W poniedziałkowym programie "Teraz my" w telewizji TVN, były premier Leszek Miller zauważył, że na tak tragiczny finał lotu do Smoleńska złożyło się wiele przyczyn.
- Wszystkie zaczynają się w Warszawie. Mam na myśli planowanie tego lotu, szkolenie pilotów, to że praktycznie nie wyciągnięto właściwych wniosków z katastrofy CASY w Mirosławcu oraz po incydencie w Gruzji, kiedy pilota nazwano "lękliwym" - mówił były premier.
Według niego, była olbrzymia determinacja, żeby tam lądować. - Pilot próbował wykonać zadanie niewykonalne - stwierdził Leszek Miller.
Ze stenogramami rejestratora rozmów w kabinie Tu-254 M zapoznał się Chris Yate's, brytyjski ekspert do spraw bezpieczeństwa lotów. Jak zauważył, zaskoczeniem dla niego był fakt, że załoga nie zatroszczyła się o tak zwany "sterylny kokpit".
- W kabinie pilotów były osoby postronne, a przecież wiadomo, że w momencie zbliżania się do lotniska piloci i nawigator mają mnóstwo pracy. W lotnictwie cywilnym jest to surowo przestrzeganą normą. A tam było inaczej. To mogło być dodatkowym czynnikiem stresującym - stwierdził.
Rosyjski ekspert Aleksander Akimienkow, pilot - oblatywacz, który spędził tysiące godzin za sterami kilkudziesięciu maszyn cywilnych i wojskowych, wskazuje na niewybaczalny błąd załogi. - Złamaniem wszelkich zasad było korzystanie z autopilota na podejściu. Gdyby sterowali ręcznie, wystarczyłoby czasu i na przejęcie sterów, i na poderwanie samolotu, i na ominięcie drzew - opowiadał. - Samolot Tu-154 ląduje praktycznie sam, o ile jest naprowadzony ręcznie na pas i ma prędkość opadania 3,5 metra/sekundę. Oni postąpili inaczej.
Zauważył również, że nie było też podziału ról w załodze i współpracy pomiędzy dowódcą a drugim pilotem. Jeden z nich powinien kontrolować parametry lotu, wówczas byłoby to dodatkowe zabezpieczenie.
Na to samo zwracał uwagę również pułkownik Stefan Gruszczyk, były dowódca eskadry Tu-154. - W tej załodze nie było żadnego zgrania. Dziwne jest to, że komendę "odchodzimy" powiedział drugi pilot, a nie dowódca. Moim zdaniem byli zaabsorbowani czym innym, pewnie wszyscy szukali ziemi - uważa.
Według niego kluczowa była też sprawa nieznajomości języka rosyjskiego i tamtejszych procedur. - Korespondencję prowadziło w sumie kilku członków załogi. Oni nie znali też rosyjskich procedur. Z zapisu rozmów wynika, że wcale nie mieli zgody na lądowanie, tylko na podejście, a to wielka różnica - twierdzi pułkownik.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?