Słupszczanin na chińskiej prowincji. Fotorelacja z Państwa Środka
Koleżanka Mayla z Filipin prowadziła mnie zawiłymi korytarzami centrum handlowego na kampusie, aż dotarliśmy do leniwie wijących się taśm z jedzeniem. Podobne miejsca widziałem wcześniej tylko w internecie. Wybraliśmy strategiczne stanowiska oraz stopień pikantności bulionu, który chwilę później zaczął bulgotać w garnku. Zaczęła się zgadywanka, czym są składniki przewijające się przed naszymi nosami. Mayla czekała na patyczki z mięsiwami, ja asekuracyjnie wybierałem warzywa (grzyby, sałaty, marchewki) i mrożone tofu, zatapiałem je w garnku, a po ugotowaniu maczałem w sosach i przyprawach. Płaci się za liczbę patyków, które wrzuca się do wgłębienia w stole. 1 patyk to 1 RMB. Za całość zapłaciłem 13 RMB, czyli ok. 7 zł, a szczęśliwy byłem jak najedzony Chińczyk.