj-Bazaru, położonego kilkanaście kilometrów od Taszkientu. Tam Lisieccy zajęli połowę glinianego domu.

Teraz było im trochę lepiej. Rodzice pracowali, dorabiali dzięki sprzedaży wyrobów rzemieślniczych, a Jurek ukończył piątą, szóstą i siódmą klasę sowieckiej dziesięciolatki.

Zesłanie zakończyło się w 1956 roku. Na szczęście rodzicom pana Jerzego udało się udowodnić, że są Polakami i mogli wrócić do kraju. - Uciekliśmy z kołchozu, a w Polsce umieszczono nas w podobnym pod Zieloną Górą. Długo czuliśmy się jak obywatele drugiej kategorii - opowiada pan Jerzy.

Na szczęście wkrótce rodzinie udało się przenieść do Bartoszyc w pobliżu granicy z Kaliningradem. Tam w 1959 roku zmarł chorujący już wiele lat na astmę Leonard Lisiecki. Michalina Lisiecka doczekała wolnej Polski. Zmarła dopiero w 2004 roku.

Pan Jerzy ukończył liceum pedagogiczne, a później matematykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Na czwartym roku ożenił się i osiedlił w Słupsku, gdzie zaangażował się w tworzenie struktur wolnej Polski. W 2004 roku otrzymał Krzyż Zesłańca Sybiru. - Dla mnie to jest przede wszystkim pamiątka, ale dla wielu ludzi - powód do satysfakcji, że Ojczyzna pamięta o ich dramatycznych przejściach - podkreśla Jerzy Lisiecki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza