Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecinek. To nie Amerykanie spoczywają pod pomnikiem. To Sowieci

Mariusz Surowiec
Mariusz Surowiec
Dzięki uporowi i benedyktyńskiej pracy dwóch pasjonatów historii ze Szczecinka udało się najpewniej rozwikłać zagadkę samolotu, który pod koniec wojny rozbił się obok lotniska w Wilczych Laskach. We wraku zginęli Rosjanie, a nie Amerykanie, których upamiętnia pomnik na szczecineckim cmentarzu.
Dzięki uporowi i benedyktyńskiej pracy dwóch pasjonatów historii ze Szczecinka udało się najpewniej rozwikłać zagadkę samolotu, który pod koniec wojny rozbił się obok lotniska w Wilczych Laskach. We wraku zginęli Rosjanie, a nie Amerykanie, których upamiętnia pomnik na szczecineckim cmentarzu.
Dzięki uporowi i benedyktyńskiej pracy dwóch pasjonatów historii ze Szczecinka udało się najpewniej rozwikłać zagadkę samolotu, który pod koniec wojny rozbił się obok lotniska w Wilczych Laskach. We wraku zginęli Rosjanie, a nie Amerykanie, których upamiętnia pomnik na szczecineckim cmentarzu.

Za rozwiązanie zagadki zabrali się Marcin Możejko i Maciej Grunt, miłośnicy lokalnej historii związani z forum historycznym szczecinek.org. Zaciekawiły ich opisywane i na naszych łamach losy samolotu wojskowego, który rozbił się jesienią 1944 roku na lotnisku w Wilczych Laskach (niem. Wulfflatzke) koło Szczecinka.

Wersja amerykańska

Na początku lat 80. XX wieku, za czasów pierwszej Solidarności, na szczecineckim cmentarzu postawiono pomnik upamiętniający katastrofę. Pod nim pochowano szczątki kilku lotników wydobyte z wraku, ekshumowane z miejscowego cmentarza wojennego.

Według obowiązującej jeszcze do niedawna interpretacji, miały to być szczątki żołnierzy amerykańskich. Dlatego na kamieniu znalazła się gwiazda US Air Force. Oficjalną wersję wydarzeń potwierdza także tablica umieszczona na pomniku autorstwa rzeźbiarza Zygmunta Wujka. Widnieją na niej sylwetka bombowca, spadochrony nad powstańczą Warszawą i żołnierze. Głosi ona, że pod Wilczymi Laskami został zestrzelony amerykański samolot wracający znad walczącej Warszawy, gdzie miał dokonać zrzutów zaopatrzenia dla powstańców.

Ustalenia badaczy

Ale tak nie było, na co wskazywało już wcześniej wiele przesłanek (o nich w dalszej części tekstu). Potwierdzili je teraz szczecineccy tropiciele historii we współpracy z internautami z facebookowej grupy Poligon Gross Born.

- W 90 procentach oparliśmy się na dokumentach uzyskanych z amerykańskiego archiwum narodowego, które z kolei przejęło archiwa niemieckie - mówi Maciej Grunt. - Część informacji czerpaliśmy także z internetowych forów awiacji w Europie i Rosji, które gromadzą naprawdę rozległą wiedzę na te tematy.

Konkluzja tych ustaleń jest jasna

- Po dokładnym zbadaniu dostępnych dokumentów i raportów możemy stwierdzić, że załoga i samolot zaangażowane w katastrofę w Wilczych Laskach nie były częścią amerykańskich sił powietrznych, a błędna identyfikacja wynikła z pomyłki w dokumentacji - piszą panowie. - Ostateczne wyjaśnienie tej pomyłki przyniosła analiza niemieckiego raportu ze zdarzenia w Steinforth, który zawierał szczegółowe informacje o liczebności załogi, silniku oraz numerach bocznych i seryjnych maszyny. Numery seryjne jednoznacznie wskazują, że maszyna używana była przez Armię Czerwoną w ramach programu Land-Lease. Był to samolot transportowy typu Douglas C-47 Dakota.

Bałagan w dokumentacji

- Kluczowe dla zrozumienia tej pomyłki były dwa różne zdarzenia: katastrofa z 13 listopada 1944 roku nad Morzem Północnym, dotycząca samolotu o numerze bocznym 43- 48478, oraz druga katastrofa, która miała miejsce dwa dni później z samolotem C-47 o numerze bocznym 348328 - piszą badacze. - Jedynie drugi samolot figuruje na mikrofilmie, liście straconych maszyn na listopad 1944, z wyraźnym wskazaniem miejsca katastrofy jako Steinforth/NeusteZn. Maszyna 43-48478 omyłkowo nie została ujęta i katastrofa z 13 listopada nie figuruje na mikrofilmie. Natomiast sam raport zaginionej załogi MACR10662 dotyczy właśnie maszyny 43-48478. Błąd w dokumentacji wydaje się wynikać z pomylenia samolotów przez osobę odpowiedzialną za linkowanie raportów zaginionych załóg z listami straconych maszyn. Efektem tej pomyłki było błędne połączenie katastrofy z 15 listopada z wydarzeniem z 13 listopada oraz zidentyfikowaną załogą, której tablica pamiątkowa znajduje się w Lorraine.

Wersja sowiecka z niemieckim certyfikatem

Najważniejszy jest niemiecki meldunek wraz z informacją przekazaną gestapo w Pile. Jasno z niego wynika, że we wraku samolotu rozbitego 15 listopada byli rosyjscy spadochroniarze, zapewne grupa dywersyjna mająca jakieś zadanie na tyłach (front stał wówczas na Wiśle).

Potwierdza to znalezione sowieckie uzbrojenie, prowiant, natomiast o pochodzeniu samolotu świadczą amerykańskie tabliczki znamionowe.

Do meldunku dołączona jest mapka z zaznaczonym miejscem pochówku lotników. Znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Wilczymi Laskami (Wulfflatzke) a Steinforth, to nieistniejąca dziś wieś na obrzeżu dawnego poligonu Gross Born (mieszkańców wysiedlili jeszcze Niemcy, tworząc poligon), na południowym brzegu jeziora Rymierzewo.

Marcinowi Możejce i Maciejowi Gruntowi udało się nawet ustalić personalia poległych Rosjan: to porucznik Fiodor Maslennikow - I pilot i dowódca samolotu, porucznik Iwan Turczenko - II pilot, porucznik Władimir Skorikow - nawigator, porucznik Jurij Sawienko - mechanik, chorąży Paweł Iwannikow - radiooperator oraz z ramienia NKGB (Ludowy Komisariat Bezpieczeństwa Państwowego, tajna policja zajmująca się wywiadem i kontrwywiadem ) - Wiktor Antonow i Turin German. Jakie dostali zadanie na tyłach wroga? Tego pewnie nigdy się już nie dowiemy. Można się jedynie domyślać, że mieli do wykonania jakąś misję wywiadowczą w rejonie Wału Pomorskiego, który kilka miesięcy później przyjdzie przełamywać.

Jak historia myliła tropy

Te wyjaśnienia stawiają duży znak zapytania o prawdę historyczną potwierdzoną pomnikiem lotników US Air Force. Dziś już wiadomo, że to nie oni, lecz załoga rosyjska spoczywa pod kamieniem na cmentarzem w Szczecinku.

Pomyłkę z lat 80. można wytłumaczyć niedostępnością do źródeł w tamtym czasie oraz entuzjazmem i odreagowaniem na lata fałszowania historii przez komunistów. Po prostu w tamtym czasie było zapotrzebowanie na opowieść o lotniskach niosących pomoc walczącej Warszawie. Tej pomocy alianci oczywiście udzielali znacznie większej niż stojący za Wisłą Sowieci, ale akurat nie w tym przypadku.

Na dziś wiadomo, że jesienią 1944 roku w okolicach strącono maszynę. Samolot spadł w pobliżu Wilczych Lasków i tu polegli lotnicy zostali początkowo pochowani przez Niemców. Po wojnie z udziałem przedstawiciela ambasady amerykańskiej przeprowadzono ekshumację pięciu lotników - załogi DC-47 liczyły od czterech do pięciu osób - których pochowano na cmentarzu wojennym w Szczecinku. Później przeniesiono ich na osobną kwaterę koło kaplicy cmentarnej. Na mogile stanął pomnik - dwa potężne głazy polodowcowe ze spiżową tablicą upamiętniającą poległych i alegoryczną płaskorzeźbą pełną odniesień religijnych, walczących powstańców i zrzutów nad płonącą stolicą.

Skąd wzięły się wątpliwości?

- W tej sprawie jest dużo znaków zapytania - przyznaje Jerzy Dudź, były szef Muzeum Regionalnego w Szczecinku. - Jest relacja nieżyjącego już pana Wernera, byłego mieszkańca Wilczych Lasków, który jako dziecko pamiętał zastrzelenie samolotu. Twierdził, że w jego szczątkach było ciało czarnoskórego lotnika, co wskazywałoby na to, że to samolot amerykański. Ale czy w zwęglonych zwłokach można było rozpoznać Afroamerykanina?

Już wtedy były przesłanki, aby twierdzić, że mogli to też być Rosjanie, bo w ich lotnictwie latało sporo amerykańskich maszyn, m.in. bombowce B-25, czy transportowiec Dakota DC-3 Douglas (w wersji wojskowej DC-47), która być może została tu strącona lub rozbiła się w wyniku uszkodzeń. Rosjanie sami wyprodukowali sporo samolotów Li-2 na licencji Dakoty DC-3.

Jerzy Dudź wspomina, że pierwszą ekshumację - na kwaterze wojennej szczecineckiego cmentarza - dokonano w latach 60. XX wieku. Potem - przy okazji budowy pomnika - ciała przeniesiono bliżej kaplicy cmentarnej, gdzie spoczywają do dziś.

Tuż przed przystąpieniem Polski do NATO gościła w Szczecinku delegacja amerykańskiej armii, która odnalazła w Wilczych Laskach szczątki maszyny, próbując na podstawie zachowanych numerów ustalić, co to za samolot. Niestety, nic pewnego nie stwierdzili. Nigdy potem Amerykanie się nie odezwali, zapewne nie udało im się dojść do konkluzji, więc nadal tak naprawdę nie wiadomo, jaka maszyna rozbiła się w Wilczych Laskach. Po tej wizycie w szczecineckim muzeum zostało nieco blach z rozbitego samolotu, których jeszcze do tej pory nie eksponowano.

A jak naprawdę było ze zrzutami dla powstańczej Warszawy? Na początku sierpnia 1944 roku z baz we włoskim Brindisi latali Anglicy i Polacy - na liberatorach i halifaksach. Później Amerykanie, Kanadyjczycy, Nowozelandczycy i lotnicy z Afryki Południowej. Wszyscy ponosili ciężkie straty. Tylko w sierpniu stracono dwadzieścia siedem maszyn.

W końcowej fazie powstania zrzutów dokonywali także Rosjanie, ale z oczywistych względów trudno spodziewać się, żeby znaleźli się aż na Pomorzu. Zresztą latali małymi maszynami, tzw. kukuruźnikami. Dopiero w drugiej połowie września, gdy powstanie już dogorywało, Stalin zezwolił na lądowanie za linią frontu wielkich bombowców B-17, „latających fortec”, które mogły zabrać więcej zaopatrzenia.

Była też wyprawa 110 „latających fortec” osłanianych przez myśliwce Mustang, nazwana Frantic-7 - Amerykanów z lotnisk brytyjskich nad walczącą stolicę (lądowano w Połtawie). To były wielkie samoloty, ich załogi liczyły aż dziesięć osób, a z zachowanych relacji wiadomo, że ciał lotników w Wilczych Laskach było znacznie mniej. Oficjalne źródła historyczne mówią, że w czasie wyprawy latających fortec stracono tylko dwie maszyny i na pewno żadnej w okolicach Szczecinka.

Co dalej?

Z uwagi na wspomniany pomnik, wyjaśnienie tej pomyłki nie jest jedynie historyczną ciekawostką. Obelisk z emblematami lotnictwa Stanów Zjednoczonych Ameryki bowiem do dziś jest miejscem oficjalnych uroczystości. To tu - w przekonaniu, że spoczywają pod nim szczątki amerykańskich lotników - odbywają się oficjalne uroczystości związane z rocznicami zakończenia i rozpoczęcia wojny. Tu warty honorowe zaciągają harcerze, a mieszkańcy zapalają znicze.

Właścicielem cmentarza jest szczecinecki ratusz

- Zapoznaliśmy się już ze szczegółami ustaleń badaczy, które raczej nie pozostawiają wątpliwości, że przed ponad 40 lat doszło do pomyłki, którą teraz należy wyprostować - mówi wiceburmistrz Szczecinka Maciej Makselon. - Chcemy odkłamać historię, zadbać, aby pomnik nie sankcjonował błędu.

Nasz rozmówca dodaje, iż polecił sprawdzić urzędnikom, jakie są procedury w takich sytuacjach. Jest ona na tyle nietypowa, że trudno na dziś wyrokować, co należy zrobić. Przeniesienie pomnika? Wykonanie jego nowej wersji? Możliwe, że konieczne będą konsultacje z resortem spraw zagranicznych, być może ambasadą amerykańską.

Pomnik postawiony na szczecineckim cmentarzu upamiętnia lotników amerykańskich, czyli, jak się okazało, historyczną pomyłkę. Na razie nie wiadomo, jakie będą jego dalsze losy.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza