MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polacy na szlaku

Cezary SołowiJ
Samochody specjalnie przygotowywano do zagranicznych podróży. Do takich skrytek ładowano heroinę.
Samochody specjalnie przygotowywano do zagranicznych podróży. Do takich skrytek ładowano heroinę. Fot. Radosław Koleśnik
Psujące się na szlaku samochody, brak pieniędzy na granicy na obowiązkowe ubezpieczenie, wysyłanie w roli kurierów przypadkowych ludzi - tak wyglądała organizacja jednej z największych grup przemytniczych, którą zatrzymano w Polsce. Jej członkowie byli sądzeni w Koszalinie.

Ibrahim A. pojawił się w Polsce w 1989 roku. Zameldowany był w Istambule. Ale odkąd zaczął pracować w firmie zajmującej się przewozami pomiędzy Turcją a Polską coraz rzadziej przebywał w rodzinnym mieście. Przeniósł się do Krakowa. Tam poznał Polkę, Wandę K., z którą zaczął sobie na nowo układać życie. W Krakowie poznał też innego Turka - Serafettina T. Obu mężczyzn zaczęły łączyć nie tylko wspomnienia rodzinnego kraju, ale też interesy. Ibrahim w Polsce posługiwał się imieniem Ahmed, jego ziomek kazał nazywać się Albert lub Ali.
Nie wiadomo od kiedy obu mężczyzn połączyły nieczyste interesy. Wiadomo jednak, że Łukasz K. - syn konkubiny Ibrahima - został w 1998 roku zatrzymany na terenie Turcji podczas przemytu narkotyków i skazany na 10 lat więzienia. Powiązania obu Turków z młodym Polakiem były oczywiste.

Eksport - import

Interes kwitł. Obaj Turcy oficjalnie zajmowali się importem obuwia i eksportem używanych samochodów. Kupowali samochody w Polsce lub na Zachodzie i wywozili do rodzinnego kraju. Z czasem okazało się, że auta były tylko przykrywką.
Henryk Sz., który początkowo wspólnie z Turkami zajmował się handlem tureckim obuwiem, przekonał się do czego tak naprawdę służą sprowadzane do Turcji samochody. Podczas pobytów nad Bosforem Polak słyszał od swoich kontrahentów, że prawdziwe interesy robi się na eksporcie, ale zupełnie innego towaru. Gdy dowiedział się, że chodzi o heroinę, kategorycznie odmówił. Turcy byli cierpliwi, on zaś konsekwentny. Odmawiał.
Jednak po kolejnej transakcji Ali był mu winny 4 tysiące marek. Dług czekał na niego w Turcji. Miał tam pojechać volvo, które Ibrahim A. przygotował dla niego. Wyruszył z Krakowa. Turek kazał mu zabrać cztery nieznane osoby. Był wśród nich Paweł S., mieszkaniec Wałcza. To on namówił do wyjazdu Mirosława G. (z Wałcza) i dwie dziewczyny. Jedna z nich - Agnieszka K. (także mieszkanka Wałcza) - zakończyła karierę przemytniczą na bułgarsko-tureckim przejściu granicznym "Kapitan Andreewo".
Na razie jednak piątka kurierów wyruszyła na wczasy do Turcji. W Istambule Paweł S. po raz pierwszy usłyszał, że będą wracać samochodem załadowanym heroiną. Pozostali wiedzieli, że będą przemytnikami. Im powiedziano, że chodzi o złoto i diamenty.
Problemy zaczęły się w Austrii. Volvo zepsuło się. Odstawili je na parking w Wiedniu. Henryk Sz. przestawił auto na inny parking. Nadal nie otrzymał zwrotu długu. Postanowił więc ukryć samochód, w którym - jak się domyślał - jest cenny ładunek. Przestawił go jeszcze w inne miejsce i zażądał zwrotu pieniędzy. Zamiast tego Ali dał mu pół kilograma heroiny i zaproponował, aby ją sprzedał. W ten sposób miał odzyskać swój dług. Wartość rynkowa narkotyku była dwukrotnie wyższa. Musiał więc zwrócić połowę kwoty. Handel narkotykami okazał się trudnym zajęciem. Po kilkunastu dniach Henryk Sz. zrezygnował. Wtedy pojawił drugi Turek, Ahmed i zaoferował pomoc. Obiecał sprzedać heroinę w Holandii. Zadowolony z takiego obrotu sprawy Polak wskazał miejsce postoju volvo.

Początek szlaku

Na szlaku wiodącym z Turcji przez Mołdawię, Słowację, Austrię, aż po Holandię, pojawiła się więc grupa z Wałcza. Paweł S. postanowił wciągnąć do interesu kuzyna - Jarosława M., który odegrał kluczową rolę w kaperowaniu kurierów i demaskowaniu siatki. "Sprzedam ci opla kadetta, a ty sprzedasz go z kolei Alemu za 3 tysiące marek niemieckich" - powiedział krewniakowi. Samochód był na niemieckich numerach rejestracyjnych, więc Jarosław M. kupił dokumenty innego opla i w samochodach wymienił tabliczki znamionowe. Samochód był przygotowany do podróży. Oni też.
Przed wyjazdem spotkali się z Ahmedem: najpierw w Łodzi, potem w Wałczu. Tam dowiedzieli się, że będą przemycać złoto. Przerobionym oplem pojechali do Turcji. Dotarli do Istambułu i tam przebywali kilka dni. W tym czasie ich autem zajmowali się tureccy fachowcy. Oni odpoczywali, a Ali wraz z krewniakami, Ahmedem i jego konkubiną przygotowywali ładunek. Siedząc na promenadzie nadmorskiej, na tarasie kawiarni, Jarosław M. usłyszał, że może zarobić 20 tys. marek. Wystarczy, że przewiezie 20 kilogramów złota. Mistyfikacja trwała: kolejnym krokiem było sprowadzenie z Polski koleżanek. Ahmed wykorzystał do tego znajomych, którzy regularnie jeździli na trasie Turcja - Polska. Pary nie wzbudzają większych podejrzeń. To była sprawdzona metoda przemytników.
Kilka dni później tureccy gospodarze kazali mu wracać do Polski. Poprzedni transport utknął na Słowacji, gdzie popsuł się vw bus. Samochód zepsuł się przed przejściem granicznym na Łysej Polanie. Udało się im dojechać do Popradu i tam mechanik stwierdził: silnik nadaje się do wymiany.
Tu pojawia się kolejna osoba z ławy oskarżonych: Rafał S. Przemytnik, który na swoim koncie ma już przerzuty kontrabandy. Ma też kilkuletni wyrok, gdyż w 1994 roku razem z tureckim partnerem wpadł na przemycie heroiny. Wyszedł 24 sierpnia, a już dwa miesiące później jego dawni wspólnicy przypomnieli mu, że interesy nie są do końca rozliczone. Jestem od Alego - usłyszał pewnego dnia w słuchawce głos mężczyzny.

Łby pospadają

Rafał miał za zadanie pilotowanie vw busa do Holandii. Powiedziano mu, że jeżeli samochód tam nie dojedzie to "łby pospadają". Przemytnika ogarnął strach. Zaczął się ukrywać na terenie Łodzi. Znaleźli go. Pojechał na lotnisko Okęcie po Jarosława M., który przyleciał z Istambułu. Potem kupił silnik do vw busa. Tu jego rola się skończyła. Jarosław M. zabrał mu poloneza, zapakował silnik i ruszył na Słowację. Wymiana silnika na niewiele się zdała. Bus po 100 kilometrach znowu stanął. Tym razem przed austriacką granicą. Auto dotarło do Amsterdamu na lawecie. Polak wskazał Turkom skrytki, w których ukryto narkotyki. Dostał 70 tys. guldenów, wsiadł do samolotu i odleciał do Istambułu. Czekali tam na niego znajomi z Polski. Dwójka z nich miała dotrzeć do Holandii. Kupiony wcześniej przez Jarosława M. opel został przygotowany do podróż; zrobiono w nim skrytki, w które zapakowano 20 kilogramów heroiny.

Początek końca

24 października 1999 roku okazał się feralnym dniem dla grupy. Celnicy bułgarscy zainteresowali się samochodem i wyciągnęli z niego kontrabandę. Aresztowano dwójkę przemytników. Reszta grupy wróciła do Polski. Kilka miesięcy później Jarosław M. znowu dostał sygnał, ze szykuje się przerzut. Ma kupić forda scorpio i załatwić dwóch kierowców. Zrobił to, o co go poproszono i wraz z dwoma kolegami pojechał nim do Istambułu. Samochód miał zrobione skrytki, w których na terenie Mołdawii miała być włożona heroina.
Ali jednak wściekł się i stwierdził, że trzeba minimalizować ryzyko. Autem nie mogły jechać osoby, które w paszporcie miały stempel przekroczenia granicy tureckiej. Oni takie mieli. Zawrócili więc do Polski. Na granicach szczegółowo ich kontrolowano. Celnicy odkryli skrytki, ale nie było w nich narkotyków. Mogli wrócić do kraju. Kolejne kontrole uszkodziły centralny komputer. Samochód zaczął spalać niekontrolowane ilości benzyny. Bak wystarczał na przejazd niewiele ponad 100 kilometrów. Samochód naprawiono i sprawnym już autem Jarosław M. wraz z kolegą ruszyli do Mołdawii. Tam mieli załadować do skrytek narkotyki. Na granicy ukraińsko-mołdawskiej okazało się, że przemytnikom zabrakło pieniędzy na obowiązkowe ubezpieczenie. Utknęli w Mamałydze. Zadzwonili do mocodawców i po dwóch dnia przyjechał Ali. Z Dubasarii ruszyli do Holandii. Ten transport dotarł na miejsce. Widzieli jak w amsterdamskim garażu zza zderzaków, deski rozdzielczej samochodu wyjmowane są owinięte w folię pakunki.

Pechowa zmiana

Wanda K., która razem z Ibrahimem organizowała polskich kurierów postanowiła się usamodzielnić. "Lepiej wyjdziemy na prowadzeniu interesów na własną rękę. Po co opłacać pośredników. Zresztą po ostatniej wpadce Ali może już nie żyć" - stwierdziła tajemniczo. Jarosława M. zgodził się, ale zadzwonił do Alego i opowiedział mu o próbie "wyślizgania" go z interesu. Turek powiedział, aby przyjął pieniądze za transport narkotyków i nie wywiązał się z umowy. - My dalej działamy razem - zapewnił.
To był jednak ostatni ich wspólny interes. Miesiąc później ford scorpio, którym jechała piątka skaperowanych przez M. kurierów, został zatrzymany na granicy słowackiej. Z samochodu wyjęto 104 paczki, które zawierały 52 kilogramy heroiny. Dwaj mężczyźni zapewniali, że są autostopowiczami. Jechali do pracy do Austrii i skorzystali z okazji. Pozostali potwierdzili to.

Koniec szlaku

Jarosław M. okazał się bezcenny dla prokuratury. Dzięki swojej prawdomówności zyskał też status "małego świadka koronnego". Jego zeznania pozwoliły zatrzymać kurierów, ale przede wszystkim aresztować rezydentów tureckich w Polsce. Dlatego też, chociaż jego lista zarzutów i grzechów była długa, został skazany na 11 miesięcy.
- W takiej sytuacji sąd ma obowiązek nadzwyczajnie złagodzić karę. I nie może orzec większej kary niż 11 miesięcy - tłumaczyła sędzia Elżbieta Witkowska.
Przemyt narkotyków z jednego państwa do drugiego poza granicami Polski, zdaniem obrońców nie jest przestępstwem. Skoro nie jest, to powinni być uniewinnieni - argumentowali.
Takie zachowanie rzeczywiście nie jest wprowadzaniem w obieg, ale jest przestępstwem.
Turek - Ibrahim A. i jego konkubina otrzymali po 6,5 roku więzienia, pozostali oskarżeni od 4,5 do 2,5 roku więzienia. Serafettina T, nie udało się znaleźć.
- Kary są optymalne. Może niskie w stosunku do wniosków prokuratora, ale nie są łagodne - podsumowała działalność przestępców sędzia Elżbieta Witkowska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza