Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętniki słupszczan: Jakie to było piękne miasto

Helena Klinger
Pielęgniarki z Dębnicy Kaszubskiej przełom lat 50. i 60. XX wieku.
Pielęgniarki z Dębnicy Kaszubskiej przełom lat 50. i 60. XX wieku. Archiwum
Do Słupska przyjechałam w 1950 r. w maju z Łodzi, gdzie pracowałam w Wojskowej Klinice Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Pracę miałam dobrą, jednakże brak mieszkania zmusił mnie do wyjazdu.

Od rodzin odwiedzających chorych dowiedziałam się o Słupsku i o wolnych mieszkaniach. Wyjechałam. Po całonocnej podróży wysiadłam rano w Słupsku. Wyszłam przed budynek dworca i stanęłam zachwycona.

Ulica Dworcowa (obecnie Wojska Polskiego) była piękna. Środkiem biegła aleja wysadzona drzewami, obok ławeczki. Przed wszystkimi pięknymi kamienicami były ogródki kwiatowe, ogrodzone kutymi płotkami, co jeden to ładniejszy. Kwiaty w pełnym rozkwicie, słoneczko świeci, usiadłam na ławeczce, w tym usłyszałam piękny głos dzwoneczków "dzyń, dzyń, dzyń". To nadjeżdżał tramwaj w stronę dworca. Słońce świeci, dzwoneczki dzwonią.

-Boże jaki ten Słupsk piękny - pomyślałam. - Jak już tu jestem to trochę pozwiedzam, na końcu ulicy na prawo, piękny malutki park z pergolami z róż, mała fontanna i sikający do niej chłopczyk. Dziś po pergoli i chłopczyku nie ma śladu. Na lewo ulica Sienkiewicza. I znów aleja z drzew, ławeczki, oczko wodne i fontanna.

W późniejszych latach przybył kwietny zegar i data z kwiatów- co dzień uaktualniana. Puste mieszkanie 4-pokojowe znalazłam na ulicy Długiej. Niestety nie spodobało mi się, gdyż było ponure i w brzydkim otoczeniu. Za to znalazłam ładne mieszkanie w Kołczygłowach.

Kołczygłowy
Duża ładna wieś, dosyć czysta. Przyjechałam tu w 1950 r. Są tu już sklepy GS-u, żelazny, spożywczy, gospoda, piekarnia, masarnia. Znajdowały się tam również apteka, ośrodek zdrowia, w którym to znajdował się dentysta i izba porodowa, Kościół, poczta, gmina.

Wchodząc do ośrodka zdrowia, z góry schodzi ładna blondynka. Pytam ją o lekarza, ona odpowiada, iż jest jego żoną i zaprasza mnie na górę. W gabinecie siedzi szczupły, miły pan - dr Czesław Domański. Przedstawiłam się jako pielęgniarka. Oboje są zachwyceni.

-Szuka pani pracy? Już ją pani ma, bardzo brakuje nam pielęgniarki.

-A czy macie Państwo jakieś mieszkanie- zapytałam?

-Owszem tuż za ścianą. Jest jeden duży pokój i drugi malutki, to może być kuchnia, toaleta jest na korytarzu. Podoba mi się.

-To kiedy może Pani zacząć pracę? - pytają

Za 4-5 dni jadę do Łodzi z komendantem, z którym pracowałam w 1944r. w pierwszym polowym szpitalu I Armii Wojsk Polskich w Otwocku. Komendant wyraża żal, że odchodzę, ale dał zgodę na zwolnienie.

Jestem wolna, jadę do Słupska, gdzie jestem rano. Pytam, jak dostać się do Kołczygłów. Mam jechać do Korzybia, gdzie trzeba się przesiąść na pociąg ze Sławna do Bytowa. Pociąg już ma odjechać, gwiżdże. Konduktor biegnie do mnie, bierze walizkę, pomaga przy wsiadaniu, wtedy ruszamy.

Przedstawia mi się jako Józiu. Rumiany, wesoły był dobrym duchem tej ciuchci. Na małej stacyjce Barnowo, wśród lasów przy pomocy pana Józia wysiadam. Po drugiej stronie toru stadko zwierząt stoi i patrzy. Są duże i piękne, nic się nie boją.

Pan zawiadowca mówi, że nazywają się daniele. Traktorem, który jest z PGR Kołczygłówki jadę do Kołczygłów. Wysadzona przed ośrodkiem zdrowia idę na górę. Pokój otwarty. Rozkładam swój dobytek na podłodze.

Cienki materacyk, poduszka i kołderka. Od pana doktora dostaję duży, okrągły stół. Od pani Kochmańskiej, kierowniczki administracyjnej łóżko i 4 krzesła. Od Pani Oleksowej leżankę. Z korytarza w gminie biorę bezpańską szafę i już można żyć.

Pierwszą pacjentką, do której chodzę z zabiegami jest Pani Gienia Wiktorowicz, która dopiero wróciła ze szpitala, jest w ciąży. Jej mąż- pan Adam prowadzi ogrodnictwo. Przez nasze władze uznany za kułaka, gdy ich poznałam wszystkie meble i sprzęty mieli oklejone przez komornika. Oboje są bardzo pogodni.

Zwracają się do siebie pięknie- Gieniusia i Adaś. Mają małego synka Witusia. Nigdy nie myślałam, że nasza znajomość zmieni się na przyjaźń na całe życie. Kiedyś przyszłam wcześniej niż zwykle. Dom zamknięty. Z cieplarni słyszę jakieś głosy, wchodzę. Na skrzynkach siedzą pan dr Domański, ks. Proboszcz Czapiewski, zawiadowca z Barnowa, pan Adaś zaprasza do środka.

Siadam na skrzynce, dostaję malutką nową doniczkę do pikowania. Panowie uczą mnie jak zatkać dużym palcem dziurkę. Pan Adaś nalewa wódeczkę. Panowie szarmanccy piją moje zdrowie. Zakąska rośnie na grządce: szczypiorek, rzodkiewka płukane w małym baseniku, sól w papierku, chleb w koszyku.

Uczta nie z tej ziemi - pycha. Na to wchodzi pani Gienia, oj oberwało się Panu Adasiowi, że nie zaprosił gości do domu. Pani Gienia już nie żyje, pan Adaś ma 92 lata. Oprócz Witusia mieli jeszcze dwoje dzieci- Basię i Leszka.

W pracy bardzo dobrze sobie radzę. Pan doktór miły, kulturalny pan po 50-tce. Chorych pełna poczekalnia i jeszcze na ławeczce przed budynkiem. Pracujemy, nie patrząc na godziny. Oprócz pracy w ośrodku zdrowia, wyjeżdżam do innych wiosek na szczepienie duru i ospy u dzieci.

Wieś była nie ubezpieczona. Pan doktór starał się jak najmniej kierować do szpitala. Prawie wszystko załatwiał sam. Penicylina była tylko krystaliczna (bardzo bolesna). Robiło się ją co 3 godziny. W ośrodku zdrowia, dopóki byliśmy w pracy, a później siadało się na wóz z chorym i jechało się do jego domu i dalej co 3 godziny przez całą noc. Rano powrót do ośrodka z chorym i dalej zastrzyki co godzinę.

O nadgodziny nigdy nie występowałam, od chorych żadnych opłat nie brałam. Dziś to nie do pomyślenia. Takie były potrzeby. Wieś była nie ubezpieczona, dopiero pierwszy sekretarz Gierek to zmienił i chwała mu za to. Wśród nawału pracy, w sierpniu 1955r urodziłam przez cesarskie cięcie córeczkę. Leżałam cały sierpień w szpitalu w Bytowie.

Później u nas w Kołczygłowach, cały wrzesień w izbie porodowej. Położną była Niemka- starsza pani, która mówiła po polsku tylko jedno zdanie: "Feste na dole". Bardzo zajęła się moją córcią , ponieważ ja ledwo żyłam po silnym krwotoku w czasie operacji.

Dębnica Kaszubska
No i stało się. Pan dr Domański przeprowadził się do Korzybia, był lekarzem kolejarzy. Do tego jeszcze doszli leśniczy. Dostał w Korzybiu w lesie bardzo ładny domek. Przez jakiś czas jeszcze dojeżdżał do Kołczygłów, później przestał. Dostaliśmy młodego lekarza po studiach, który mi wręcz powiedział, że nie przyjechał na wieś wąchać rezedę, tylko zarabiać pieniądze.

Zarabiał je niezbyt uczciwie. Gruźlica i choroby weneryczne jako choroby społeczne były leczone bezpłatnie, powiedziałam mu o tym, lecz on nawet za skierowanie na rentgen płuc, żądał zapłaty. Chorzy wiedząc, że przysługuje im bezpłatne leczenie, grozili mu zawiadomieniem Wydziału Zdrowia w Miastku.

Kiedy było najwięcej chorych to zrobił sobie w pracy dwu godzinną przerwę. Kto był bardzo chory lub mu się spieszyło, szedł do niego prywatnie, a mieszkał w tym domu co ja. Także nic się nie ukryło. Zaczął mi robić wstręty. Współpracę diabli wzięli. Zaczęłam szukać pracy i znalazłam w ośrodku zdrowia w Dębnicy Kaszubskiej, przez Wydział Zdrowia w Słupsku, którego kierownikiem był wspaniały człowiek- pan dr Szkop Eugeniusz.

Wsadził mnie w samochód i przywiózł do Dębnicy Kaszubskiej. Pokazał mi ośrodek zdrowia i mieszkanie. Dwa pokoje z kuchnią. W pokojach nie było pieców, w kuchni nie było kuchni do gotowania. Zaraz wezmę zduna i malarzy, którzy to przygotują pani mieszkanie.

Dał mi numer telefonu do siebie i kazał zadzwonić do siebie za dwa tygodnie. W tym budynku na dole była izba porodowa. O przeniesienie proszę się nie martwić, ja wszystko pani załatwię. Miałam już za sobą 15 lat pracy, lecz pierwszy raz spotkałam się z taką życzliwością. Przeprowadziłam się pod koniec grudnia 1958r. Córcia miała 3 latka, zapisałam ją do przedszkola. Lekarze zmieniali się co parę dni, każdy szukał coś dobrego.

Dostaliśmy budynek po urzędzie gminy, duży, piętrowy. Na parter przeniosła się izba porodowa, na piętrze ośrodek zdrowia, na górze mieszkanie dla lekarza. Wtedy znalazł się i lekarz- pan dr Andrzej Kwiatkowski - wojskowy w stopniu pułkownika.

Dobry człowiek, ale ciekawa postać. Zaczęły do niego przyjeżdżać ze Słupska do niego młode dziewczynki, mówiły mu po imieniu. Dla nas to był szok. Brał udział w kręceniu Krzyżaków, miał masę zdjęć i żonę Jolantę z małą córeczką Małgosią. Zaprowadził zwyczaj, że wszystkie imieniny, czy inne uroczystości obchodziliśmy wszyscy u niego w domu.

Miał duży pokój stołowy, w którym się mieściłyśmy. Każda przyniosła co mogła, było rodzinnie. Nie trwało to długo, przyjechali jacyś tajniacy z Warszawy. Szef leżał chory, jeden go przesłuchiwał, drugi zajął się nami. Doktora zabrali z sobą. Wychodząc prosił, bym zamknęła jego mieszkanie i opiekowała się nim, aż do jego powrotu.

Napisałam do jego żony, żeby przyjechała. Przyjechała i miałam kłopot z głowy. Byłam w Warszawie na jego rozprawie. Zarzuty, że nie był lekarzem upadły, że komuś był winien pieniądze. Powiedział, że jak zarobi to odda. Za jakiś czas zwolniony i tu wielkie serce okazał pan dr Szkop, zatrudnił go i dał mu pokój w ośrodku dla alkoholików , gdzie zmarł i tam został pochowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza