Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Jak powiat słupski oswajał się z automobilem

Fot. internet
Volkswagen Garbus z 1938 roku.
Volkswagen Garbus z 1938 roku. Fot. internet
Pierwszy kodeks drogowy obowiązujący na drogach powiatu słupskiego stworzył urzędnik z Koszalina. Od kierowców nie wymagał prawa jazdy. Ważne było tylko, by byli to ludzie "obeznani z maszyną".

Kopalnią wiedzy o słupskiej motoryzacji są stare gazety, zwłaszcza "Kreisblatty", czyli urzędowe biuletyny starostów, udostępniane przez słupską Bałtycką Bibliotekę Cyfrową. W nich znaleźliśmy swoisty kodeks drogowy, wydany przez prezydenta rejencji koszalińskiej von Tempera, w październiku 1902 roku.

Prezydent opierał się na ustawie o policji z 1850 roku, a więc z czasów, gdy nie było jeszcze automobili. - Zasadniczo - pisał w pierwszym paragrafie - kierowców samochodów i motocykli obowiązują te same przepisy, które regulują ruch furmanek.

Zawrotna prędkość 30 km na godzinę

Ciekawe były wymagania techniczne stawiane samochodom. Nie mogły one nadmiernie wydzielać dymu i powinny być "poręczne" w kierowaniu, czyli zdolne do nawrócenia na szosie o szerokości 10 metrów, a hamulce powinny umożliwić zatrzymanie pojazdu jadącego z prędkością 15 km/h na suchym bruku lub asfalcie na odcinku dłuższym niż 8 metrów.

Ograniczenia prędkości: we mgle, w nocy i na terenie o dużym nasileniu ruchu nie wolno było przekraczać "prędkości konia", czyli 15 km/h. Poza terenem zabudowanym, przy dobrej widoczności auta mogły pędzić do 30 km/h.
Po skargach mieszkańców Miastka na ulicach tego miasta wprowadzono ograniczenie dla ciężarówek do 8 km/h.

Zapoznaj konia z autem

Nie było jeszcze sformalizowanych praw jazdy. - Kierowcami automobili mogą być tylko osoby obeznane z maszynami, umiejące się nimi posługiwać i posiadające na tę okoliczność zaświadczenie organu administracyjnego, fachowej szkoły lub rzeczoznawcy uznawanego przez władze administracyjne - pisał w kodeksie szef rejencji.

Największym problemem ruchu drogowego na słupskich drogach był fakt, że automobil wzbudzał lęk u koni i zdziwienie u ludzi. Prezydent rejencji postulował więc, by kierowca samochodu naciskał klakson zawsze, gdy zbliżał się do jeźdźca, furmanki lub pieszego, a także przed każdym skrzyżowaniem. Starosta von Bruenning w 1908 roku precyzował, że automobilista widząc, że konie się płoszą, powinien zjechać na pobocze i natychmiast wyłączyć silnik. Woźnica natomiast nie powinien poganiać gwałtownie koni, gdy na widok automobilu nie chcą dalej iść. - Winien zachować spokój. Celowe także, by przemówił do koni, aby ludzki głos je uspokoił - zarządzał włodarz powiatu. Zalecał też, by jeśli nadarza się okazja podjechać końmi, które nie widziały jeszcze samochodu, do stojącego automobilu i oswoić je z jego widokiem.

Wypadek na Bałtyckiej

Mimo to dochodziło do wypadków. Jednym z pierwszych było potrącenie we wrześniu 1909 roku na ul. Słupskiej 7-letniego chłopca. Poinformowała o tym słupska gazeta "Stolper Neueste Nachrichten". Ofiarą był syn buchaltera Kochmanna, zamieszkałego na ul. Usteckiej (dzisiejsza Bałtycka) pod numerem 7. Przyczyny: automobil jechał bez oświetlenia i do tego tzw. letnią drogą, czyli nie po bruku, lecz nieutwardzonym poboczem. "Siedmiolatek nie usłyszał nadjeżdżającego pojazdu i dostał się pod niego - czytamy w relacji sprzed 100 lat.
- Lekarz stwierdził jednak u niego tylko otarcia skóry."

Rzesza tanich aut

20 lat później to już prędkość i brawura były główną przyczyną wypadków na słupskich drogach. Młody podchorąży ze słupskiego pułku huzarów, von Ueckermann z Zimowisk, rozbił się, gdy wracał w nocy ze Słupska motocyklem. Być może nawet by przeżył, ale ruch był wówczas słaby. Znalazł go leżącego pod drzewem dopiero ktoś, kto przejeżdżał z Ustki do Słupska nad ranem.

Dopiero w latach trzydziestych samochód upowszechnił się na słupskich drogach i na całym Pomorzu. Prowincja należała wówczas do najbardziej zmotoryzowanych w całych Niemczech, a tym samym również w Europie. W 1938 roku jeden pojazd przypadał tu wówczas średnio na 24 osoby, podczas gdy w Polsce - na 1248 osób! (W USA - jeden na pięć). Już wówczas gazety pełne były reklam słupskich dilerów samochodowych. Na szosach królował niepodzielnie Opel, którego najtańszy model można było mieć już za około 3 tys. marek. Dopiero później miało go zdetronizować słynne faszystowskie "auto ludowe", czyli Volkswagen, oferowany za zaledwie 1000 marek, czyli równowartość 6 robotniczych pensji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza