MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szaman big-bandu

Fot. archiwum domowe
Była Kalifornia, Wyspy Karaibskie, Rio de Janeiro, Chile, rejsy na statkach opływających obie Ameryki, od Alaski po Przylądek Horn.
Była Kalifornia, Wyspy Karaibskie, Rio de Janeiro, Chile, rejsy na statkach opływających obie Ameryki, od Alaski po Przylądek Horn. Fot. archiwum domowe
Multiinstrumentalista. Kompozytor. Aranżer. Koszalinianin. Gwiazda telewizyjnej "Dwójki", muzyczna podpora kabaretu "Koń Polski". Jako osiemnastolatek zaczął prowadzić swój pierwszy big-band. Z zespołem objechał prawie cały świat.

Właśnie dzwoni komórka. Jej właściciela wzywa fragmentem suity "Peer Gynt" Edwarda Griega. Człowiek, którego Jarosław Barów nie zna, przekonuje go o swoich umiejętności przepisywania nut. - Ale ja za parę dni wyjeżdżam, i to na dłużej. Nie będą miał czasu... To niech pan zostawi nuty u taty. Znamy się z pana ojcem... No, chyba od czasu do czasu wpada pan do niego...
Te kilka minut to "cały Jarek, cały on" - miłość do muzyki (Grieg w telefonie), profesjonalizm i wszechstronność. I permanentny brak czasu.

Od harfy do orkiestry

Kiedy miał 10 lat tata kupił mu akordeon. - Za straszne pieniądze - kosztował 8 czy 9 tysięcy złotych! - wspomina muzyk. Już wcześniej Jarek grał na cymbałkach i samodzielnie strojonej "szklanej harfie", czyli napełnionych do odpowiedniej wysokości wodą kieliszkach. Już wtedy wygrywał własne kompozycje.
Gry na akordeonie uczył się w Ognisku Muzycznym. Podczas przesłuchań, które miały z "normalnej" podstawówki wyłowić talenty do szkoły muzycznej, komisja wybrała właśnie Jarka. - Wcale mnie to nie zachwyciło, bo wydawało mi się, że będzie strasznie nudno - przyznaje.
Trafił do klasy akordeonu, z fortepianem jako instrumentem dodatkowym. - Okazało się jest fajnie. Część nauczycieli opierała się wyłącznie na muzyce klasycznej, ale na szczęście byli też ludzie, którzy sięgali do bluesa czy rock'n'rolla.
W tym czasie, a był to przełom lat 70. i 80., w Młodzieżowym Domu Kultury Lucjan Wesołowski tworzył big-band. Lucjan był to barwny, ale przelotny ptak, który cały swój dobytek mieścił w futerale na gitarę. Z wykształcenia polonista - z zamiłowania bard, z temperamentu - konspirator. Związany z polityczną opozycją organizował pierwszy gdański Festiwal Piosenki Słusznej. W Koszalinie stworzył pierwszy młodzieżowy big-band, złożony z kilkunastu chłopaków, wśród których byli Jarosław Barów i trębacz Krzysztof Słobodzian, z którym Jarek pracował przy wszystkich większych projektach muzycznych przez ponad 10 lat.

Jazz w Domku Kata

- Już w VII klasie lutowałem kabelki, więc po szkole podstawowej postanowiłem pójść do Technikum Elektronicznego - opowiada Jarek - I dobrze zrobiłem bo to, czego nauczyłem się w szkole przydaje mi się do dziś, kiedy na przykład muszę skonfigurować sprzęt elektroniczny.
Z osiemnastymi urodzinami Jarkowi kojarzy się stan wojenny i... "Jazz w Domku Kata". W Teatrze Propozycji "Dialog" dokonywała się pokoleniowa zmiana. Grupa młodzieży w szacowne, gotyckie mury wprowadziła jazzowy feeling. Ci młodzi, których dziś Jarek wspomina, to między innymi znane w Koszalinie postaci ze świata muzyki: Jerzy Charkiewicz, Leszek Olszewski, Marek Szewczyk i Lucjan Wesołowski. - Byłem nieco wystraszony, bo byłem najmłodszy, a na nasze koncerty do Domku Kata przychodziło nieco narkomańskiej publiczności. Ale fajnie było grać jazz, tym bardziej, że wtedy mało co było fajne.
Po ukończeniu Szkoły Muzycznej II stopnia i maturze w "Elektroniku" zaczął studia w koszalińskim Punkcie Konsultacyjnym Gdańskiej Akademii Muzycznej. Miał wyjechać na studia na Wydziale Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, ale wtedy w jego życiu pojawiła się Beata. - Z Krzyśkiem Słobodzianem uwielbialiśmy śpiewać. W szkolnym chórze poznaliśmy panny. Po zajęciach odprowadzaliśmy je do domu. Beata była w klasie fortepianu i uczyła się śpiewu. Raz - drugi poszliśmy do dyskoteki, spotykaliśmy się też w MDK. Na jakiś czas się rozstaliśmy, a potem znów byliśmy razem. I tak walczymy ze sobą do dziś. Przez siedem lat Beata pracowała z zespołem Re-Ge-De", a ja pisałem dla dzieciaków piosenki. Kiedy nasze dzieci poszły do szkoły, zrezygnowała z pracy, bo ktoś musiał się nimi zająć, odwieźć na lekcje, zajrzeć do zeszytów. Ale na wywiadówki zawsze chodziłem ja - Jarek opowiada o swojej rodzinie. Podejrzewa, że żona (Beata Barów pracuje w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym) jest zazdrosna "o panią M." - czyli Muzykę.
Jarek swój sukces artystyczny wiąże ze szczęściem rodzinnym. - Kiedy w domu jest dobrze, mam komfort pracy. Moje sukcesy cieszą moją rodzinę tak samo jak własne - mówi.
15-letnia Paulina i 12-letni Paweł uczą się w Szkole Muzycznej. - To dobra szkoła, uczy uprawiania sztuki i wrażliwości. My graliśmy tylko dla komisji, a oni już grają koncerty. Technika gry na instrumencie to zresztą tylko fragment dłuższej drogi, jaką pokonać musi muzyk.
Jarek Barów przyznaje że czasem kiedy gra na instrumencie elektronicznym, a na takim gra najczęściej, myli się specjalnie, żeby ludzie wiedzieli, że to on gra, a nie maszyna.

Amerykańskie przyspieszenie

- Byłem ambitny - mówi muzyk. Dlatego najpierw skończył studia, potem dopiero wszedł na drogę, która zawiodła go do światowego show-biznesu.
W Koszalinie z powodzeniem działał już kabaret "Koń Polski". - Kiedy Leszek Malinowski zaproponował mi współpracę, zapytałem go: "A ile masz "dżobów"? (z angielskiego job - praca). On na to: - Dwa - trzy miesięcznie. - A ja mam kilkanaście - opowiedziałem.
Po serii koncertów w Polsce - akompaniował sopranistce, swojej nauczycielce śpiewu Bożenie Zborowskiej - "złapał" zagraniczne kontrakty. Najpierw była Szwajcaria, Zimowa Gala Pałacowa i "Palais Oriental" - rewia z pokazami sztucznych ogni i połykaczy noży. W Szwajcarii przepracował 8 miesięcy.
Potem były rejsy na statkach opływających obie Ameryki, od Alaski po Przylądek Horn i znów Alaska. Wtedy właśnie poznał muzyków z całej Polski (Jerzego Skwarka, Janusza Czaję, Zbigniewa Ziębę) którzy tworzą trzon obecnego Jarosław Barów Band.
- Ameryka dała mi "speeda" (czyli prędkość). Była Kalifornia, Wyspy Karaibskie, Rio de Janeiro, Chile. Na statkach występowali znakomici artyści z Broadway'u, Los Angeles, Las Vegas. Dawaliśmy 50-minutowe show. W ciągu pół roku - 40 programów.

Bale, gale, musicale

Nigdy nie chciał jednak zostać w Ameryce na stałe. - Między innymi muzycy z opery w Waszyngtonie chcieli, abyśmy coś razem zrobili. Ale wejść w obce środowisko jest bardzo trudno i wymaga to czasu. Podczas drugiego rejsu już nam się mniej podobało. Wróciliśmy do Polski. Mieliśmy świetne układy. Graliśmy na największych balach w Polsce. Gdy się ma 26 lat - to imponuje!
Wkrótce Jarosław Barów nawiązał współpracę z Uli Gerhartzem - niemieckim producentem musicali. - Wystawił między innymi "Porgy and Bess" Gershwina z czarnymi wokalistami - to było coś niesamowitego! Występowaliśmy w największych salach koncertowych w Berlinie, Monachium, Budapeszcie. Miło było widzieć, kto grał przed tobą i kto wystąpi jako następny. Graliśmy "Przeboje Disney'a", poświęconą Andrew Loydowi Weberowi "Weber Galę", program Gershwinowski. W Polsce dopiero teraz (od czasu "Metra" w Buffo - dop. red.) jest boom na musicale. Ja to już "przerobiłem" 8-9 lat temu.
Mówi, że musical to jego żywioł. I razem z krakowskim librecistą Włodzimierzem Jasińskim stworzył musical. Premiera "Raju" odbyła się w lipcu 2000 roku w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym - Teraz wiem, że mam prawo mówić o musicalu. Wiem, że w tej pracy nie da się wszystkiego zrozumieć, bo trzeba też poczuć. Piosenki muszą być bardziej emocjonalne, niż intelektualne. Czasami ważny jest tekst, ale czasem ważniejsze jest brzmienie i zabawa dźwiękami. Ostateczny kształt musicalu jest kompromisem między kompozytorem, choreografem i reżyserem.

A jednak kabaret

Drugim żywiołem, z którym dziś utożsamia się Jarek Barów, jest kabaret. Razem z "Koniem Polskim", który od dobrych kilku lat przeżywa okres prosperity, ma kilkadziesiąt koncertów rocznie. Są i inne związane z kabaretem "dżoby": stworzył muzykę do sitcomu "Badziewiakowie" zrealizowanego według scenariusza Leszka Malinowskiego i z udziałem koszalińskich kabareciarzy. Jego muzyka towarzyszy bohaterom serialu Święta wojna". Nowym wyzwaniem jest program rozrywkowy, którego bohaterami są Marian i Hela z popularnego skeczu Leszka Malinowskiego i Waldemara Sierańskiego. Nagrania zaczęły się na początku grudnia. "Koń Polski" przygotował też wielką galę w Zabrzu, dla tysiąca widzów. Gwiazdom estrady i kabaretu kolejny raz towarzyszył Jarosław Barów Band.
- Nie boję się żadnej formy muzycznej - wyznaje koszaliński "szaman big-bandu". - Nawet z orkiestrą symfoniczną mógłbym wystąpić. Oscyluję na krawędzi jazzu i klasyki. Mogę zagrać nawet V Symfonię Beethovena, ale z sekcją rytmiczną! Nie interesuje mnie odtwarzanie. Pisząc "Raj" od razu skoczyłem o półkę wyżej. Napisać muzykę do filmu - to byłoby coś! Bo są tam Zbigniew Preisner, Wojciech Kilar, Krzesimir Dębski. Może i dla mnie jest miejsce.
Jarek Barów zdradza swoją życiową dewizę: - Z pracą jest jak z piwem - dobrze, gdy jest dobre, bo jeśli kiepskie, to szkoda czasu. Warto tworzyć coś, co będzie trwać za dwadzieścia lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza