Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Noworodek zmarł na sepsę. Rodzice powiadomili prokuraturę

Magdalena Olechnowicz
Beata Jaczewska na grób syna przychodzi codziennie.
Beata Jaczewska na grób syna przychodzi codziennie. Fot. Krzysztof Tomasik
Krystianek miał 10 punktów w skali Apgar. Cztery dni później zmarł na sepsę. Rodzice nie mogą zrozumieć, jak doszło do tak wielkiej tragedii. Powiadomili prokuraturę.

Wczoraj Beata Jaczewska poznała wyniki sekcji zwłok swojego synka. To była sepsa. Od razu zgłosiła sprawę prokuraturze. Chce się dowiedzieć, jak to możliwe, że 4-kilogramowy chłopiec, który dostaje 10 punktów w skali Apgar, cztery dni później umiera na sepsę.

Na ten dzień państwo Jaczewscy czekali długo. Są młodym małżeństwem. Pani Beata ma 21 lat. Bardzo dobrze zniosła ciążę. W 36. tygodniu ciąży trafiła jednak na patologię usteckiego szpitala. Miała tzw. cholestazę ciężarnych, ale to łagodne schorzenie związane z zaburzeniami pracy wątroby. Najczęściej ustępuje samo po porodzie.

- Bardzo chcieliśmy tego dziecka. Odliczaliśmy dni do porodu. W końcu nadszedł ten dzień - zaczyna opowiadać pani Beata.

Był 18 września. Chłopiec przyszedł na świat o godz. 21.25 po cesarskim cięciu.
- Krystianek miał 58 cm, ważył 4 kg i 5 deko. Dostał 10 punktów w skali Apgar. Byłam taka szczęśliwa - zaczyna płakać pani Beata.

Dramat rozpoczął się kilka godzin później.
- Raptem o godzinie 4.30 wpadł lekarz i powiedział, że z dzieckiem dzieje się coś złego. Pytał, czy ktoś w rodzinie miał wadę serca, bo dziecko nie może samodzielnie oddychać. Byłam przerażona - płacze kobieta.

Jeszcze tego samego dnia dziecko zostało odwiezione do Kliniki Neonatologii w Gdańsku.

- Wystąpiły zaburzenia oddychania, a później krążenia. W ciągu kilku godzin, stan dziecka bardzo się pogorszył. Podejrzewaliśmy wadę serca, dlatego dziecko skierowaliśmy do kliniki. Tam miało zrobione echo serca, które wykluczyło wadę, ale rozpoznano z kolei nadciśnienie płucne. Noworodek został podłączony do aparatu do leczenia tlenkiem azotu - wyjaśnia Małgorzata Różańska, ordynator oddziału neonatologii szpitala w Ustce.

Niestety, trzy dni później chłopiec zmarł. Wczoraj matka usłyszała wyniki sekcji zwłok. To była wrodzona sepsa.

- Nie mogę zrozumieć, jak to się stało. Dlaczego? - postanowiła o tym powiadomić prokuraturę. - Ja naprawdę nie chcę szukać winnych ani nikogo oskarżać. Chcę tylko rzetelnie wyjaśnić, dlaczego mój synek zmarł. Bo nie mogę tak z tym żyć - mówi kobieta.

Ordynator oddziału noworodków wyjaśnia:
- Badania robione z wymazów wykazały, że to była piorunująca postać zakażenia paciorkowcem. Dziecko zaraziło się od matki, która była nosicielem bakterii. Do zakażenia płodu doszło poprzez krew. Paciorkowiec sieje ogromne spustoszenie w organizmie dziecka. Uszkadza wszystkie narządy po kolei - wyjaśnia dr Różańska. - Śmiertelność wynosi 50 procent. W tym wypadku dziecko miało głęboko zaburzoną własną odporność, o czym świadczyły pierwsze wyniki z krwi dziecka - mówi lekarz.

Matka dziecka twierdzi, że to niemożliwe. - Pod koniec ciąży miałam robiony posiew z szyjki macicy. Wszystko było w porządku. Nie miałam żadnej bakterii - twierdzi kobieta.

Zdaniem dr Różańskiej to, że posiew jest ujemny, nie daje gwarancji, że dziecko urodzi się zdrowe, ponieważ ognisko bakterii może znajdować się w jamie ustnej czy chorym zębie. Stąd bakteria roznosi się drogą krwi.

Czy tragedii można było zapobiec? - Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, że matka jest nosicielem bakterii, wprowadzilibyśmy inne procedury i zastosowali większą czujność, ale to nie dałoby gwarancji uratowania dziecka. Sepsa zabija w piorunującym tempie - mówi dr Różańska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza