Od ponad 20 lat organizuje wyprawy, szkoły przetrwania, zajmuje się survivalem, trenuje kung-fu. Mieszka we Wrocławiu. Kilka lat temu przyjechał na spotkanie autorskie do biblioteki w Łebie. I wraca tu co jakiś czas. Już dwa razy organizował tu feryjne wyprawy survivalowe dla młodzieży. Na brak chętnych nie narzeka. Nawet w zimę nie zabrakło amatorów spania w szałasach i namiotach, nocnych przejażdżek terenowym samochodem czy poszukiwania skarbów.
Uczę, żeby wyjść z tłumu gapiów i ratować
- W wieku 14 miesięcy pojechałem na pierwszy obóz harcerski - mówi Petek. - Tata był komendantem, mama zastępcą i musieli mnie zabrać. Tak mi zostało. Byłem na 28 obozach harcerskich, ponad 300 biwakach, wyprawach, rajdach i szkoleniach. Ponad 20 lat spędziłem, zdzierając mundury harcerskie. Na prawdziwym harcerzowaniu. Wtedy nie nazywało się to survivalem.
Potem rozstał się z mundurem, a jego szkolenia idą bardziej w stronę ratownictwa i radzenia sobie w sytuacjach krytycznych, jak wypadki, napady, katastrofy. Do sytuacji, w których jesteśmy bezradni, bo nie nauczano nas, jak się zachować.
- Survival, który uprawiam, nie jest zabawą w wojsko. Mnie nudzi zabawa w paintball. Można postrzelać do siebie farbkami, ale to tak naprawdę nie jest do niczego potrzebne - zaznacza. - Nas oduczono, jak reagować na sytuacje krytyczne, bo w razie czego mamy komórkę, zadzwonimy po pogotowie, strażaków, służby specjalne, mamusię. Ale nie zawsze tak się udaje - dodaje.
Zapytany o miniporadnik survivalowy, odpowiada: - Takim poradnikiem jest mój 2-3--dniowy obóz, kiedy zabieram ludzi w teren. Rozmawiamy, działamy, pozorujemy akcje. Najkrócej rzecz biorąc, byłoby dobrze, gdyby ludzie zrozumieli, że nie wszyscy wszystko za nich zrobią. Że sytuacje niebezpieczne, wypadki, zdarzają się naprawdę, a nie tylko w telewizji. I to nie wstyd pomagać ludziom, nie wstyd udzielić pierwszej pomocy. Człowiek, który nie wie, jak to zrobić, jest kaleką.
Szkoli więc ludzi technik ratownictwa i uczy, że jeśli jest wypadek i stoi tłum gapiów, to z tego tłumu trzeba wyjść i pomóc.
- Nie potrafimy już działać społecznie, każdy z nas działa sam - zauważa. - Przeszkoliłem już ponad dwa tysiące ludzi. Zakładam, że kilkudziesięciu, kilkuset zrozumiało, o co chodzi. Na pewno ponad 40 osób zawdzięcza życie tym, których szkoliłem. Wiem, bo docierają do mnie takie informacje. Chodzi o wypadki drogowe i napady.
Las nie da umrzeć z głodu
W organizowanych przez niego szkołach przetrwania ludzie uczą się zakładania obozowisk, korzystania z mapy, kompasu, busoli, planów, nawigacji. Duży blok zajęć to pierwsza pomoc przedmedyczna. Jest także nauka zdobywania pożywienia.
- Iść do lasu i głodować? Po co. Trzeba tylko wiedzieć, co można zjeść i jak to przyrządzić. Makaron z kory brzozowej, zupa z mrówek, niech popróbują. Przecież wiewiórki nie prowadzą w lesie KFC - mówi Krzysztof Petek i dodaje, że te sposoby sprawdzają się też zimą. Może jest trochę trudniej, ale mrówki da się spod śniegu wygrzebać.
- Takie umiejętności dają nam swobodę działania. Pada deszcz, to nie znaczy, że umieram, tylko że jestem mokry. Mam do przejścia jeszcze 30 km, ale na wyprawach przechodziłem i 100 km w ciągu doby, więc dam radę. Nie ma mostu, to idę przez rzekę. Jest bagno, to sprawdzę, jakie ono jest i przejdę przez nie. Trochę błota mnie nie zatrzyma, a od tego może zależeć ludzkie życie - mówi Petek.
Jego zdaniem ludzie wyszkoleni będą mieli łatwiej nawet w mieście.
Jak wychodzić zza rogu
Survival miejski jest osobnym szkoleniem. Robi je w ramach samoobrony.
- To nie tylko sytuacja, kiedy ktoś mnie złapał za gardło i ja się muszę uwolnić - zaznacza. - To też unikanie zagrożeń. Jak wychodzić zza rogu, żeby nie dostać w głowę, jak oceniać sytuację, gdzie się wycofać, którędy wracać. Jak rozmawiać, kiedy ktoś nas zaczepia. Można bandytę zrobić w konia. Nie zawsze się to udaje, ale trzeba spróbować.
Jak to zrobić?
- Najłatwiej zachować się nietypowo. Zanim bandyta przeanalizuje naszą reakcję, będziemy już daleko - radzi Petek i opowiada, jak kiedyś podczas spotkania z łobuzami, którzy chcieli go ograbić, udawał starego znajomego jednego z nich. Zanim zbir zorientował się, że to nieprawda, Petek był już daleko.
- Są opracowane sposoby. Na przyjaciela, na wariata, na małpę i kilka innych - śmieje się.
Od szkolnej gazetki do powieści
Skąd w tym wszystkim wzięło się pisanie książek?
- Kiedyś, jeszcze w liceum, miałem taką funkcję, że co weekend, kiedy wróciłem z biwaku harcerskiego czy jakiejś wyprawy, to musiałem wieczorem napisać opowiadanie i zawiesić je na gazetce szkolnej - wspomina. No i pisał. Jakoś tak automatycznie zaczął później pracować dla gazet.
- Od 19 lat prowadzę własną agencję dziennikarsko-literacko-wydawniczo-szkole-niową i jakoś sobie radzę - mówi. - Nie było tak, że pewnego ranka obudziłem się, bo muza kopnęła mnie w lewy pośladek i nakazała - pisz. Podkreśla, że jego zdaniem książki powinni pisać zawodowcy.
- To tak jak z naprawą samochodów - robią to fachowcy - mówi. - Ktoś, kto zna literki, jeszcze nie umie pisać.
On jest specjalistą od technik konstrukcji fabularnej, czyli innymi słowy wie, jak pisać , żeby ludziom chciało się to czytać. Robi szkolenia na ten temat. Jego pisania uczyli Amerykanie.
- Oni od 140 lat kodyfikują odpowiedzi na pytanie, jak pisać ciekawie - mówi. - Jak budować sceny, haki, zajawki, fałszywki.
Szacuje, że ma około 120 tys. stałych czytelników.
- Książki są czytane, ale gorzej ze sprzedażą. Zaczytywane są książki z bibliotek. Autor jednak żyje z tego, co sprzeda - mówi Petek. A że rynek ksią-żek dla młodzieży jest niskonakładowy, planuje wydanie pozycji dla dorosłych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?