Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjedź mamo na przysięgę, czyli medale za synów żołnierzy

Sylwia Lis [email protected]
Ludwika Maszota ze Złotym Medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju”. sześciu synów pani Ludwiki odbyło zasadniczą służbę wojskową.
Ludwika Maszota ze Złotym Medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju”. sześciu synów pani Ludwiki odbyło zasadniczą służbę wojskową. Sylwia Lis
- Było ich sześcioro, i żaden z moich synów wojska się nie bał - mówi ponad osiemdziesięcioletnia pani Ludwika z Maszewa Lęborskiego, której wręczono złoty medal w uznaniu zasług dla obronności kraju.

- Tacy synowie to duma - mieli powiedzieć wojskowi, którzy wręczyli dwóm rodzinom z Maszewa medale za wzorowe wychowanie dzieci. - To dziś rzadkość.

Uroczystość wręczenia medali nadanych przez ministra obrony narodowej w uznaniu zasług położonych w dziedzinie rozwoju i umacniania obronności Rzeczpospolitej Polskiej zorganizowano na sesji Rady Gminy Cewice. Na spotkanie zaproszono dwie rodziny z Maszewa Lęborskiego. Przedstawiciel Wojskowej Komendy Uzupełnień w Słupsku kpt. Piotr Starynowicz udekorował, Złotym Medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju" Ludwikę Maszotę, a Srebrnym Medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju" państwa Marię i Stefana Górskich z Maszewa Lęborskiego. Dodatkowo wójt gminy Cewice Jerzy Pernal wraz z przewodniczącym Rady Gminy Krzysztofem Decykiem wręczyli odznaczonym okolicznościowe dyplomy i wiązanki kwiatów. Rodziny były wzruszone i bardzo skromne, bo stwierdziły, że nic takiego wyjątkowego nie zrobiły. Dodajmy, że aż sześciu synów pani Ludwiki odbyło zasadniczą służbę wojskową, a państwa Górskich - trzech.

Przyjedź mamo na przysięgę
Odwiedziliśmy panią Ludwikę w domu. Mieszka z synem i synową w Maszewie Lęborskim. Do dziś pamięta dni, w których jej synowie po kolei opuszczali dom, by odbyć służbę zasadniczą. Doskonale pamięta, kolejne jednostki, do których jeździła na przysięgi synów.

- Najstarszy Stefan służył w Ustce - wspomina pani Ludwika. - On jako jedyny został żołnierzem zawodowym. Był marynarzem. Niestety, odszedł, miał zawał. Zmarł kilkanaście lat temu. Henryk służył pod Szczecinem, Jerzy w Gdyni, Bogdan w Chorzowie, Waldemar w Szczecinie, a najmłodszy Wiesław w Pruszczu Gdańskim. Nic nadzwyczajnego nie zrobiliśmy, były takie czasy, że do wojska trzeba było pójść i odsłużyć swoje. Nie brali nielicznych, tych których rodzice na przykład mieli duże gospodarstwa.

To był obowiązek, a wojsko z chłopców robiło prawdziwych mężczyzn. Wracali jakby inni, wyrośnięci, zmężniali.

Pani Ludwika do dziś pamięta przede wszystkim przysięgi swoich synów. - Byłam u wszystkich, a to nie było takie proste - wspomina kobieta. - Nie było samochodów, wszędzie trzeba było jechać pociągami. A tam był taki tłok, że ciężko było wejść, bagaże podawano przez okna. Kiedyś podczas takiej podróży zgubiłam dowód osobisty. Raz ze mną pojechal mój ojciec, powiedział, że nigdy więcej. Woli chłopakom przesłać pieniądze niż jechać w zatłoczonym wagonie. A przecież na przysięgę nie jechało się z gołą ręką. W wojsko za dobrze nie karmili, trzeba było chłopcom trochę jedzenia nawieźć.

Walizka pani Ludwiki była pełna domowych smakołyków: ciast, pieczonego mięsa, przetworów. - Mieli tego tyle, że pół wojska jeszcze nakarmili - mówi kobieta.

Życie w wojsku nie było łatwe
Do pierwszego stycznia 2010 roku służba wojskowa była obowiązkowa i w zależności od roku wcielenia trwała od trzech lat do dziewięciu miesięcy. Wiadomo, że wojsko to szkoła życia i ostry dryl, dlatego nie każdy chciał służyć. Odraczano się z różnych powodów. Najczęściej "odroczkę" dawano na kontynowanie nauki, prowadzenie gospodarstwa rolnego i bycie jedynym żywicielem rodziny. Niektórzy sprytniejsi udawali przed komisją wojskową, że są odmiennej orientacji seksualnej, co wojskowi kwitowali stwierdzeniem, że w wojsku pozna wielu wspaniałych mężczyzn. Najbardziej jednak młodzi ludzie nie bali się służby a fali.

Fala - patologia kontrolowana?
O fali słyszał prawie każdy. Najczęściej przedstawiano ją jako patologiczne zjawisko podczas której "dziadki" (ci, którzy kończyli zasadniczą służbę) znęcały się bez celu i sensu nad "kotami" (dopiero co wcieleni). - Prawda była jednak inna i wynikała poniekąd z przepisów wojskowych - mówi jeden z emerytowanych wojskowych z Lęborka. - Zgodnie z regulaminem pola walki, gdy zginął najstarszy stopniem, dowodzenie obejmował młodszy stopniem. Gdy stopnie pozostawały te same, dowodzenie obejmował straszy służbą żołnierz.

- Byłem w wojsku w latach 90. - mówi pan Adam z Lęborka. - Służba trwała 15 miesięcy. Nikt nad młodymi żołnierzami się nie znęcał, tylko docierano nas sprzątaniem i to trwało pół roku. Potem my pilnowaliśmy aby młodzi sprzątali. Jeśli nie dopilnowaliśmy to robiliśmy sami. Kadra zawodowa dokładnie wiedziała co się dzieje i tolerowała to, gdyż łatwiej można było zapanować nad ludźmi. Żołnierze nie buntowali się przeciw fali, gdyż wiedzieli, że to będzie trwać pół roku, a potem oni będą starzy. Ja służyłem w dużej jednostce. Jednak najgorsza fala panowała na okrętach i w małych jednostkach.

Najgorsze były weekendy
Najgorsze były weekendy. Było nudno, nic się nie działo. Żołnierze ten czas nazywali "gniciem". - Pamiętam trzy rzeczy. W weekendy również brakowało jedzenia, bo kucharze po prostu kradli - mówi pan Adam. - Pieczenie oczu od ciągłego niedospania. Najgorszym wspomnieniem jest jednak służba wartownicza. Budzono człowieka przed drugą w nocy i posyłano na dwie godziny przy minus piętnastu stopniach. Proszę mi uwierzyć, że człowiek nie wiedział co ze sobą zrobić. A zmęczenie było takie, że spało się na stojąco.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza