Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod Słupskiem wymyślono papier toaletowy

Marcin Barnowski [email protected]
Stuprocentowej pewności nie ma. Ale istnieje duże prawdopodobieństwo tej sagi. To rzekomo wynalazca z Dębnicy Kaszubskiej skonstruował charakterystyczną rolkę z nawiniętą wstęgą. Coś, co dziś jest w każdej toalecie.

Jeśli to prawda, możemy szczycić się nie tylko Heinrichem Stephanem i jego kartką pocztową czy kosmicznymi kosztami ratusza wzniesionego w czasach burmistrza Matthesa. Zainteresować świat możemy także Dębnicą Kaszubską oraz panem Meyerem i jego wynalazkiem, arcyważnym w życiu każdego współczesnego człowieka.

W dawnych czasach nie łatwo było utrzymywać higienę, zwłaszcza po defekacjach. Starożytni Rzymianie pomagali sobie gąbkami, a nasi pańszczyźniani chłopi­ mchem, trawą, liśćmi z drzew. W krytycznych sytuacjach sięgali także po kury i kaczki, wykorzystując je w charakterze żywych szczotek. Można było też podmyć się w strumieniu. Epokowym udogodnieniem stało się jednak upowszechnienie papieru: najpierw w formie drukowanych gazet, a później produkowanego specjalnie do celów higienicznych.

Wprawdzie Chińczycy na ten pomysł wpadli już co najmniej w 6 wieku naszej ery, lecz w naszym kręgu cywilizacyjnym ten okres to dopiero przełom XVIII i XIX wieku. Pierwszą fabrykę papieru toaletowego uruchomił w 1857 roku Amerykanin Joseph Gayetty. Papier był sprzedawany w pudełkach, w formie pociętych arkusików nasączonych ekstraktem aloesowym.

Ten w formie wstęgi nawiniętej na rolkę pojawił się na rynku dopiero pod koniec XIX wieku. Pierwsza zaczęła go podobno produkować brytyjska firma Scott Paper Company. Ale dawni niemieccy mieszkańcy Dębnicy Kaszubskiej opowiadali inną wersję.

Według miejscowej sagi, papier na rolkach to jeden z wielu wynalazków niejakiego pana Meyera, jednego z menadżerów miejscowej papierni, który pracował tu w latach 80. dziewiętnastego wieku. Podobno do końca życia pluł sobie w brodę, że nie opatentował tego pomysłu i nie uruchomił masowej produkcji. Był też podobno autorem kilku innych wynalazków, z których niewiele wynikło. Na opracowywanie nowinek technicznych wydawał podobno sporo pieniędzy. Na szczęście i tak miał ich dużo.

Należąca przez wieki do Słupska Dębnica Kaszubska miała niegdyś wielkie zasługi w upowszechnianiu papieru, choć wielokrotnie w historii prześladował ją pech. Już w XVI wieku władze miejskie wydzierżawiły miejscowy młyn wodny papiernikowi z przeznaczeniem, aby zaczął tu produkować papier.

Jednak dębnicki młyn papierniczy nie był miejscem pod szczęśliwą gwiazdą. W 1758 roku koło wodne zmiażdżyło papiernika Gottfrieda Adama. 1847 roku powstała tu papiernia przemysłowa, taka z prawdziwego zdarzenia. W latach siedemdziesiątych XIX wieku, po zwycięskiej dla Prus wojnie z Francją, popyt na papier stał się tak duży, że ówczesny właściciel dębnickiej papierni i pracodawca pana Meyera, Oskar Meissner, zbudował tartak w Skarszewie, który dostarczał surowiec na potrzeby dębnickiej fabryki i znacznie zwiększył jej produkcję.

Niestety, 25 października 1881 roku, tuż przed północą, w papierni wybuchł pierwszy wielki pożar.

- W ciągu kilku godzin łupem płomieni stały się wszystkie maszyny i zapasy. Wszystko, co z takim trudem budowano od 45 lat, zostało zniszczone - pisała przedwojenna regionalistka Ingeborg Albrecht.

Na pogorzelisku stanęła kolejna fabryka. Gdy cztery lata później Oskar Meissner urządził święto z okazji 50-lecia rządów rodziny Meissner w papierni, mówił z dumą o 200 robotnikach, którzy produkują 650 tys. kg celulozy, 900 tys. kg papieru oraz 500 tys. kg szlifowanego drewna i papy:

- Ciężkiej pracy we dnie i w nocy, wielkiej troski i wydatków wymagało to dzieło. Ale Bóg dał mi siły i zdrowie do jego zrealizowania, zesłał wiernych przyjaciół do pomocy w potrzebie i postawił po mojej stronie odważnych pracowników i robotników, na których zawsze można polegać - mówił dębnicki fabrykant w dniu jubileuszu i modlił się, by zarówno on, jak i jego pracownicy mogli jak najdłużej pracować w firmie.

Jednak pech nadal wisiał nad papiernią. W 1890 roku, a więc w czasie, gdy pan Meyer miał już w głowie gotowy pomysł na papier toaletowy, w Słupsku zbankrutował prywatny bank A. Heymanna. Dębnickie przedsiębiorstwo straciło wskutek tego bezpowrotnie ogromną kwotę około 76 tys. marek.

Wkrótce potem stary Meissner musiał przekształcić rodzinną firmę w spółkę akcyjną, potem utracił nad nią kierownictwo i 3 czerwca 1900 roku zmarł.

Śmierć oszczędziła mu widoku zgliszcz, w jakie znowu przemieniła się papiernia w 1912 roku. Ogień wybuchł przed południem 18 maja w dwóch miejscach jednocześnie. W dodatku zapalił się drewniany most przez Skotawę, w praktyce uniemożliwiając akcję ratowniczą. Ludzie dziwili się, skąd wziął się ogień, bo żadne iskry z fabryki nie dolatywały do mostu. Wyglądało to na zaplanowaną akcję...

Po pożarze dębnicką papiernię wykupiła konkurencyjna spółka akcyjna Warcińska Fabryka Papieru, w której wcześniej miał udziały Bismarck. Jej własnością była papiernia w Kępicach. - Jak podano, za 500 000 marek, chociaż tylko jedna maszyna, którą zakupiono w 1905 roku, kosztowała 600 000 marek - pisała w 1936 roku dębniczanka Ingeborg Albrecht.

Jej artykuł był swoistym requiem dla fabryki. Stała nieczynna - hitlerowcy dopiero przymierzali się wówczas do uruchomienia w niej wytwórni części samolotowych. A po wojnie papiernię przerobiono na garbarnię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza