Krystyna Pokrzywnia jest oburzona reakcją patrolu straży miejskiej, który interweniował, widząc ją na spacerze w parku, kiedy prowadziła na sznurku... młodą dziką kaczkę. Kwacia, bo tak nazwano ptaka, u Krystyny i Józefa Pokrzywniów ze Słupska mieszka od niemal dwóch miesięcy.
- Pod koniec maja uratowałam ją, bo miała zostać zjedzona przez młode mewy - mówi Krystyna Pokrzywnia. - Była bardzo wyczerpana, nie miała siły chodzić. Miała też uszkodzone skrzydła.
Pani Krystyna chodziła z ptakiem do weterynarza, karmiła specyfikami z witaminami. Ogrzewała pisklę specjalną lampą. Dziś Kwacia jest całkowicie zdrowa. Ma swoje legowisko w kuchni u państwa Pokrzywniów.
- Z jej powodu wstajemy codziennie o 4.30. Mąż przygotowuje jej śniadanie, najczęściej gotowane ziemniaki z wędzoną szprotką. Dostaje też wodę z witaminami. Lubi gotowany makaron, wafle ryżowe i kaszę gryczaną - mówi słupszczanka.
Kobieta uczy swoją podopieczną latać i pływać. Chodzi więc z nią do Parku Kultury i Wypoczynku. Była tam również w czwartek. - Chciałam, żeby oswoiła się z wodą i szuwarami. Żeby poczuła się jak w naturze - twierdzi kobieta. Dla bezpieczeństwa ptaka przywiązała jej do nóżki sznurek. Po to, żeby nie uciekła, gdy przestraszy się np. psa. Bo Kwacia jeszcze strachliwa jest.
Czwartkowy spacer kobiety z ptakiem zauważyli strażnicy miejscy, którzy patrolowali park. - Jeden ze strażników nakazał, bym natychmiast uwolniła kaczkę i ją wypuściła. Tłumaczyłam mu, że opiekuję się nią, że jest ona w trakcie leczenia i przyzwyczaja się do swoich naturalnych warunków - opowiada kobieta. - Strażnik nie chciał słuchać moich tłumaczeń. Twierdził, że nie wolno mi trzymać dziko żyjących zwierząt.
Ostatecznie strażnicy wraz z kaczką i jej opiekunką pojechali do weterynarza. Lekarz stwierdził, że ptak jest zdrowy. Kobieta dostała więc polecenie wypuszczenia kaczki. - Wróciliśmy do parku, odwiązałam Kwacię i chcieliśmy z mężem wrócić do domu.
Kaczka oprotestowała jednak decyzję strażników i kiwając się na boki, poczłapała za opiekunami.
Waldemarz Fuchs, komendant Straży Miejskiej w Słupsku, twierdzi, że jego podwładni zachowali się prawidłowo.
- Zareagowali, bo zobaczyli, że kobieta prowadzi dziko żyjące zwierzę na sznurku. Wysłuchali jej wyjaśnień i zaoferowali pomoc. Dlatego pojechali do weterynarza. Potem dali tym ludziom numer telefonu do instytucji, która może się zaopiekować zwierzęciem - tłumaczy komendant. - Prawo zabrania trzymania w mieszkaniach zwierząt dziko żyjących, nawet jeśli są chore. Od tego są schroniska.
Ostatecznie ptakiem zajmie się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. - W ciągu kilku dni zawieziemy kaczkę na stawek w Dolinie Charlotty. Tam już jest kilka dzikich kaczek, które udało nam się uratować - mówi Barbara Aziukiewicz, szefowa słupskiego TOnZ.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?