Właśnie dzwoni komórka. Jej właściciela wzywa fragmentem suity "Peer Gynt" Edwarda Griega. Człowiek, którego Jarosław Barów nie zna, przekonuje go o swoich umiejętności przepisywania nut. - Ale ja za parę dni wyjeżdżam, i to na dłużej. Nie będą miał czasu... To niech pan zostawi nuty u taty. Znamy się z pana ojcem... No, chyba od czasu do czasu wpada pan do niego...
Te kilka minut to "cały Jarek, cały on" - miłość do muzyki (Grieg w telefonie), profesjonalizm i wszechstronność. I permanentny brak czasu.
Od harfy do orkiestry
Kiedy miał 10 lat tata kupił mu akordeon. - Za straszne pieniądze - kosztował 8 czy 9 tysięcy złotych! - wspomina muzyk. Już wcześniej Jarek grał na cymbałkach i samodzielnie strojonej "szklanej harfie", czyli napełnionych do odpowiedniej wysokości wodą kieliszkach. Już wtedy wygrywał własne kompozycje.
Gry na akordeonie uczył się w Ognisku Muzycznym. Podczas przesłuchań, które miały z "normalnej" podstawówki wyłowić talenty do szkoły muzycznej, komisja wybrała właśnie Jarka. - Wcale mnie to nie zachwyciło, bo wydawało mi się, że będzie strasznie nudno - przyznaje.
Trafił do klasy akordeonu, z fortepianem jako instrumentem dodatkowym. - Okazało się jest fajnie. Część nauczycieli opierała się wyłącznie na muzyce klasycznej, ale na szczęście byli też ludzie, którzy sięgali do bluesa czy rock'n'rolla.
W tym czasie, a był to przełom lat 70. i 80., w Młodzieżowym Domu Kultury Lucjan Wesołowski tworzył big-band. Lucjan był to barwny, ale przelotny ptak, który cały swój dobytek mieścił w futerale na gitarę. Z wykształcenia polonista - z zamiłowania bard, z temperamentu - konspirator. Związany z polityczną opozycją organizował pierwszy gdański Festiwal Piosenki Słusznej. W Koszalinie stworzył pierwszy młodzieżowy big-band, złożony z kilkunastu chłopaków, wśród których byli Jarosław Barów i trębacz Krzysztof Słobodzian, z którym Jarek pracował przy wszystkich większych projektach muzycznych przez ponad 10 lat.
Jazz w Domku Kata
- Już w VII klasie lutowałem kabelki, więc po szkole podstawowej postanowiłem pójść do Technikum Elektronicznego - opowiada Jarek - I dobrze zrobiłem bo to, czego nauczyłem się w szkole przydaje mi się do dziś, kiedy na przykład muszę skonfigurować sprzęt elektroniczny.
Z osiemnastymi urodzinami Jarkowi kojarzy się stan wojenny i... "Jazz w Domku Kata". W Teatrze Propozycji "Dialog" dokonywała się pokoleniowa zmiana. Grupa młodzieży w szacowne, gotyckie mury wprowadziła jazzowy feeling. Ci młodzi, których dziś Jarek wspomina, to między innymi znane w Koszalinie postaci ze świata muzyki: Jerzy Charkiewicz, Leszek Olszewski, Marek Szewczyk i Lucjan Wesołowski. - Byłem nieco wystraszony, bo byłem najmłodszy, a na nasze koncerty do Domku Kata przychodziło nieco narkomańskiej publiczności. Ale fajnie było grać jazz, tym bardziej, że wtedy mało co było fajne.
Po ukończeniu Szkoły Muzycznej II stopnia i maturze w "Elektroniku" zaczął studia w koszalińskim Punkcie Konsultacyjnym Gdańskiej Akademii Muzycznej. Miał wyjechać na studia na Wydziale Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, ale wtedy w jego życiu pojawiła się Beata. - Z Krzyśkiem Słobodzianem uwielbialiśmy śpiewać. W szkolnym chórze poznaliśmy panny. Po zajęciach odprowadzaliśmy je do domu. Beata była w klasie fortepianu i uczyła się śpiewu. Raz - drugi poszliśmy do dyskoteki, spotykaliśmy się też w MDK. Na jakiś czas się rozstaliśmy, a potem znów byliśmy razem. I tak walczymy ze sobą do dziś. Przez siedem lat Beata pracowała z zespołem Re-Ge-De", a ja pisałem dla dzieciaków piosenki. Kiedy nasze dzieci poszły do szkoły, zrezygnowała z pracy, bo ktoś musiał się nimi zająć, odwieźć na lekcje, zajrzeć do zeszytów. Ale na wywiadówki zawsze chodziłem ja - Jarek opowiada o swojej rodzinie. Podejrzewa, że żona (Beata Barów pracuje w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym) jest zazdrosna "o panią M." - czyli Muzykę.
Jarek swój sukces artystyczny wiąże ze szczęściem rodzinnym. - Kiedy w domu jest dobrze, mam komfort pracy. Moje sukcesy cieszą moją rodzinę tak samo jak własne - mówi.
15-letnia Paulina i 12-letni Paweł uczą się w Szkole Muzycznej. - To dobra szkoła, uczy uprawiania sztuki i wrażliwości. My graliśmy tylko dla komisji, a oni już grają koncerty. Technika gry na instrumencie to zresztą tylko fragment dłuższej drogi, jaką pokonać musi muzyk.
Jarek Barów przyznaje że czasem kiedy gra na instrumencie elektronicznym, a na takim gra najczęściej, myli się specjalnie, żeby ludzie wiedzieli, że to on gra, a nie maszyna.
Amerykańskie przyspieszenie
- Byłem ambitny - mówi muzyk. Dlatego najpierw skończył studia, potem dopiero wszedł na drogę, która zawiodła go do światowego show-biznesu.
W Koszalinie z powodzeniem działał już kabaret "Koń Polski". - Kiedy Leszek Malinowski zaproponował mi współpracę, zapytałem go: "A ile masz "dżobów"? (z angielskiego job - praca). On na to: - Dwa - trzy miesięcznie. - A ja mam kilkanaście - opowiedziałem.
Po serii koncertów w Polsce - akompaniował sopranistce, swojej nauczycielce śpiewu Bożenie Zborowskiej - "złapał" zagraniczne kontrakty. Najpierw była Szwajcaria, Zimowa Gala Pałacowa i "Palais Oriental" - rewia z pokazami sztucznych ogni i połykaczy noży. W Szwajcarii przepracował 8 miesięcy.
Potem były rejsy na statkach opływających obie Ameryki, od Alaski po Przylądek Horn i znów Alaska. Wtedy właśnie poznał muzyków z całej Polski (Jerzego Skwarka, Janusza Czaję, Zbigniewa Ziębę) którzy tworzą trzon obecnego Jarosław Barów Band.
- Ameryka dała mi "speeda" (czyli prędkość). Była Kalifornia, Wyspy Karaibskie, Rio de Janeiro, Chile. Na statkach występowali znakomici artyści z Broadway'u, Los Angeles, Las Vegas. Dawaliśmy 50-minutowe show. W ciągu pół roku - 40 programów.
Bale, gale, musicale
Nigdy nie chciał jednak zostać w Ameryce na stałe. - Między innymi muzycy z opery w Waszyngtonie chcieli, abyśmy coś razem zrobili. Ale wejść w obce środowisko jest bardzo trudno i wymaga to czasu. Podczas drugiego rejsu już nam się mniej podobało. Wróciliśmy do Polski. Mieliśmy świetne układy. Graliśmy na największych balach w Polsce. Gdy się ma 26 lat - to imponuje!
Wkrótce Jarosław Barów nawiązał współpracę z Uli Gerhartzem - niemieckim producentem musicali. - Wystawił między innymi "Porgy and Bess" Gershwina z czarnymi wokalistami - to było coś niesamowitego! Występowaliśmy w największych salach koncertowych w Berlinie, Monachium, Budapeszcie. Miło było widzieć, kto grał przed tobą i kto wystąpi jako następny. Graliśmy "Przeboje Disney'a", poświęconą Andrew Loydowi Weberowi "Weber Galę", program Gershwinowski. W Polsce dopiero teraz (od czasu "Metra" w Buffo - dop. red.) jest boom na musicale. Ja to już "przerobiłem" 8-9 lat temu.
Mówi, że musical to jego żywioł. I razem z krakowskim librecistą Włodzimierzem Jasińskim stworzył musical. Premiera "Raju" odbyła się w lipcu 2000 roku w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym - Teraz wiem, że mam prawo mówić o musicalu. Wiem, że w tej pracy nie da się wszystkiego zrozumieć, bo trzeba też poczuć. Piosenki muszą być bardziej emocjonalne, niż intelektualne. Czasami ważny jest tekst, ale czasem ważniejsze jest brzmienie i zabawa dźwiękami. Ostateczny kształt musicalu jest kompromisem między kompozytorem, choreografem i reżyserem.
A jednak kabaret
Drugim żywiołem, z którym dziś utożsamia się Jarek Barów, jest kabaret. Razem z "Koniem Polskim", który od dobrych kilku lat przeżywa okres prosperity, ma kilkadziesiąt koncertów rocznie. Są i inne związane z kabaretem "dżoby": stworzył muzykę do sitcomu "Badziewiakowie" zrealizowanego według scenariusza Leszka Malinowskiego i z udziałem koszalińskich kabareciarzy. Jego muzyka towarzyszy bohaterom serialu Święta wojna". Nowym wyzwaniem jest program rozrywkowy, którego bohaterami są Marian i Hela z popularnego skeczu Leszka Malinowskiego i Waldemara Sierańskiego. Nagrania zaczęły się na początku grudnia. "Koń Polski" przygotował też wielką galę w Zabrzu, dla tysiąca widzów. Gwiazdom estrady i kabaretu kolejny raz towarzyszył Jarosław Barów Band.
- Nie boję się żadnej formy muzycznej - wyznaje koszaliński "szaman big-bandu". - Nawet z orkiestrą symfoniczną mógłbym wystąpić. Oscyluję na krawędzi jazzu i klasyki. Mogę zagrać nawet V Symfonię Beethovena, ale z sekcją rytmiczną! Nie interesuje mnie odtwarzanie. Pisząc "Raj" od razu skoczyłem o półkę wyżej. Napisać muzykę do filmu - to byłoby coś! Bo są tam Zbigniew Preisner, Wojciech Kilar, Krzesimir Dębski. Może i dla mnie jest miejsce.
Jarek Barów zdradza swoją życiową dewizę: - Z pracą jest jak z piwem - dobrze, gdy jest dobre, bo jeśli kiepskie, to szkoda czasu. Warto tworzyć coś, co będzie trwać za dwadzieścia lat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?