Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Newtown życie płynie dalej, ale nie będzie już takie samo

Jan Pachlowski
Miejscowi strażacy pomagali policji podczas akcji w Sandy Hook.
Miejscowi strażacy pomagali policji podczas akcji w Sandy Hook. Magdalena Kalkowska
14 grudnia 2012 roku w amerykańskim miasteczku Newtown doszło do jednej z największych tragedii współczesnej historii. Szaleniec Adam Lanza w miejscowej szkole zastrzelił 26 osób, w tym 20 dzieci w wieku 5-10 lat.

Z redakcją "Głosu" skontaktowała się Polka Magdalena Kalkowska, mieszkająca w Newtown. Opowiedziała nam, jak żyje sie w tym mieście blisko dwa miesiące po tej masakrze. Podzieliła się również z nami zdjęciami, na których pokazała atmosferę, jaka panowała i panuje w tym małym amerykańskim miasteczku, które znajduje się w stanie Connecticut niedaleko Nowego Jorku.

To był najgorszy dzień w życiu
Magdalena Kalkowska mieszka w Newtown wraz z 17-letnią córką Michelle.

- Pamiętam jak w tamtym dniu usłyszałam od 17-letniego dziecka pytanie: "Mamo, jak my teraz po tym wszystkim będziemy żyć?". Proszę mi powiedzieć, jak można odpowiedzieć nastolatce na takie pytanie. A jak na nie odpowiedzieć 5-letniemu maluchowi, którego kolega zginął?

Wraz z panią Magdą jedziemy na miejsce tragedii, w stronę szkoły Sandy Hook, oddalonej od jej domu o około 20 minut drogi samochodem.

- Znajdowałam się wtedy w aucie na jednej z głównych szos prowadzących do miasta. Wyczuwałam, że coś musiało się stać, bo wszystkie pojazdy jechały jakoś tak grzecznie. Nikt nikogo nie wyprzedzał, nie ścigał się. Każdy wobec siebie był bardzo uprzejmy, nie było tej wariacji jak zwykle. Chwilę później usłyszałam w radiu pierwsze wiadomości na temat masakry w Sandy Hook. Wtedy jednak jeszcze nie wspominano o ofiarach, panował informacyjny chaos. Następnie zadzwoniła do mnie ze szkoły moja córka z pytaniem, gdzie jestem i czy wiem do czego doszło. Jej placówka edukacyjna, jak wiele innych wtedy w całej okolicy została zamknięta. Później córka opowiadała mi, że nauczyciele najpierw nie chcieli informować dzieci co się stało i dlaczego wszędzie jest tak dużo policji. Dzieci jednak szybko dowiedziały się o co chodzi, gdyż wiele z nich ma tablety i przeczytały w internecie - opowiada z ogromnymi emocjami Magdalena Kalkowska.

Już na obrzeżach Newtown widać na każdym kroku ślady grudniowej tragedii. Na jednym z wiaduktów rozwieszono specjalny baner nadesłany z Arizony, na którym podpisały się tysiące dzieci, które wyrażają solidarność ze wszystkimi ofiarami strzelaniny. Kawałek dalej, z boku drogi, ktoś wyrzeźbił w drewnie i pomalował na niebiesko 20 aniołków i postawił właśnie w tym miejscu, zaraz przy wjeździe do miasta.
- Na początku te wydarzenia, które działy się tutaj, jakby w naszym ogrodzie, nie docierały do naszej świadomości. To był szok, czuliśmy się sztywni, jak zamarznięte bryły lodu. Ja nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Piękne było to, że ludzie przynosili na miejsce tragedii wiązanki kwiatów, tysiące pluszowych zabawek, czy laurek. Pamiętam, że dwa dni po strzelaninie Newtown odwiedził prezydent Barack Obama. Tam już wtedy były nie tylko tłumy osób, ale też morze zapalonych świec. To było niesamowite. Cześć ofiarom przyjeżdżali oddawać ludzie z całego kraju, a wiadomo jak duże są Stany Zjednoczone - wspomina pani Magda.

Dzisiaj życie toczy się dalej
Z ulic Newtown w większości zniknęły tysiące pluszowych zabawek, kwiatów i zniczy. Dalej jednak na każdym kroku mieszkańcy czczą pamięć ofiar ze szkoły Sandy Hook. W specjalnym namiocie utworzono miejsce, gdzie trafiają wszystkie rzeczy nadesłane z całego kraju, takie jak np. łańcuchy solidarności wycinane z kartek, na których łącznie podpisanych jest kilka tysięcy osób. Dziennikarze z mikrofonem nie mają jednak tam wstępu, można wejść tylko prywatnie.

Po kilku minutach drogi dotarliśmy do szkoły Sandy Hook, a dokładnie do jej podjazdu. Wstęp do budynku jest bardzo szczelnie chroniony jest przez kilku ochroniarzy, a za krzaków nie widać budynku. Otrzymujemy informację, że dalej iść już nie możemy. Dzieci do Sandy Hook nie wróciły i nie wrócą. Zostały przeniesione do innych placówek edukacyjnych, a cały kompleks najprawdopodobniej zostanie zburzony.

Od tragedii w szkole Sandy Hook minęły już prawie dwa miesiące. Czy Newtown otrząsnęło się już po tragedii?

- Byliśmy w takim szoku i osłupieniu, że ten prawdziwy żal i smutek przyszedł kilka dni po tym feralnym piątku! W pierwszym momencie odnosiło się wrażenie, że oglądamy jakiś katastroficzny film. Do miasta zjechały się setki dziennikarzy. Pamiętam, jak po pierwszym nabożeństwie, przedstawiciele mediów chcieli porozmawiać z mieszkańcami, ale ci bronili się przed tym jak tylko mogli. Jednak w miarę upływu czasu zrozumieli oni, że tak nie można. Wydaje mi się, że przyszło takie zrozumienie, że pomimo, iż jest to ogromna tragedia, to żurnaliści w takich chwilach są nam ogromnie potrzebni, bo bez nich świat nie usłyszy o nas i nie podzieli się z nami cierpieniem i nie wesprze nas.

W ten sposób otrzymaliśmy i dalej otrzymujemy społeczną pomoc. Obawiałam się tego, co będzie, jak te wspierające nas tłumy, z tymi ogromnymi wozami transmisyjnymi stacji telewizyjnych opuszczą Newtown, co z nami będzie. Myślę, że musimy z tym żyć, nauczyć się jakoś funkcjonować. Proszę mi wierzyć, że zycie po tym, jak na twoich oczach z zimną krwią zabija się dzieci, nie jest łatwe. Już teraz różni szaleńcy wykorzystują tę tragedię. Jest wiele alarmów o podłożeniu bomby, czy telefonów, że ktoś na teren szkoły wniósł broń. Musimy chronić nasze pocieszy, jakoś tłumaczyć im, że teraz wszystko postawione jest na głowie i często ostrożność z tego wynikająca jest wręcz przesadzona? - komentuje z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie nasza rozmówczyni.

A co - po takiej tragedii - mieszkańcy Newtown myślą teraz o zbyt łatwym w Stanach Zjednoczonych dostępie do broni?

- Zaraz po tragedii ten tamat nie istniał. Wszyscy zadawali sobie pytanie, dlaczego my, dlaczego nasze miasto? Później jednak dyskusje wróciły. Ale wszyscy wiemy, że to takie tylko czcze gadanie i nic tak naprawdę się nie zmieni. Nawet ta tragedia nie powstrzyma Stanów Zjednoczonych z całkowitej rezygnacji z posiadania pistoletów, czy karabinów półautomatycznych. Z drugiej strony jednak ta broń powinna być bardziej zabezpieczona i trzymana w sejfie - podsumowuje pani Magda.

Życie w Newtow płynie dalej, jak miejscowa rzeka. Jednak miasto wydaje się jakby osłupiałe. W miejscowej pizzerii, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad, pomimo wielu klientów, którzy byli w środku, panowała cisza, a uśmiechu na twarzach mieszkańców Newtown na próżno szukać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza