Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Międzynarodowy Dzień UFO. Tajemnicze obiekty nad regionem słupskim

Bogdan Stech
Tak mogło wyglądać UFO nad Bałtykiem. Zdjęcie poglądowe.
Tak mogło wyglądać UFO nad Bałtykiem. Zdjęcie poglądowe. Archiwum
W sobotę, 2 lipca, obchodzony jest Międzynarodowy Dzień UFO. Z tej okazji przypominamy dwa najgłośniejsze i wciąż niewyjaśnione przypadki spotkań z tajemniczymi obiektami na Pomorzu.

W 1983 roku nad lotniskiem w Darłowie pojawił się niezidentyfikowany obiekt latający. Do jego zestrzelenia wysłano samoloty z podsłupskiego Redzikowa i Zegrza Pomorskiego koło Koszalina. Tę nieznaną historię opisał, powołując się na polskie dokumenty, badacz UFO Dirk Vander Ploeg.

Według jego danych 6 czerwca 1983 roku, obsługujący radar słupskiego lotniska wojskowego dostrzegł na nim Niezidentyfikowany Obiekt Latający nad lotniskiem w Darłowie. Jakiekolwiek naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej stawiało wszystkich na nogi. Trzeba było działać. W powietrzu znalazły się samoloty ze Słupska i z Zegrza. Po kilku minutach od momentu oderwania kół od płyty lotniska pilot samolotu z Zegrza - kapitan Praszczałek - miał powiedzieć:

Przeczytaj artykuł: Ufo nad Słupskiem. Przeleciało nad ul. Wileńską

- Widzę cel. Jest w kolorze stali, wygląda jak obracające się cygaro, zakręca jak bumerang. Nie ma żadnych widocznych oznaczeń, ani cech charakterystycznych dla jakiegokolwiek samolotu. Opis Praszczałka został przekazany szefowi sztabu lotnictwa. Lotnicy w dalszym ciągu pozostawali w kontakcie wzrokowym z dziwnym obiektem i oczekiwali na dalsze rozkazy. Po dwudziestu minutach Dowództwo Wojsk Lotniczych wydało decyzję: Obiekt zestrzelić! Praszczałek krzyknął: Ognia!. I... w tym momencie obiekt zniknął. Tyle ufolog.

Kliknij i przeczytaj na temat tajemniczego pościgu samolotów myśliwskich ze Słupska za UFO: "Rozkaz: zestrzelić UFO!"

Informacje te można potraktować pewnie i z przymrużeniem oka. Ale... No właśnie jest jedno ale: jest świadek tych wydarzeń. Sytuację, którą opisuje Dirk Vander Ploeg, pamięta doskonale Ireneusz Bijata, pilot myśliwski, były dowódca 28. Słupskiego Pułku Myśliwskiego w Redzikowie. W 1983 roku był jednym z oficerów stacjonujących na redzikowskim lotnisku. - Wszyscy wiedzieli, że stało się coś dziwnego. Zresztą samo wydanie rozkazu zestrzelenia było sytuacją wyjątkową - opowiada. Według relacji Ireneusza Bijaty, piloci po powrocie z lotu lądowali w Redzikowie - dokładnie opowiedzieli co się stało.

- Mówili o obracającym się, stalowym cygarze. Dostali rozkaz zestrzelenia. Dokładnie w momencie, gdy Praszczałek miał nacisnąć przycisk ten obiekt wykonał jakiś kompletnie nieznany manewr - rodzaj zakrętu. Bijata dokładnie opisuje ten „rodzaj zakrętu”, który w praktyce zakrętem nie był. - Cygaro po prostu stanęło w miejscu i zawróciło. Piloci naszych samolotów strzału nie oddali. Nie mieli szans. One w przeciwieństwie do tego obiektu musiały dostosować się do praw fizyki - tłumaczy Bijata. Pilot - Praszczałek - wykonał więc drugie podejście. Po ponownym kontakcie z tajemniczym obiektem...

- Naprowadził go na celownik. Zagrały wszystkie przyrządy. Zamierzał strzelać z działka, którego użycie wymagało dość bliskiej odległości - kontynuuje Bijata. Za drugim razem stało się to samo, co za pierwszym razem. W momencie naciskania spustu... - To dostało takiej prędkości, że w życiu czegoś takiego piloci nie widzieli - mówi były dowódca. Według niego cała akcja trwała aż dwie godziny. Nieudana próba zestrzelenia UFO nie była końcem tego niezwykłego dnia. - Sprawa była niezwykle poważna. To było wojsko. Wydano rozkaz otwarcia ognia, który nie został wykonany - dodaje Bijata. Piloci uczestniczący w nieudanej próbie zestrzelenia najpierw musieli pisać raporty, a później tłumaczyć się przed prokuratorem.

Nikt nie mógł tego zrozumieć. Ponoć śledczy pytali pilotów: - Jak to... Mieliście go na celowniku i nie udało się go wam zestrzelić. Trudno było to komukolwiek wytłumaczyć. Ostatecznie śledztwo umorzono. Tajemnicy niezidentyfikowanego obiektu latającego nigdy nie wyjaśniono. Raporty w tej sprawie - o ile nie zostały zniszczone - zapewne czekają na odkrycie w jakimś archiwum. Piloci, którzy służyli wtedy w Słupsku rozjechali się po świecie. Jednostka, w której służyli została rozwiązana.

Dalsza część artykułu na kolejnej stronie.

Tajemniczy obiekt w Gdyni

Mijają lata a ta zagadka nadal jest niewyjaśniona. Mimo upływu lat wciąż nie wiadomo, co się stało tamtego dziwnego styczniowego dnia... Jedno jest pewne - w środę, 21 stycznia 1959 r. tuż przed godziną 6 rano w Gdyni coś spadło. Był to duży, rozgrzany do czerwoności przedmiot, zakończony ognistą smugą. Pracownicy gdyńskiego portu widzieli, jak nad falami wzburzonej przez sztorm zatoki jeszcze długo unosiła się para. Dla badaczy Niezidentyfikowanych Obiektów Latających historia ta miała być dowodem na istnienie UFO. Dla niektórych historyków świadectwem, że Rosjanie eksperymentowali nad Polską z bronią rakietową. Albo że Amerykanie stracili satelitę SCORE, zaś opowieści o rzekomym znalezieniu ufoludka były specjalnie rozpuszczane przez “służby”, by ukryć wagę znaleziska. Niektórzy mówili o grze wywiadów, inni o potężnym meteorycie. Bez rozstrzygania o prawdziwości stawianych tu hipotez, przypomnijmy fakty...

UFO miało być widziane też wiele razy w okolicach Szczecinka. Przeczytaj artykuły: UFO na polu pod Szczecinkiem

W piątek, dwa dni po dziwnej katastrofie w porcie Włodzimierz i Jadwiga Płonczkier, pracownicy POSTI w Gdyni zadzwonili do redakcji nieistniejącej już gdańskiej popołudniówki „Wieczoru Wybrzeża”. Zaskoczonemu redaktorowi opowiedzieli, że o godzinie 6 rano zauważyli nadlatujący nad miasto od północnego zachodu talerz. Był duży, koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Zawisł nad miastem na kilkanaście sekund. Reporter ruszył do pracy. Materiał zebrał rzetelnie - rozmawiał ze stoczniowcami, prawdopodobnie konsultował się z gdyńską milicją. Dopiero tydzień po katastrofie ukazał się artykuł, zatytułowany „Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie”. Popołudniówka informowała: „Pierwszym, który oficjalnie zgłosił w Kancelarii Miejskiej MO swoje spostrzeżenia, był pracownik portu, Jan Blok.

Przeczytaj: UFO, piorun kulisty czy zwykłe błyski. Dziwne zjawisko w czasie burzy nad Słupskiem

- Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (...) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali. - Dźwigowy Władysław Kuczyński dodał, że „coś” było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra.” Nieznany obiekt nie leżał głęboko i niedługo później został wyciągnięty na nabrzeże. Po zainteresowaniu się tematem przez „służby” w gazecie przestały się ukazywać artykuły. Niektórzy twierdzili, że do basenu spadł zwyczajny meteoryt i nie warto sobie tym zawracać głowy. W całej tej historii jest jeszcze jeden element - otóż ponoć kilka dni po katastrofie strażnicy portowi znaleźli na plaży dziwną istotę, ubraną w uniform z materiału podobnego do metalu, mówiącą w nieznanym języku. Istota z poważnymi oparzeniami twarzy trafiła do „szpitala uniwersyteckiego”.

Przeczytaj artykuł: Ognista kula nad Bałtykiem. To nie było UFO, to był meteoryt (wideo)

Szpital został zamknięty i otoczony przez służbę bezpieczeństwa. Podczas badań zaskoczeni lekarze zorientowali się, że pacjent ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż człowiek, a jego krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt spirali. Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna niż u człowieka. Istota zmarła, gdy lekarze zdjęli z jej ręki bransoletę. Ciało wywieziono samochodem chłodnią do ówczesnego ZSRR. Do dziś nie wiadomo, czy to, co widzieli pracownicy portu, rzeczywiście pochodziło z kosmosu. Istnieje również inna teoria wydarzeń ze stycznia 1959 roku nad Gdynią.

Niektórzy badacze twierdzą, że to, co spadło do basenu portowego, to szczątki amerykańskiego satelity szpiegowskiego SCORE, który miał nadawać na cały świat orędzie świąteczne nagrane przez prezydenta USA Dwighta Eisenhowera.Podobno satelita został zniszczony właśnie 21 stycznia, a amerykańską technologią kosmiczną zainteresowali się Rosjanie. Tak tłumaczono wizytę pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. W czasie gdy szerzyły się takie plotki, 29 stycznia 1959 roku z inicjatywy ,,Wieczoru Wybrzeża” podjęto poszukiwania na dnie portowego basenu wraku lub szczątków kosmicznego pojazdu. Następnego dnia - w piątek w ,,Dzienniku Bałtyckim” (nr 25/1959) pojawił się nieduży artykuł pod sceptycznym nagłówkiem ,,Szukali spodka, a znaleźli... figę."

Przeczytaj także:

gp24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza