Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Informatorzy "Solidarności"

Michał Kowalski [email protected] tel. 059 848 81 20
Adam Hodysz i Aleksander Hall.
Adam Hodysz i Aleksander Hall.
W 1985 roku korytarze Sądu Wojewódzkiego w Słupsku były wypełnione esbekami. Trwał jeden z najgłośniejszych procesów politycznych. Na ławie oskarżonych siedzieli Adam Hodysz i Piotr Siedliński. Zarzuty prokuratorskie były sfingowane...

Żeby dowiedzieć się kim był Hodysz i Siedliński trzeba cofnąć się do roku 1978. 12 grudnia Hodysz był oficerem gdańskiej Służby Bezpieczeństwa przesłuchującym Aleksandra Halla, działacza Ruchu Młodej Polski.
Hodysz jak mówił później, już od dłuższego czasu chciał przejść na drugą stronę. W wydziale śledczym SB w Gdańsku pracował od 1974 roku. Właśnie tam miał dojrzeć do swojej decyzji o pomocy "Solidarności“. Według niego, przełomem miała być sprawa, którą prowadził, a która wiązała się z wyższymi dygnitarzami PZPR. Sprawę zatuszowano. Jak powiedział dziennikarzom po latach, "wtedy zobaczył jak wygląda Polska Ludowa od podszewki." Zaczął czytać niepodległościową prasę, którą konfiskowali jego koledzy z SB.
12 grudnia w czasie przesłuchania Halla, gdy odprowadzał go z przesłuchania powiedział: - Nie godzę się z tym, co tu się dzieje. Racja moralna jest po waszej stronie.
Hall otrzymał propozycję spotkania tego samego dnia o 18. Mimo doznanego szoku i podejrzeń o prowokację, poszedł.
Hodysz przekazał mu informację, że wśród założycieli Wolnych Związków Zawodowych jest agent SB, a także o planowanej operacji spacyfikowania obchodów grudnia 1970. Hall zapytał jednak, czemu mu te informacje przekazuje. Hodysz miał odpowiedzieć: - Ja bym chciał swojej córce spojrzeć kiedyś prosto w oczy. Dlatego będę próbował wam pomagać. Tak jak umiem.
Hodysz przekazywał "Solidarności“ informacje do 1984 roku. W 1982 roku pozyskał do współpracy innego pracownika SB - Piotra Siedlińskiego, studenta V roku prawa.
- Wskazywał nam agentów bezpieki. Informował nas o metodach ich pracy. Nawet.... Nigdy tego nie zapomnę... skopiował dla nas listy wszystkich pracowników SB, każdego wydziału, każdego pracownika. Wreszcie ostrzegł nas 12 grudnia 1981 roku. Dzięki temu kilkadziesiąt osób uniknęło internowania - wspomina dziś Aleksander Hall.
- Hodysz to była wielka postać. To był nasz człowiek w SB. Jego informacje były bardzo cenne dla działań opozycji. Bardzo dużo ryzykował. Nie wiadomo jak to by się dla niego skończyło gdyby został zatrzymany na początku swojej działalności. Prawdopodobnie w ogóle by nie przeżył - dodaje Marek Biernacki, czołowa postać "S", dziś poseł PO.
W styczniu 1983 roku Siedliński chciał pozyskać kolejnego pracownika SB - Macieja Ropelewskiego, historyka z wyższym wykształceniem. Ten jednak doniósł o propozycji współpracy swojemu przełożonemu - pułkownikowi Sylwestrowi Paszkiewiczowi, który dowodził gdańską bezpieką. Wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec Siedlińskiego. Ten jednak do niczego się nie przyznał.
Siedliński w trakcie postępowania dyscyplinarnego został zawieszony w czynnościach. Stracił połowę pensji. Miał na utrzymaniu żonę i dwójkę dzieci. Nic im nie powiedział o swoich kłopotach. Pożyczał pieniądze. Wtedy Hodysz postarał się o pomoc finansową dla niego, którą zorganizowali ludzie "Solidarności“. Trwało to pół roku.
23 października 1984 roku gdańska SB sporządziła notatkę z której wynikało, że jej funkcjonariusze uczestniczą w nielegalnych strukturach "S". 25 października warszawska Prokuratura Wojewódzka wszczęła śledztwo w tej sprawie. Po 22 miesiącach od jej ujawnienia. 24 października 1984 roku SB aresztowała Siedlińskiego i Hodysza. Pętla wobec tego ostatniego zaciskała się już wcześniej. Prawdopodobnie już w 1983 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podejrzewało, że w Gdańsku siedzi tzw. kret.
W czerwcu 1985 roku warszawska prokuratura uznała, że Hodysz wziął łapówkę od "S", a ten przekazał ją Siedlińskiemu za przekazywanie informacji. Dla śledczych nie miało znaczenia, że pieniądze dostał w okresie, gdy Siedliński był już zawieszony.
Sprawa trafiła do sądu w Słupsku. Rozpatrywał ją skład sędziowski pod przewodnictwem Stanisława Ramotowskiego, ówczesnego wiceprezesa Sądu Wojewódzkiego.
- Sale i korytarze pełne były esbeków specjalnie przyprowadzonych na rozprawę, by praktycznie wykluczyć jej jawność. Sąd nie miał odwagi, by opróżnić salę z kłopotliwej publiczności, pozwolił jednak wejść na salę naszym obserwatorom, którzy z braku miejsc stali pod oknami - wspomina Anna Bogucka-Skowrońska, która broniła oskarżonych. - Przed widzeniem ze mną Siedliński został rozebrany do naga. Wcześniej takich praktyk w Słupsku nie było.
Wyrok zapadł 25 listopada 1985 roku. Sąd uznał, że Siedliński nie pełnił funkcji związanej ze szczególną odpowiedzialnością i złagodził zarzuty. Dostał półtora roku więzienia. Prokurator żądał siedmiu lat. Hodysz otrzymał trzy lata. Prokurator żądał ośmiu. Oskarżycielem był Jarosław Pietkiewicz, wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Słupsku. Wniósł on o rewizję wyroku na niekorzyść oskarżonych. 5 marca 1986 roku Sąd Najwyższy podniósł kary do czterech i sześciu lat więzienia i pozbawił ich praw publicznych.
Ramotowski pracuje dziś w Sądzie Okręgowym w Słupsku. Jest przewodniczącym wydziału VI Karnego Odwoławczego. Do niedawna była także członkiem Kolegium SO. Nie chciał się z nami spotkać. Powiedział jednak: - Jakby wyrok nie był zgodny ze stanem faktycznym to by go nie było. Nie miałem żadnych nacisków w tej sprawie. Gdyby jakiekolwiek były, to wówczas wyłączyłbym się od rozpoznania sprawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza