Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skubas: W życiu idę pod prąd, może z głupoty i nieporadności

Mariusz Rodziewicz
Skubas: W życiu idę pod prąd, może z głupoty i nieporadności.
Skubas: W życiu idę pod prąd, może z głupoty i nieporadności.
Rozmawiamy ze Skubasem, autorem płyty "Wilczełyko".

Ten muzyk i wokalista 21 października wystąpi w Koszalinie w klubie Kawałek Podłogi, a 22 października w Szczecinie na festiwalu Document Art.

Skubas to muzyk, kompozytor, autor tekstów pochodzący z Lublina, autor płyty "Wilczełyko". Kim jeszcze jest Skubas?

- Skubas na pewno jest przyszłym ojcem, jedynym synem swojej mamy, kolegą. Kim jeszcze? W zasadzie całe moje życie skoncentrowane jest wokół muzyki. Chciałbym powiedzieć, że jestem sportowcem, albo na przykład szachistą, ale wydaje mi się, że odpowiedziałem na to pytanie.

Zawsze chciałeś zostać muzykiem, gwiazdą? To pytanie chyba pojawia się w utworze "Prawie jak Kurt": czy chcemy być "Kimś"?

- Ten utwór jest w zasadzie o tym, kim w życiu już nie będziemy. Myślę, że każde dziecko, które słuchało muzyki wyobrażałem sobie, że jest na scenie z gitarą, czy mikrofonem. Takie ciągoty pamiętam. Tak naprawdę jednak chciałem być dziennikarzem muzycznym,więc pewnie zamienilibyśmy się rolami. (śmiech) Interesowała mnie muzyka i chciałem o niej pisać. Nie miałem w sobie takich talentów, które pozwalałyby mi wierzyć, że zostanę jak to nazwałeś gwiazdą. Na szczęście to nie specjalny talent, czy wrodzone umiejętności, co wrażliwość na muzykę, słuchanie jej w dużych ilościach pozwoliło mi tworzyć, komponować, dzięki czemu mogłem wydać płytę.

To ciekawe, bo wydawało mi się, że dziennikarzami muzycznymi zostają ci, którym się w muzyce nie powiodło.

- No cóż, jeszcze wszystko przede mną... (śmiech) Moja koleżanka Novika, dzięki której moja przygoda z muzyką na szerszą skalę się zaczęła jest i dziennikarką muzyczną, i dobrym muzykiem. To chyba nie jest więc tak do końca, jak mówisz. Wydaje mi się, że takiemu Kubie Wojewódzkiemu nie opłacałoby się grać na perkusji, nawet gdyby umiał to robić lepiej, niż w rzeczywistości. (śmiech) Mnie zawsze kręciło radio. Chciałem w nim pracować. Skończyłem nawet dziennikarstwo w pewnym sensie, bo jestem po politologii ze specjalnością dziennikarską. Być może ta droga jest przede mną otwarta, bo chciałbym prowadzić audycję, w której mógłbym mówić o tematach muzycznych.

Sięgnę do innego innego tekstu. Wywracanie świata na wspak z "Linoskoczka" to też jakieś niespełnione dziecięce marzenie? Choć akurat autorem tego tekstu jest Sławomir Młynarczyk.

- To był strzał w ciemno. Nie czuję się zbyt silnym tekściarzem i kiedy nie idzie mi praca nad danym utworem, to chętnie korzystam z pomocy. Tak było przy "Linoskoczku". Nie byłem usatysfakcjonowany ze swojej wersji. Zgłosiłem się więc do Sławomira Młynarczyka, którego nie znałem wcześniej. Przysłał mi tekst i okazał się dobry. Absolutnie nie narzucałem mu tematu, ale po otrzymaniu tekstu uznałem, że jest zgodny ze mną, z całą płytą. Jeśli chodzi o wywracanie świata na wspak. W zasadzie każdy w okresie nastoletnim każdy przeżywa bunt. Nie wiem, czy teraz on we mnie ciągle trwa, bo w drodze mam dziecko, więc bunt przeciwko światu powoli traci sens. Aczkolwiek kiedy patrzę na swoje życie i świat, który mnie otacza to wciąż może z głupoty, może nieporadności, braku sprytu nie czuję, że idę z prądem tego świata. Raczej pod prąd i nie chodzi mi o kierunek muzyczny, o bezkompromisowość tego co się robi. Bardziej o sposób życia od najbardziej przyziemnej strony. Moja mama zawsze chciała, żebym skończył studia i w ten sposób zmieniał świat. Wybierając zawód artysty, jestem bardziej podatny na zawirowania, skazany na wiatr popytu muzycznego. Z drugiej jednak strony daje to pewną możliwość próby zmieniania świata przez utwory i teksty, które się wykonuje.

A jak to się stało, że sam Wojciech Waglewski napisał tekst do jednej z piosenek?

- To się udało dzięki współpracy z jego synami Emadem i Fiszem. Udzielałem się wokalnie na ich dwóch płytach, Emade nagrywał perkusje na mój album. Dla mnie to było bardzo miłe, bo jestem wielkim fanem gry na gitarze Wojciecha Waglewskiego Jeśli chodzi o sam tekst, to tu najwięcej zadziałał właśnie Emade, który porozmawiał z tatą.

Na rynku da się zauważyć pewien trend do powrotu do żywego, akustycznego grania. Twoja płyta, Lilly Hate Roses, duet Paula i Karol. Myślisz, że powoli mamy dość muzyki technicznej?

- Słuchałem ostatnio nowy singiel Jamala, który bardzo mnie zaskoczył. Jest bardzo gitarowy, a jednocześnie to ciągle ten sam Jamal. Myślę, że to jest kwestia trendu. Sam przez długi czas obracałem się wokół sceny elektronicznej, drum n' bassowej i teraz dzięki serwisowi streamingowemu Spotify znowu słucham nowości z tych gatunków. Ciągnie mnie jednak do moich korzeni, do bardziej ogniskowego grania, do grunge' u: Alice In Chains, Nirvany, Soundgarden. Innych to żywe, akustyczne granie także interesuje. Bardzo dobrym przykładem jest płyta, którą wydał Fismoll, albo sięganie do muzyki z lat 70-tych tak, jak choćby robi to Kim Nowak, Ania Rusowicz. Jest moda na klimat retro wywołany przez Amy Winehouse, po której tego rodzaju wokalistki zaczęły pojawiać się na rynku. Prawda jest taka, że niewielu z nas potrafi stworzyć coś zupełnie nowego muzycznie. Chodzi mi o to, że my jako Polacy nie kreujemy trendów na Zachód czy Wschód, tylko w dużym stopniu korzystamy z tego co już ktoś zrobił. Jesteśmy raczej naśladowcami, podążamy za trendami. Sam staram się korzystać z inspiracji, ale rdzeń to ja.

Długo dojrzewałeś do solowej płyty?

- Jeszcze przed płytą "Wilczełyko" miałem gotowy materiał przygotowany wspólnie z pewnym producentem muzycznym, który jednak się nie ukazał. Nie chcę zagłębiać się w ten temat, po prostu nie była to w stu procentach moja muzyka. Sam natomiast nie miałem jeszcze takich umiejętności, aby ją zrobić. Swoją drogą trochę szkoda, że tamta muzyka nie ujrzała światła dziennego i to niekoniecznie z moim udziałem, bo im więcej dobrych melodii idzie w świat tym lepiej.

Jak doszło do współpracy z Kayaxem? To Kayah się Tobą zainteresowała, sam próbowałeś przekonać do siebie Kayah?

- To Kayax zainteresował się mną. Wszystko to się ciekawie poukładało. To Novika jako pierwsza zaprosiła mnie do Warszawy, gdzie obecnie mieszkam. Miałem wtedy nagrać wokal do jednego z jej utworów, który potem został wybrany na singiel. Doszło do tego kręcenie teledysku, koncert promujący jej album, na którym także wystąpiłem. Przyszli tam wtedy szefowie Kayaxu, czyli Kayah i Smolik. Po tygodniu odebrałem telefon od menadżerki Smolika z pytaniem, czy nie chciałbym nagrać płyty. Podpisałem z nimi kontrakt na dwie. Mam więc jeszcze jedną do nagrania.

Są już znane jakieś szczegóły tego drugiego albumu?

- Na pewno nie zapowiada się żadna rewolucyjna zmiana. Na pierwszy krążek przygotowałem za dużo utworów i szkoda mi z nich rezygnować. Mam nadzieję nagrać je już w dużo lepszych warunkach studyjnych, bo "Wilczełyko" po części rejestrowane było w warunkach domowych, co niestety momentami słychać. Teraz po zagraniu wielu koncertów i mając już większe doświadczenie. Chciałbym to zrobić lepiej, właśnie w studiu, może nawet na tzw. setkę. Po nowym materiale słuchacze nie powinni spodziewać się więc muzycznych eksperymentów, to będzie raczej kontynuacja, druga część płyty "Wilczełyko". Choć nie wykluczam dodania smyczków, czy instrumentów dętych.

Kayah była jurorem w programie "The Voice Of Poland". W takim show wziąłbyś udział?

- Miałem nawet taką propozycję, ale z niej nie skorzystałem. W takim programie chodzi przede wszystkim o głos, a nie o muzykę jako całość. Nie chcę tu powiedzieć, że wstydzę się swojego wokalu, albo nie mam wiary w siebie, ale traktuję go jako element muzyki, którą wykonuję. Ten program jest trochę plastikowy, popowy. Nie mam tu na myśli ludzi, którzy w nim biorą udział, bo niektórzy z nich są moimi znajomymi. Przyglądam się jednak temu i najciekawsze jest pierwsze stadium programu, kiedy to ludzie występują przed jury po raz pierwszy. Wtedy to jest naturalne. Kolejne etapy, wybieranie piosenek dla uczestników, którzy niespecjalnie mają wpływ na to, co zaśpiewają to już jest sztuczne. Mam wrażenie, że taki program ma bardziej na celu promowanie jurorów, a nie samej muzyki.
Choć oczywiście niektórym wokalistom udaje się coś zyskać się występowi w takim telewizyjnym show, do czegoś może im się taki udział przydać. Czekam na płytę Natalii Sikory, bo ona przez cały czas podkreślała, że jest undergroundowa, że chce grać swoje. A czy tak faktycznie się stanie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza