MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia miłości Urszuli i Bolesława

Elżbieta Lipińska [email protected]
Ślub był skromny, ale jeszcze skromniejsze były warunki, w jakich przyszło młodej parze spędzić pierwsze lata. Miłość pozwoliła im jednak nie zważać na trudy codziennego dnia.
Ślub był skromny, ale jeszcze skromniejsze były warunki, w jakich przyszło młodej parze spędzić pierwsze lata. Miłość pozwoliła im jednak nie zważać na trudy codziennego dnia.
Ta fotografia ślubna ma 56 lat. Małżonkowie Urszula i Bolesław Kibałowie przeżyli z sobą niespełna połowę tego okresu.

Opowiedz historię

Opowiedz historię

Zachęcamy naszych Czytelników do opowiedzenia nam historii osób z rodzinnych fotografii - tych sprzed drugiej wojny, ale także takich zrobionych w latach 40., 50. czy 60. XX wieku.
Kontakt: e-mail: [email protected]; listownie pod adresami: "Głos Pomorza", ul. Henryka Pobożnego 19, 76-200 Słupsk, z dopiskiem "Czar fotografii".
Można też kontaktować się z dziennikarzami dyżurnymi: "Głos Pomorza", tel. 059 848 81 24

Od 27 lat pani Urszula jest wdową. Swojego męża wspomina zawsze z wielką czułością. - Był miłością mojego życia. Poznałam go w Liceum Pedagogicznym w Brzozowie koło Sanoka - mówi.

Nie pamięta dokładnie chwili, kiedy zwrócili na siebie uwagę. Podejrzewa, że stało się to wtedy, kiedy pożyczył jej książkę. - Nosiła tytuł "Droga krzyżowa miłości". Tak się zaczytałam, kiedy wracałam ze szkoły, że po drodze uderzyłam głową w drzewo - śmieje się 77-letnia dziś kobieta.

Jej mąż był o dwa lata starszy. Zaimponował jej wiedzą, oczytaniem i urodą. Zanim zostali małżeństwem, sympatyzowali ze sobą aż cztery lata. Dwa lata w szkole, a potem korespondencyjnie, bo Bolesław z nakazu pracy musiał osiedlić się na ziemiach odzyskanych. Panna Ula Krzyżanowska żyła wtedy od listu do listu. W 1949 roku przyjechał do Recza, rok potem trafił do Pławna koło Choszczna. Młody nauczyciel został kierownikiem szkoły. Uczył wszystkiego. Razem z nauczycielką Haliną Gozderą pracowali w sześciu łączonych klasach. Uczyli dzieci i dorosłych. Oddechem dla niego były wakacje.

Nie chciała mieszkać na wsi

Pojechał w końcu w rodzinne strony i przywiózł swoją ukochaną Ulcię, bo tak się do niej zwracał. - Skromny ślub wzięliśmy 19 sierpnia 1951 roku i przyjechaliśmy do Pławna. Nie bardzo wiedziałam, gdzie to jest i nie tak wyobrażałam sobie pierwsze kroki we dwoje - wspomina emerytowana nauczycielka.

Podróż trwała kilkanaście godzin pociągiem. Wysiedli na stacji w Rębuszu, a tam z furmanką czekał już umówiony wcześniej gospodarz z Pławna. - To był pan Budynek z córką Krystyną - mówi pani Urszula. Przemierzyła tym środkiem lokomocji pięć kilometrów brukowanej drogi. Te strony niezbyt jej się podobały. To jednak nie było najgorsze, bo prawdziwe rozczarowanie spotkało ją na miejscu. Dojechali do szkolnego budynku, w którym było też ich mieszkanie.

- Mąż zaprowadził mnie do skromnego pokoju, w którym stało łóżko, stół i dwa krzesła. Kiedy to zobaczyłam, straszliwie się rozpłakałam. Nie chciałam za nic tu zostać. Miałam żal, że przywiózł mnie do świata zabitego deskami - wspomina nauczycielka. Miejskiej pannie niezbyt pasowały wiejskie wygody, ale męża bardzo kochała i w końcu pogodziła się z losem. Nie miała też czasu na narzekania, bo pracy w szkole było bardzo dużo. - Ciągnęłam po pięćdziesiąt godzin tygodniowo i jeszcze musiałam się do nich przygotować - mówi nauczycielka, która wkrótce dla mieszkańców Pławna stała się wielkim autorytetem.

Zaczęły pojawiać się dzieci

Najpierw urodził się Janusz, potem Marek, a na końcu Andrzej. - Marzyliśmy jeszcze o dziewczynce. Zawsze chciałam mieć córeczkę, której dam na imię Basia - mówi pani Urszula. Niestety, zachorowała i córki się nie doczekała.

Urszula i Bolesław żyli może niezbyt bogato, ale szczęśliwie. Odwiedzali rodzinne strony co wakacje. Do Pławna przyjeżdżali ich bliscy. Wielką radością dla nich były odwiedziny ojca Bolesława, na którego syn w rodzinnym Temeszowie na Podkarpaciu czekał przez prawie pięć wojennych lat. - Teść był więźniem Oświęcimia. Przeżył tam cztery lata, cztery miesiące i cztery dni. Miał numer obozowy 897 - mówi pani Urszula.

Historia niezwykłych przeżyć ojca tak zainteresowała Bolesława, że na podstawie jego wspomnień zaczął pisać książkę. Zatytułował ją "Saga mojego rodu" i opisał w niej m.in. historię powstania krzywej literki w bramie obozowej. To znane całemu światu ARBEIT MACHT FREI powstało w prowizorycznej obozowej kuźni. Literkę B wykonał właśnie Władysław Kibała wraz z kolegą z rodzinnych stron - Stefanem Liwaczem. W ten sposób zemścili się na kapo i hitlerowcach. Syn więźnia prowadził bogatą korespondencję z biurem oświęcimskim, ale książki nie dokończył.

Żałoba trwała długie lata

- Zachorował na nerki. W tamtych czasach nie dało rady go wyleczyć. Być może mógł uratować go przeszczep. Janusz chciał mu oddać własną nerkę, ale mąż nie zgodził się na to. Zmarł i zawalił mi się świat - wspomina pani Urszula.

Zgodnie z jego życzeniem pochowano go obok ojca w parafii Dydnia. Był wrzesień 1978 roku. Pani Urszula, mimo bólu po stracie ukochanego, kontynuowała studia, dwaj pierwsi synowie skończyli już wyższe uczelnie. Najmłodszy Andrzej na pogrzeb ojca przyjechał z wojska. - Mąż nie doczekał żadnego ślubu swoich dzieci, nie poznał nigdy wnuków. A miałby z kogo być dumny. Mamy ich sześcioro: Emila, Jarka, Tomka, Pawła, Kamila i Alę - naszą wytęsknioną dziewczynkę - mówi pani Urszula, która mieszka razem z 66-letnią Stanisławą Kasprzyk - najbliższą po dzieciach i wnukach osobą. - To ona pomogła wychować mnie i Bolciowi naszych synów i zawsze była ostoją, kiedy go już nie było - mówi emerytowana nauczycielka.
Dopiero kilkanaście lat po śmierci Bolesława zdecydowała się uporządkować jego bibliotekę. Znalazła "Drogę krzyżową miłości".

Pokochała życie w Pławnie

Zaawansowany wiek nie pozwala pani Urszuli odwiedzać często grobu męża. - Ostatnio byłam tam w sierpniu i sprawiłam mu nowy pomnik. Żałuję, że wypełniłam jego ostatnią wolę i pochowałam go tak daleko. Ja sama chcę pozostać kiedyś na cmentarzyku w Pławnie, wśród ludzi, z którymi spędziłam prawie całe moje życie - dodaje.

Janusz, Marek i Andrzej oraz ich żony doskonale o tym wiedzą. Pierwszy z nich jest przedsiębiorcą w Szczecinie, drugi wójtem w Przelewicach, a trzeci pracuje w Rejonie Dróg Powiatowych w Choszcznie. - Moje dzieci i ich żony oraz wnuki są wspaniałymi ludźmi - mówi Urszula Kibała, która wraz z mężem nauczyła czytać i pisać niemal wszystkich mieszkańców wsi, w której - jak myślała na początku - diabeł mówi dobranoc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza