MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oszczędzać i prywatyzować

Cezary Sołowij
Dyrektor drawskiego szpitala zagroził, że lekarz, który otrzymał wypowiedzenie nie zostanie wpuszczony na teren szpitala. Wtedy doktor pojawił się na oddziale wewnętrznym jako... pacjent.
Dyrektor drawskiego szpitala zagroził, że lekarz, który otrzymał wypowiedzenie nie zostanie wpuszczony na teren szpitala. Wtedy doktor pojawił się na oddziale wewnętrznym jako... pacjent. Fot. Cezary Sołowij
W Sądzie Rejonowym w Drawsku Pomorskim leży akt oskarżenia przeciwko lekarzowi. Nie dotyczy złej diagnozy, błędu w sztuce leczenia. Doktor M. jest oskarżony o fałszowanie historii własnej choroby. Tak naprawdę akt oskarżenia jest jednym z aktów dramatu drawskiego szpitala. Główne role grają tu lekarze...

W historii walki z chorobą drawskiego szpitala pierwsze działania lecznicze zapisano pod datą 1999 rok. Wtedy po raz pierwszy oddłużono szpital. Wojewoda "wyzerował" konto placówki. Taki stan nie trwał długo. Ponowne próby leczenia to przełom 2001 i 2002 roku. Jeden sposób leczenia przedstawił świeżo mianowany przez starostwo dyrektor - Mariusz Brych, lekarz tego szpitala. Drugą diagnozę postawiła spółka medyczna "Drawskie Centrum Medyczne", którą założyli dwaj ordynatorzy szpitala i kilkunastu lekarzy.

Oszczędzać i prywatyzować

Teoria Newhousa:

Celem szpitala jest maksymalizacja użyteczności głównych decydentów: lekarzy i menedżerów. Funkcja użyteczności rozumiana jest jako ilości i jakość wyników działalności szpitala. Cel; uzyskiwanie korzyści wewnętrznych i zewnętrznych (np. służenie lokalnej społeczności, prestiż, posiadanie władzy).

Dyrektor chciał leczyć łącząc niektóre oddziały, prywatyzując część prac (pralnię, stołówkę, sprzątanie, itp.), redukując wynagrodzenia i wypowiadając ordynatorom kontrakty. Lekarze chcieli stać się "prywaciarzami". "DCM" miało przejąć część oddziałów wraz z wyposażeniem niezbędnym do prowadzenia działalności leczniczej.
Zdaniem związków zawodowych ta metoda była próbą uwłaszczenia się grupy lekarzy na majątku szpitala. Spółka chce przejąć wybiórczo tylko niektóre oddziały nie dając żadnej gwarancji zatrudnienia - twierdziła przedstawicielka środowiska pielęgniarek, które szczególnie bolał fakt, że "kontrakty ordynatorów są porównywalne z zarobkami prezydenta RP". Poza tym - tłumaczyli pracownicy - w tej spółce są ludzie, którzy już zarządzali szpitalem. Za ich rządów szpital nie rozkwitł, lecz pogrążył się w długach - zaznaczali.
Program oszczędnościowy, wypowiedzenie kontraktów i brak zgody na prywatyzację zaowocował buntem - uważa ówczesny dyrektor Mariusz Brych. Półtora roku po tych wydarzeniach jest on już byłym dyrektorem. - Złożyłem rezygnację z przyczyn osobistych - tłumaczy. - Jestem lekarzem. Zarządzania już zasmakowałem. Teraz chcę zająć się leczeniem - ucina wszelkie pytania.
W starostwie, które zatrudnia dyrektora szpitala, nikt nie jest mi stanie powiedzieć dlaczego odchodzi człowiek, którego program oszczędnościowy przyniósł efekty. To jak w starym, nieco zmienionym dowcipie: operacja się udała, tylko lekarz nie wytrzymał...
Stanisław Cybula, obecny starosta powiatu drawskiego: - W 1999 roku wojewoda oddłużył szpital. Straty jednak ponownie narastały i w 2001 roku dług sięgnął już 3 mln zł. Stąd wzięła się konieczność ponownej restrukturyzacji szpitala. Pomysł spółki lekarskiej, która tylko w części majątku szpitala świadczyłaby usługi nie spotkała się ostatecznie z aprobatą. Powód? Ponieważ pozostałby problem z oddziałami mniej rentownymi, których lekarze nie chcieli. Przeważył interes pacjentów! W 2001 roku starostwo wzięło kolejny kredyt - 3,3 mln zł, który będziemy spłacać jeszcze przez najbliższe dwa lata. Widać już też efekty wdrożenia programu oszczędnościowego. Dług zmniejszył się o około 1,5 mln złotych.

Na łasce ordynatorów

Jeden z wieloletnich pracowników szpitala tak widzi jego funkcjonowanie: - Szpital to zbiór oddziałów, w których władza ordynatorów jest absolutna. Bez ich akceptacji żaden dyrektor nie utrzyma się na stołku; nie będzie też w stanie sprawnie rządzić. Dyrektor musi mieć autorytet, a ten można zyskać również dając dobry kontrakt. Ordynator na oddziale jest również panem życia, a przynajmniej kariery lekarza, któremu skutecznie może utrudnić, a nawet zablokować szansę robienia specjalizacji. Większość działań (wzrost kosztów utrzymania, zużycia leków, itp.) ordynator może wytłumaczyć troską o dobro pacjenta. Dyrektor który nie jest lekarzem, nie będzie w stanie polemizować z taką tezą. Jeżeli więc ordynator zechce sabotować dyrektora, to jest w stanie to zrobić - uważają niektórzy lekarze. - Szpital w tej chwili można porównać do przedsiębiorstwa: gdy nie przyjmuje pacjentów, to przynosi straty. A przecież oddział, na którym praktycznie nie ma obsady lekarskiej, nie może przyjmować pacjentów.
Do czasu wypowiedzenia kontraktów w szpitalu drawskim można było mówić o różnicy zdań pomiędzy dyrekcją a personelem. Potem jednak był to już otwarty konflikt. Kilkunastu lekarzy uznało, że dyr. Brych nie może ich reprezentować. Próba ich odejścia zakończyła się w efekcie ubytkiem dwóch ordynatorów. Pozostali w okresie wypowiedzenia zrezygnowali z odejścia z pracy. - Sądzili, że starostwo przestraszy się tego i zwolni dyrektora. Tymczasem tak się nie stało. Może liczyli, że doprowadzi to do upadku szpitala i wtedy bez przeszkód będą mogli go sprywatyzować - oceniają byli pracownicy szpitala.

"Za całe zło..."

Teoria Harrisa:

Szpital to dwie współpracujące ze sobą firmy: lekarzy i menedżerów. Czasami te firmy współpracują ze sobą, czasami prowadzą grę, a niekiedy zwalczają się nawzajem.

Dyrektor Brych na początku stycznia 2002 roku postanowił wypowiedzieć umowę doktorowi M. "Za całe zło jakie wyrządził szpitalowi, wprowadzał dezinformację, interweniował na wszystkich szczeblach stawiając szpital w złym świetle" - tłumaczył swoją decyzję. 7 stycznia wręczył ordynatorowi wypowiedzenie. M. nie przyjął go mówiąc, iż jest na zwolnieniu lekarskim. Niedyspozycja doktora spowodowana była napięciem i złą atmosferą panującą w szpitalu. Przez kolejne dni pojawiał się jednak na oddziale. Poirytowany tą sytuacją dyrektor zagroził, że lekarz nie zostanie wpuszczony na teren szpitala. Wtedy doktor pojawił się na oddziale wewnętrznym jako... pacjent. Pobyt w szpitalu trwał 12 dni: od 19 do 30 stycznia. W tym czasie - ze względu na podejrzenie wielu groźnych chorób - zrobiono mu wiele badań. Pacjent M. nadal czuł się ordynatorem oddziału: kierował obchodami, leczył pacjentów, wydawał polecenia pielęgniarkom.
Prokuratura Rejonowa w Drawsku Pomorskim ustaliła, że doktor podczas pobytu na oddziale poświadczył nieprawdę w historii swojej choroby. W tej sprawie oskarżono także dwie pielęgniarki. Jedna z nich przyznała, że to na polecenie ordynatora podmieniła próbki krwi, biorąc do badań próbki innych osób. Posłużono się także wynikami pracy holtera innego pacjenta.
Doktor M., jest obecnie lekarzem orzecznikiem w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Wałczu. Nie chciał komentować oskarżenia go przez prokuraturę. Odmówił też spotkania tłumacząc się ogromem pracy, gdyż jest w trakcie organizowania przychodni specjalistycznej. Podczas krótkiej rozmowy telefonicznej powtórzył jednak kilka razy: - Zawsze kierowałem się w pracy dobrem pacjenta.

Pomagam, bo mnie skrzywdzono

- Nic tak nie potrzeba temu szpitalowi jak dobrych lekarzy. Takim człowiekiem jest doktor M., który zna ludzi i ludzie go znają - stawia diagnozę Stanisław Karaś. Podobnie jak doktora, tak i jego zna wielu mieszkańców Drawska.
Starszy mężczyzna, lekko utykający na lewą nogę, jest - jak mówi - żywym wyrzutem sumienia lekarzy. Przez własne cierpienie stał się członkiem Konwentu Praw Obrony Pacjenta.
To on zbierał podpisy pod protestem pacjentów, którzy domagali się powrotu lekarzy. - Ja nie jestem obrońcą doktora M. Ja jestem obrońcą praw pacjenta i dlatego chciałbym, aby on wrócił - tłumaczy. Doktor M., jest "lekiem na całe zło". Wraca, a w ślad za nim także akredytacja ministerstwa zdrowia na robienie specjalizacji w drawskim szpitalu. - Ma doktorat i cztery specjalizacje - zagina jeden palec Stanisław Karaś. Kolejne zamyka przy wyliczaniu poradni, które wraz z nim zniknęły z Drawska. - I to co najważniejsze... - zawiesza głos -... Stacja dializ. W tej chwili przyjeżdża konsultant ze Szczecina. A ten oddział, tę stację dializ zbudował właśnie doktor. Ja jestem chory na cukrzycę. Teraz mogę jechać do Wałcza, do poradni cukrzycowej. Bo tam są nasze pieniądze z Drawska. I tak trzeba jeździć: Kołobrzeg, Koszalin, Szczecin, Wałcz. I skąd ludzie mają brać pieniądze? Za co jechać?
Stanisław Karaś wojuje ze służbą zdrowia. Nie zgadzał się z żadnym z dyrektorów szpitala. Podczas długiej rozmowy wielokrotnie powtarza: "Ci ludzie zapomnieli o pacjentach. Tylko biorą się za łby".
Dlaczego w szpitalu nie ma miejsca dla tylu fachowców? - zastanawia się. Wylicza: doktor K., były ordynator OJOM-u z tytułem doktora nauk medycznych i dwiema specjalizacjami pracuje teraz w pogotowiu lotniczym w Goleniowie; P., ginekolog z tytułem doktora, przyjmuje w Wałczu.
Dyrektor chciał pozbyć się trzech lekarzy. A reszta personelu była za nimi. Wrócili do pracy, bo przecież jak się jest stąd, tu się ma mieszkanie, to musieli pęknąć - tłumaczy.

Wdzięczny pacjent

Teoria Paulyego i Redisha:

Szpital to firma lekarzy (inni powiadają, że to warsztat pracy lekarzy, a jeszcze inni, że to "pałac władzy profesjonalistów medycznych", tym ważniejszy im słabsze są korporacje i stowarzyszenia reprezentujące lekarzy); głównym celem funkcjonowania szpitala jako firmy lekarzy jest maksymalizacja dochodów lekarzy.

Jeżeli starostwo znajdzie lekarza o takim doświadczeniu i takim zaufaniu jak doktor M, to on, pacjent Karaś, nie będzie się upierał. Nie kryje też innych motywów: - Wie pan dlaczego ja jestem za doktorem M? Dziewięć lat temu miałem stracić nogę. Teraz utykam, ale chodzę. Chirurdzy byli bezradni. Przychodzi doktor M. i mówi z troską: "Co Stachu, nogę ci będą ciąć?". Zadzwonił do Szczecina i załatwił miejsce. Wielu ludziom tak załatwił miejsce. Bezinteresownie. Łapówki?! Mało kto lepiej niż on wie ile co kosztuje. Przez cztery miesiące byłem niewidomy. Żeby widzieć, to ja nie tylko w kieszeń bym kładł, ale i tyłek całował - bije się w pierś. Ma legitymację niewidomego, biała laska leży w szafie, a on czyta.
Teraz prowadzi firmę przewozową. W pokoju, w którym rozmawiamy mieści się też dyspozytornia sieci taksówek. Przez CB-radio słychać czasami trzask rozmów z kierowcami. - Wie pan kto to jest taksówkarz? - znacząco przymyka oko. - My wiele wiemy. Nasze samochody jeżdżą dzień i noc.
Dlatego też i na temat oskarżenia doktora M. ma swoją teorię. Kładzie na stoliku korespondencję dotyczącą nieprawidłowości w drawskim szpitalu. Jego zdaniem dochodziło tu do podobnych sytuacji jak sprzedaż tzw. skórek w łódzkim pogotowiu. Tymczasem śledztwo umorzono, a jego odwołania od tej decyzji są odrzucone. - Nie zajmują się wyjaśnieniem zarzutów, a jedynie formalnie mówią, że nie mam prawa zawiadamiać bądź odwoływać się od decyzji prokuratora, gdyż nie jestem stroną w postępowaniu. Teraz pan rozumie?
Pan Karaś wie jaki rak toczy szpital: są to konflikty personalne pomiędzy lekarzami i dyrekcją.
Tymczasem kilka dni po wniesieniu aktu oskarżenia przeciwko byłemu ordynatorowi, dyrektor Brych złożył rezygnację. Starostwo rozpisało konkurs na dyrektora. Nieoficjalnie wśród kandydatów wymienia się nazwiska już obecne na tabliczce z napisem "dyrektor". Termin składania podań upływa na początku czerwca.

- (Teksty w ramkach pochodzą z materiałów przygotowanych na konferencję "Uleczyć szpital. Zarządzanie w czasie zmian", która odbyła się 26 marca 2003 r. w Warszawie).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza