Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Masakra w Człuchowie. 5 i 6 lat więzienia dla włóczęgów

Bogumiła Rzeczkowska
Marek T. prowadzony do sądu.
Marek T. prowadzony do sądu. Fot. Łukasz Capar
Na pięć i sześć lat więzienia skazał wczoraj słupski Sąd Okręgowy dwóch włóczęgów z Człuchowa za śmiertelne zmasakrowanie Jana G.

Żyją ze zbieractwa - złomu, butelek, makulatury. Mieszkają wszędzie i nigdzie. Piją denaturat. I od tego nieustannego picia obaj, kiedy masakrowali Jana G., mieli ograniczoną poczytalność. Tak stwierdzili psychiatrzy i psycholog.

Marek T. ma 47 lat, na oko jakieś półtora metra wzrostu. Recydywista w kwestii rozbojów. Nie przyznaje się.
- W ogóle nie było mnie w tym mieszkaniu - twierdzi uparcie.

Trochę więcej skruchy maluje się na twarzy 40-letniego Piotra U. Najpierw zaprzecza, później się przyznaje, ale nie poczuwa się do tego, że zadał śmiertelne ciosy.

- Bo Jan G. jeszcze żył. Chodził. Sam szedł, jak przenosiliśmy go na tapczan - tak to tłumaczy.

W mieszkaniu przy ulicy Batorego 9a w Człuchowie u Franciszka P. pomieszkiwał Jan G. Lokator naprzykrzał się i dokuczał gospodarzowi. No i ten poprosił bezdomnych Marka T. i Piotra U., żeby go wygonili.

Przysługa skończyła się dramatycznie pod koniec czerwca ubiegłego roku. Jan G. został pobity pięściami i pokopany po twarzy. Zmarł od wylewów, krwiaków i obrzęku mózgu. Włóczędzy przenieśli konającego na tapczan.

Jednak ich pierwsza wersja wydarzeń, którą powiedzieli policji, była taka: to Jan G. chciał dostać się do mieszkania przez okno i upadł.

Wczoraj zapadł nieprawomocny wyrok. Recydywista Marek T. dostał sześć lat więzienia, Piotr U. - pięć.
- Gdyby oskarżeni nie mieli znacznie ograniczonej poczytalności, kara byłaby wyższa - stwierdził sędzia Dariusz Ziniewicz, uzasadniając wyrok za pobicie ze skutkiem śmiertelnym.

A na koniec powiedział jeszcze: - Ubolewać trzeba, że pogotowia do Jana G. nie wezwano wcześniej. Być może skojarzono stan pokrzywdzonego ze snem, bo Jan G. nie raz leżał pijany i pobity. Szkoda, że tego człowieka nie udało się uratować, bo była taka szansa. Jednak oskarżeni siedzieli w pokoju i pili, gdy Jan G. w kuchni leżał we krwi i charczał. Agonia trwała kilka godzin.

Decyzją Sądu Okręgowego oskarżeni pozostaną w areszcie ze względu na wysoki wyrok oraz brak stałego miejsca zamieszkania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza