Taki obraz wyłania się z zawiadomienia o przestępstwie, które 13 lutego wpłynęło do Prokuratury Rejonowej w Słupsku. Śląski inwestor chciał zarobić na akcjach pracowniczych Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.
Ogłosił, że skupuje je od osób, które wkrótce akcje te mają otrzymać nieodpłatnie. To obecni i byli pracownicy PGNiG (a więc m.in. słupscy gazownicy) oraz ich spadkobiercy. Każdy otrzyma liczbę akcji PGNiG proporcjonalną do stażu pracy, stanowiska, okresu kiedy był zatrudniony.
Jak poinformowano nas w PGNiG, nominalna wartość akcji to 1 zł. W sumie na 65,5 tys. uprawnionych przypadnie 750 milionów jednostek, co oznacza statystycznie 11,5 tys. zł na każdego uprawnionego.
Wartość akcji na giełdzie może być znacznie większa. Sprytni przedsiębiorcy, w tym ten ze Śląska, już teraz postanowili je wykupywać. Nawet przed siedzibą Rejonu Gazowniczego w Słupsku pojawiły się plakaty z ofertami odkupu. Niektórzy zatrudnili pośredników, czyli tak zwanych naganiaczy do wyszukiwania i namawiania uprawnionych akcjionariuszy do zawierania transakcji.
W imieniu zleceniodawców spisują oni notarialne umowy, w których pracownicy i ich spadkobiercy zobowiązują sie do odstąpienia akcji już po tym, jak już zaczną być wydawane. Ceny, jak się zorientowaliśmy, wahają się od 1,2 do 1,5 zł.
- I właśnie jeden z takich pośredników podejrzewany jest o oszustwo - powiedziała nam Renata Krzaczek - Śniegocka, zastępca prokuratora rejonowego w Słupsku. - Z zawiadomienia wynika, że podstawiał on osoby ze sfałszowanymi dokumentami One sprzedawały akcje, których nie miały, a skupujący przekazywał na to pośrednikowi pieniądze. Twierdzi, że stracił 900 tys. zł.
Podejrzewany o zagarnięcie prawie miliona złotych jest mieszkaniec regionu słupskiego. Prokuratura odmawia jeszcze podania bliższych danych. Wiadomo jednak, że zatrzymano także 4 osoby, które sprzedały prawo do akcji pracowniczych mimo że w rzeczywistości nie mają do nich żadnych praw.
Po strzępach jednego z ogłoszeń wiszących pod słupską gazownią próbowalismy dotrzeć do pokrzywdzonego. - To nie ja - odpowiedział pan Bogdan, do którego dodzwoniliśmy się na komórkę, jak się okazało, w Rzeszowie. - Ja zawsze sprawdzam, z kim podpisuję umowę. Razem ze zbywcą dzwonimy do kadr w PGNiG, przełączamy telefon na głośnomówiący i on tam przy mnie potwierdza, że jest uprawniony.
Wygląda na to, że inwestor ze Śląska nie przedsiębrał nawet takich środków ostrożności. I dlatego stracił sporą fortunę.
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?