W niedzielę wieczorem, 16 marca, 58-letni Witold T. został ciężko ranny, najprawdopodobniej nożem. Znaleziono go na ulicy. W szpitalu przeszedł operację ratującą życie. Na razie nie wiadomo, kim był lub byli napastnicy i dlaczego pokrzywdzony po dwóch tygodniach zmarł w szpitalu. W policyjnych aktach brakuje wielu wątków, a przede wszystkim podejrzanego. Policja ustaliła jedynie, w jakim barze był Witold T. Nie wiadomo jednak, co robił przez kilka godzin po wyjściu z lokalu.
- Najpierw sprawę wszczęliśmy z artykułu o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu. Pokrzywdzony miał rany kłute klatki piersiowej i brzucha, które uszkodziły opłucną, przeponę i jelito
- mówi Renata Krzaczek-Śniegocka, zastępca słupskiego prokuratora rejonowego. - Z ustaleń policji wynika, że był w Tawernie przy ulicy Kaszubskiej i poszedł dalej. Na ulicy Sprzymierzeńców znaleźli go kobieta i mężczyzna, jego znajomi. To oni wezwali pogotowie. Gdy pokrzywdzony odzyskał przytomność, policjanci zdążyli go przesłuchać. Jednak z jego zeznań niewiele wynika. Nie potrafił powiedzieć, co tamtego dnia robił. Nie pamiętał dokładnie, bo miał trzy promile alkoholu we krwi.
Teraz prokuratura czeka na opinię z sekcji, która wyjaśni, co było powodem zgonu.
- Zarządziliśmy przeprowadzenie sekcji dlatego, że pokrzywdzony zmarł w warunkach szpitalnych, dwa tygodnie po zdarzeniu. Bez opinii nie można mówić o przyczynie śmierci - dodaje prokurator Renata Krzaczek-Śniegocka. - Śledztwo jest prowadzone w sprawie. Nie ma żadnych podejrzanych. Na razie nie ma potrzeby zmiany kwalifikacji. Zmienimy ją w chwili podjęcia jakiejś decyzji merytorycznej, na przykład przedstawienia komuś zarzutu. W zależności od ustaleń - na nieumyślne spowodowanie śmierci czy spowodowanie śmiertelnych obrażeń.
Właściciel Tawerny przy ulicy Kaszubskiej w Ustce tamtego dnia stał za barem.
- Znałem Witka od lat. Dobry mąż, ojciec. Był rybakiem. Całe życie ciężko pracował - opowiada. - Był u nas rano w niedzielę. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Był w dobrym humorze. I poszedł. Normalnie. Na pewno nie miał trzech promili. Później przyszła policja i pytała, o której od nas wyszedł. I to wszystko. Niedawno dowiedziałem się, że Witek już miał wracać do domu ze szpitala. A na drugi dzień słyszę, że nie żyje.
To, dokąd poszedł później i kogo spotkał na swojej drodze Witold T., ma dopiero wyjaśnić prokuratorskie śledztwo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?