Koniec zamieszania wokół słupskich radnych PiS

Problemy radnego Danielkiewicza zaczęły się, gdy otrzymał on z PFRON-u 45 tysięcy zł na rozpoczęcie działalności gospodarczej, które są wypłacane przez magistrat. Wtedy ratuszowi prawnicy uznali, że łamie on przepisy i powinien złożyć mandat miejskiego radnego. Podczas wrześniowej sesji rady miejskiej rajcowie dyskutowali nad projektem uchwały w sprawie wygaszenia mandatu Danielkiewicza.

- Te pieniądze nie wchodzą do miejskiego budżetu. Magistrat pełni tylko rolę pośrednika. Prawnicy, z którymi konsultowałem tę sprawę, uważają, że przepisy antykorupcyjne mnie nie dotyczą - mówił wtedy radny Danielkiewicz.

Pod koniec grudnia ub. roku Marek Szykut, kierownik słupskiego Oddziału Wydziału Prawnego i Nadzoru Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego, zgodził się z jego punktem widzenia. Rozstrzygające okazało się stanowisko zastępcy dyrektora Wydziału Ekonomiczno-Finansowego PFRON-u, który wskazał jednoznacznie, że „środki finansowe PFRON, wyliczone wg algorytmu i przekazane samorządom, nie stanowią dochodów samorządu, a tym samym nie mogą być źródłem nabycia mienia komunalnego“.

W przypadku radnego Wojciechowicza chodziło zaś o to, że użytkuje on mieszkanie w Kobylnicy. Powstało zatem pytanie, czy może być radnym miejskim w Słupsku. Radny także przekonywał, że nie złamał prawa, bo na stałe mieszka w Słupsku i przed wyborami był wpisany do rejestru wyborców w mieście.

Prawnik wojewody przeanalizował wyjaśnienia, które otrzymał od prezydenta Słupska. Ostatecznie stwierdził, że w świetle zebranych dowodów i przepisów Kodeksu wyborczego nie można uznać, że doszło do utraty prawa wybieralności lub nieposiadania go w dniu wyborów przez radnego Wojciechowicza.

Przeczytaj także:

Słupscy radni nie wygasili mandatów swoich dwóch kolegów

Szukasz więcej informacji ze Słupska? Kliknij i przeczytaj inne artykuły.

gp24