Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Ostrowska: czasem mam dość "Szklanej pogody"

Rozmawiał: Mariusz Rodziewicz
M. Ostrowska: – Chwilami mam dość "Szklanej pogody”.
M. Ostrowska: – Chwilami mam dość "Szklanej pogody”. Jacek Gulczyński
Rozmowa z Małgorzatą Ostrowską, pochodzącą ze Szczecinka popularną piosenkarką.

- Jeszcze jako dziecko pamiętam Panią z kultowego filmu "Podróże Pana Kleksa", gdzie jako królowa Aba śpiewała "Meluzynę". Ten utwór siedzi mi w głowie do dziś.
- Kiedy tam grałam, to nie miałam świadomości, że powstaje kultowy film, bo ten kult tworzył się przez lata. Cieszę się, że to zrobiłam, a teraz, kiedy mali fani tej piosenki już dorośli, to zaczęli domagać się dołączenia "Meluzyny" do mojego repertuaru. No i w końcu się doczekali. Utwór ten znalazł się na mojej najnowszej płycie, która została wydana w październiku. To koncertowa płyta "Gramy!".

- Zawsze jednak będzie Pani kojarzona z wielkim hitem Lombardu "Szklana pogoda". Ten utwór to szczęście, czy przekleństwo?
- Na pewno szczęście. Myślę, że wielu wykonawców chciałoby mieć w swoim repertuarze utwór, który przez wiele lat tak jednoznacznie z nim się kojarzy. Oczywiście są momenty, kiedy mam już dość "Szklanej pogody", bo chciałabym, żeby publiczność poznała i pokochała także inne piosenki Małgorzaty Ostrowskiej. Gdyby jednak nie znali nawet "Szklanej pogody", to byłoby zdecydowanie gorzej.

- Słyszałem, że mieszka Pani z dala od ludzi i zasięgu sieci komórkowej, w jakimś pięknym miejscu.
- Chyba pan coś wyolbrzymia. Na pewno nie mieszkam w Warszawie, czy innym dużym mieście, a w Puszczykowie, małej miejscowości pod Poznaniem. Zasięg telefonii komórkowej tutaj jest, ale faktycznie w tym miejscu, gdzie mieszkam nie najlepszy. To urokliwe miejsce w otulinie Wielkopolskiego Parku Narodowego. Wokół są lasy, jeziora i płynie rzeka Warta.

- To tutaj się Pani odcina od show biznesu i szuka spokoju?
- Tutaj ładuję akumulatory. Tutaj czuję się lepiej, bo życie ma wymiar bardziej normalny, ludzki. Na pewno łatwiej byłoby mi działać zawodowo mieszkając na przykład w Warszawie, ale z mojego punktu widzenia ten wielkomiejski świat jest sztuczny, zbyt zabiegany, wykreowany przez ludzi i zachłanny. Wolę mieszkać tutaj w pewnym oddaleniu od tego świata rezygnując z jednych rzeczy, ale zyskując zupełnie inne, które są dla mnie ważniejsze.

- To dlaczego wyprowadziła się Pani ze Szczecinka? Te okolice, całe Pojezierze Drawskie też są piękne!
- To prawda, tu też jest piękne. Tu mam rodzinę, dość często tu wracam, ale tak się losy potoczyły. Ukończyłam liceum i pisałam maturę w Szczecinku, potem wyjechałam do Poznania zdawać na studia, na które ostatecznie się nie dostałam, ale wsiąkłam tu w środowisko muzyczne. Skończyłam Studio Sztuki Estradowej i zakotwiczyłam się w Poznaniu. Tak się to poukładało, jak zresztą dzieje się w życiu wielu młodych ludzi. Szczerze mówiąc, odnalazłam w Puszczykowie wśród wód i lasów miejsce podobne do tego szczecineckiego.

- Wiem, że odwiedza Pani nie tylko rodzinę, ale przyjeżdża także na zjazdy absolwentów Liceum im. Księżnej Elżbiety.
- Tak, bywałam na tych zjazdach, ale tylko do czasu. Kiedyś po raz kolejny z wielkim sentymentem przyjechałam na ten szkolny zjazd i okazało się, że z całej mojej klasy jestem tylko ja. To było dość bolesne i stwierdziłam, że chyba nie ma to już sensu, skoro pozostali nie mają już takiego pędu do spotykania się.

Natomiast czasy szkoły wspominam bardzo fajnie. Działy się rzeczy, które zdarzają się każdemu w czasie licealnym, a są bardzo istotne dla każdego. To były pierwsze przebłyski dorosłości, szukanie miejsca w życiu, przyjaźni, pierwszych miłości. Jak każdy młody człowiek miałam to wszystko w repertuarze, a do takich wspomnień wraca się z sentymentem.
Dla mnie bardzo istotna była też szkoła muzyczna w Szczecinku, która miała szczególny klimat, a była brzemienna w skutkach, jeśli chodzi o moją dalszą drogę w życiu.

- Zaczęła Pani śpiewać w wieku 11 lat. Ta szkoła muzyczna i śpiew, to był Pani wybór, czy to rodzice naciskali?
- W mojej szeroko pojętej rodzinie - kuzyni i kuzynki - wszyscy chodziliśmy do szkoły muzycznej. Taka była u nas tradycja. Nie chodziło o ukierunkowanie na przyszłość, ale o rozwój muzykalności, wrażliwości muzycznej. To chyba się bardzo udało. Z kręgu tych ludzi do dziś część pracuje w branży muzycznej. Mam w rodzinie dwie skrzypaczki i organistkę, która koncertuje grając na tych olbrzymich organach. Zdarzyło nam się nawet rodzinnie wykonać w kościele Ave Maria z okazji setnych urodzin naszego dziadka.

Przy posyłaniu nas do szkoły muzycznej nie chodziło jednak o ukierunkowanie dziecka. To są dzisiejsze zwyczaje, które zresztą nie podobają mi się. W tamtych czasach chodziło zupełnie o co innego, o rozbudzenie wrażliwości. Sama kończąc liceum w Szczecinku nie miałam zamiaru rozpoczynać kariery muzycznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza