MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gliniarz gangsterem

Paweł Zgórski
Wszystkich przebiła była rzecznik policji Donata K., która w maju 2001 roku po pijanemu staranowała taksówkę. W wydychanym powietrzu policjantka miała prawie 3 promille alkoholu.
Wszystkich przebiła była rzecznik policji Donata K., która w maju 2001 roku po pijanemu staranowała taksówkę. W wydychanym powietrzu policjantka miała prawie 3 promille alkoholu. Fot. Sławomir Żabicki
W ciągu ostatniego roku w słupskich sądach policjanci aż pięciokrotnie zasiadali na ławie oskarżonych. W czterech sprawach zapadły wyroki skazujące. Ci, którzy mieli prawa strzec - łamali je. Najczęściej dla pieniędzy

Część policjantów o kolegach, którzy złamali prawo mówią, że to nie są policjanci. Inni spotykając ich na sądowych korytarzach przyjaźnie podają im rękę i gawędzą o wspólnych znajomych. I jedni i drudzy uważają, że policjant to też człowiek i może mieć ludzkie namiętności i pokusy.
- My jakoś nie mamy pokus - ucina krótko rzecznik słupskiej policji Emilia Adamiec.

Gliniarz gangsterem

Jeśli policjant popełni przestępstwo, w pierwszej kolejności wszczyna się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne. Jeśli sprawą zajmuje się sąd powszechny - jest ono zawieszone aż do wyroku. W tym czasie policjant jest zawieszony w czynnościach służbowych. Nie przychodzi do pracy, oddaje odznakę i broń służbową, a prowadzone sprawy przekazuje przełożonemu. Dostaje również jedynie połowę przysługującego mu normalnie wynagrodzenia. Jeśli wynik postępowania jest dla policjanta korzystny, może wrócić do służby. Wówczas wypłaca mu się również niewypłacone wcześniej pobory.
W 2001 roku słupski inspektorat (wewnętrzna policja) prowadził 31 spraw dyscyplinarnych. Ze służby wydalono
7 osób. W zeszłym roku postępowań dyscyplinarnych było 28. Ze służby zwolniono tylko dwie osoby.

Najbardziej bulwersują sprawy, w których policjanci wcielają się rolę pospolitych zbójów, którzy dla pieniędzy nie cofną się nawet przed porwaniem. Przykładem może być Edwin J., były naczelnik wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Miejskiej Policji w Słupsku - To jeden z tych, którzy przeszli do "konkurencji" - mówi były pracownik operacyjny policji. - Jak w firmie się wydało, że pracuje na obie strony, to już oficjalnie został bandytą.
Nieoficjalnie wiadomo, że Edwin J., z namaszczenia grupy przestępczej, nadzorował działalność jednej ze słupskich agencji towarzyskich. W maju zeszłego roku słupski Sąd Rejonowy skazał go na trzy i pół roku więzienia.
Według nieoficjalnych informacji (proces został utajniony) Edwin J. miał zażądać od jednego z podsłupskich biznesmenów okupu za życie jego syna. Syn przedsiebiorcy ostatecznie nie został porwany, ale akcja rozgrywała się jak w amerykańskim filmie, w którym groźba porwania jest zachętą do zapłaty haraczu za "ochronę".
Biznesmen nie przestraszył się, tylko o wszystkim powiadomił policję. Dawni podwładni aresztowali byłego naczelnika, a prokuratura zażądała dla niego 5 lat więzienia. Sąd uznał jednak, że były policjant powinien odpowiedzieć tylko za skłonienie biznesmena do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Gdyby osądził go surowiej, Edwinowi J. groziłaby kara od roku do 10 lat. Po zmianie kwalifikacji - co najwyżej 8 lat.
Inne sprawki Edwina J., o których mówiło się w sądzie, okryte są tajemnicą.

Okazja czyni złodzieja

Aspirant Maciej C. nie miał bandyckich zapędów Edwina J. Jednak podobnie jak on lubił pieniądze. Pracował w pionie dochodzeniowym, a skromna policyjna pensja go nie satysfakcjonowała.
Okazja żeby "dorobić" zdarzyła się, kiedy policjant brał udział w przeszukaniu mieszkania Roberta P., uważanego za przedstawiciela jednej z grup przestępczych w Słupsku. W październiku 2000 roku policja znalazła w mieszkaniu, w którym Robert P. mieszkał z matką, kasetkę, a w niej 16 tysięcy złotych, 800 dolarów i 200 marek. Podejrzewano, że to pieniądze z handlu narkotykami. Całą kwotę zdeponowano w szafie pancernej, do której dostęp miał aspirant Maciej C. Na początku 2001 roku okazało się jednak, że pieniądze w tajemniczy sposób zniknęły.
- To wszystko sprawka bandytów - próbował bronić się w sądzie były aspirant. - Jak poszedłem na piwo, to ludzie P. dosypali mi do kufla narkotyku i zabrali klucze. Potem musieli wejść do mojego pokoju i ukraść z szafy kasetkę
Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom. Kto by uwierzył, że do komendy policji wchodzi jakaś obca osoba i po wejściu do zaplombowanego pokoju funkcjonariusza dochodzeniówki kradnie z zaplombowanej szafy pancernej kasetkę z pieniędzmi? Ponadto sąd uznał Macieja C. winnym wyłudzenia kredytu bankowego w wysokości 5 tysięcy złotych.
Maciej C. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na lat pięć.
Były policjant nie będzie mógł też pracować w tym zawodzie przez 8 lat. Poza tym w ciągu roku miał oddać pieniądze Roberta P., spłacić kredyt bankowy a ponadto zapłacić 1600 złotych kosztów sądowych. W sumie ok. 30 tysięcy złotych z odsetkami.
Robert P., w przeciwieństwie do policjanta, który go okradł, poszedł siedzieć. Za handel narkotykami został skazany i nie wyjdzie z więzienia przynajmniej przez 3 lata.

Jazda na dwóch gazach

W zeszłym roku w Słupsku ze służby karnie wydalono dwie osoby. Obie miały słabość do mocnych trunków. Wszystkich "przebiła" jednak rok wcześniej była rzecznik policji Donata K. 27 maja 2001 roku policjantka próbowała wrócić swoim samochodem z Ustki do Słupska. Próbując pokonać jeden z zakrętów wjechała na chodnik. Gdy próbowała z niego zjechać uderzyła w stojącą na postoju taksówkę i - jak twierdził jej właściciel - poważnie ją uszkodziła.
Poszkodowany wraz z kolegą dogonili uciekającą z piskiem opon panią rzecznik. Wezwani policjanci i obecni na miejscu taksówkarze zgodnie stwierdzili, że Donata K. jest pijana. Po badaniu okazało się że miała w wydychanym powietrzu prawie 3 promille alkoholu. Po pra
wie rocznym leczeniu psychiatrycznym była pani rzecznik stanęła przed sądem. Po trwającym kilka miesięcy, niejawnym procesie, została skazana na 4 lata zakazu prowadzenia samochodu. Dodatkowo miała zapłacić grzywnę, koszty postępowania sądowego i 300 złotych na konto ofiar wypadków drogowych. W sumie ok. 1000 złotych. To i tak niewiele bo od kilku lat obowiązuje przepis, że ten kto prowadzi samochód po pijanemu (od 0,5 promilla) popełnia przestępstwo. Grozi za to nawet 10 lat więzienia.

Wyrok za zaniechanie

Dla większości policjantów nawet najniższy z możliwych wyroków to śmierć cywilna.
- Równie dobrze mogłem dostać 10 lat - mówił latem zeszłego roku Marek D. - Potraktowali nas jak bandytów.
Marek D., Zdzisława K., Radosław W. i Mirosław G. zostali skazani przez Sąd Rejonowy w Słupsku na kary od 3 do 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Cała czwórka była policjantami, członkami związku zawodowego policjantów, których urzędniczka UKS oskarżyła o bezprawne zatrzymanie. Działo się to w czasie kontroli finansów NSZZ Policjantów w maju 2000 roku. Obecny przy kontroli Radosław W. zauważył, że urzędniczka ma w teczce dokument, którego mieć nie powinna. Zapytał ją skąd go ma i czy mogłaby go pokazać. Urzędniczka odmówiła. Do Radosława W. dołączył Mirosław G., dyżurny KMP, Zdzisława K. i Marek D., ówczesny rzecznik policji. Kiedy Radosław W. i Mirosław G. próbowali ustalić co zrobić z tą sytuacją, pani kontroler powiadomiła swoich zwierzchników o tym że policjanci ją zatrzymali.
- A co to było za zatrzymanie skoro ta pani siedziała sobie przy stole i swobodnie rozmawiała z nasza funkcjonariuszką, panią Zdzisławą - wyjaśniał Marek D. - Ja stałem przy drzwiach i nawet się nie odzywałem. Koledzy w tym czasie dzwonili do komendy wojewódzkiej i prokuratorów. Nikt nie zatrzymywał tej kobiety w pokoju. Mogła się swobodnie poruszać, a nawet wyjść z pokoju.
Niestety urzędniczka poczuła się urażona i nie zechciała czekać. Jej przełożeni przyjechali do komendy, zrobili awanturę, i zażądali wypisania protokołu zatrzymania kontrolerki.
Mimo niespójnych i nieprecyzyjnych zeznań pracowników UKS, sąd skazał policjanta Marka D. i policjantkę Zdzisławę K. za tzw. zaniechanie przeciwdziałania czynom bezprawnym.
Emerytowani już dziś policjanci postanowili mimo wszystko walczyć o swoje dobre imię. Pod koniec lutego sprawę będzie rozpatrywał sąd drugiej instancji.

Kto okradł trupy

Każda sprawa przeciwko policjantom wiążę się z ich zawieszeniem w czynnościach służbowych. Od 1999 roku zawieszeni są dwaj policjanci podejrzani i okradzenie ofiar wypadku drogowego w Sycewicach. Doszło do niego cztery lata temu w czerwcu. Jako pierwsi na miejscu znaleźli się policjanci: Mieczysław A. i Tomasz J. Według niektórych świadków to właśnie jeden z funkcjonariuszy znalazł saszetkę, która należała do jednej z ofiar wypadku. Było w niej około 2 tysięcy marek.
Inni świadkowie zeznają że ofiary wypadku okradli młodzi mieszkańcy Sycewic, jeden się nawet do tego przyznał. - Ja bym tam dała spokój tym policjantom - mówi jedna z mieszkanek Sycewic. - Chłopaki są niewinni, a pieniądze wzięły dzieci. Oni tu mają już taki system że jak jest wypadek, to zanim ktokolwiek zdąży przyjechać, przeszukają miejsce wypadku. Jak jest coś do zabrania, to zabiorą.
Wyrok, po prawie dwuletnim procesie, miał właśnie zapaść, jednak tym razem sąd rozmyślił się i postanowił sprawę wznowić. Policjanci są znów w stanie zawieszenia. Na liście płac figurują, ale do pracy przychodzić nie mogą.

Opinię szargają wszystkim

O ile w trzech pierwszych przypadkach ewidentnie ustalono że ci którzy prawa mieli strzec - łamali je, to w dwóch kolejnych wszystko się jeszcze może zdarzyć. Faktem jest natomiast, że słupscy policjanci, działający na szkodę społeczeństwa i swojej firmy, stają się w kraju coraz sławniejsi, tyle tylko, że to zła sława.
Tygodnik "Newsweek" przypomniał ostatnio sprawę policjantów, którzy swoim niedbalstwem przyczynili się do zniknięcia zabezpieczonych już narkotyków. Dwa lata temu patrol policji zatrzymał samochód. W jego bagażniku znajdowały się puszki z proszkiem przypominającym narkotyki. Policjanci nie przekazali podejrzanego ładunku do depozytu, ani nie oplombowali bagażnika, w którym się znajdował. Samochód ustawiono na strzeżonym parkingu, a w nocy zawartość bagażnika znikła.
Nikt nie udowodnił policjantom tego, że działali w złych intencjach. Ukarano ich dyscyplinarnie jedynie za nieudolność. Podobno dalej pracują w policji
- W policji są różni ludzie - twierdzi rzecznik słupskiej policji Emilia Adamiec. - Ci którzy wchodzą na drogę przestępstwa, choćby jak Edwin J., powinni być traktowani jak przestępcy. Bo to nie są policjanci. Tym, którym zdarzają się błędy i pomyłki, i które nie są naruszeniem prawa oraz nie wynikają ze złych intencji, trzeba dać szansę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza