Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pruska partyzantka i walki o Słupsk w 1807 roku. Zbliża się kolejna rocznica

Wojciech Frelichowski
213 lat temu, 18 lutego 1807 roku, Słupsk zajęły polskie oddziały generała Michała Sokolnickiego, które wchodziły w skład Wielkiej Armii Napoleońskiej.

Słupsk został zajęty po kilkugodzinnej zaciętej walce z pruskimi obrońcami miasta. To wydarzenie jest związane z wojną Francji z IV Koalicją antynapoleońską (1806-1807), które rozegrały się na obszarze między Gdańskiem a Kołobrzegiem, po linię rzeki Noteci na południu. W oparciu o wymienione twierdze podjęły tu działalność dwa duże zgrupowania pruskiej partyzantki, zorganizowane przez porucznika Ferdynanda B. von Schilla w Kołobrzegu i majora Reinholda von Krockowa w Gdańsku.

Ten drugi planował przenieść swoją bazę operacyjną do Słupska. O partyzantce antynapoleńskiej i przebiegu walk rozmawiamy z dr. Tomaszem Katafiaszem, prezesem Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego w Słupsku, znawcą epoki napoleońskiej i wojskowości.

Partyzantka w powszechnym odbiorze kojarzy się raczej z oddziałami leśnymi. Tymczasem dwieście lat temu na Pomorzu pruska partyzantka antynapoleońska działała w oparciu o miasta. Jak to można wyjaśnić?

Można to wyjaśnić przede wszystkim epoką. Czasy się zmieniają i jednocześnie zmieniają się pewne uwarunkowania, w których przychodzi działać. Pod wpływem czasu doskonali się również sztuka wojenna. Istota działań partyzanckich jest jednak zbliżona. Chodzi o to, aby prowadzić tak zwaną wojnę podjazdową czy też wojnę szarpaną. Zatem znienacka pojawiają się, niczym widma we mgle. Tak, jak to miało miejsce 18 marca 1807 roku podczas starcia pod Mianowicami, kiedy to konni partyzanci porucznika por. Ferdynanda von Schilla zaatakowali drzemiących na kwaterze kawalerzystów saskich i polskich ochotników z pospolitego ruszenia.

Czyli zaatakowali oddziały wchodzące w skład Armii Napoleońskiej...

Tak, Armii, która przemieszczała się w kierunku Gdańska zamykanego pierścieniem oblężniczym. Kawalerię i inne jednostki wysłano na Pomorze Zachodnie i Środkowe, żeby uporać się właśnie z tą partyzantką pruską. Czyli oddziałami rekrutowanymi z ochotników odznaczającymi się pewną przedsiębiorczością, odwagą, nawet ryzykanctwem, którzy deklarowali chęć walki nie dlatego, że zostali zapędzeni do szeregów kijem na mocy jakiegoś reskryptu o poborze wojskowym, tylko zgłaszali się ochotniczo. W działaniach tych oddziałów chodziło o szybkie, niespodziewane uderzenia na linie komunikacyjne przeciwnika, w tym przypadku Wielkiej Armii Napoleońskiej, na kurierów, którzy przemykali między Gdańskiem a Szczecinem i Kołobrzegiem, który również zaczynał być oblegany przez Francuzów. Tu należy zaznaczyć, że Gdańsk i Kołobrzeg, to były dwie twierdze pruskie, które nie poddały się Francuzom w listopadzie 1806 roku po klęsce Armii Pruskiej pod Jeną i po zajęciu Berlina przez Armię Francuzką. To były twierdze nadmorskie, które umożliwiały Prusakom utrzymywanie łączności drogą morską z sojusznikami Szwedami i Anglikami.

A czy można użyć w stosunku do pruskich ochotników określania patrioci?

Częściowo. Na pewno było to jedną z pobudek, zwłaszcza w stosunku do inteligencji. Tak było na przykład w Gdańsku, kiedy to do oddziału Reinholda von Krockowa zgłaszają się urzędnicy miejscy, a także studenci, a nawet uczniowie, czyli ludzie, którzy już mieli pewne poczucie przynależności państwowej, narodowej. Ale są też ochotnicy, którzy kierują się bardziej przyziemnymi, choć bardzo istotnymi pobudkami. To obrona własnej ojcowizny przed najeźdźcą. Bo choć to Prusy wywołały tę wojnę, to mieszkaniec wsi czy miasteczka nie miał w tym zakresie orientacji. Oni postrzegali Francuzów, Włochów, Polaków jako najeźdźców. Polaków zaś dodatkowo jako buntowników, bowiem w Wielkopolsce wybuchło powstanie antypruskie pod przewodnictwem generała Henryka Dąbrowskiego i Józefa Wybickiego. Poza tym Francuzi dokonują rekwizycji, dokonują napadów po części odbieranych jako rabunkowe. Choć Francuzi starają się przynajmniej po części robić to w formie cywilizowanej. Wydają jakieś asygnaty. Ale wśród ludności rozchodzą się wieści nieprzychylne dla Francuzów, czasem plotki, o jakichś okrucieństwach, gwałtach i pożogach. To potęguje strach wśród ludzi, którzy tym bardziej nabierają ochoty bronienia tego, co moje. I vice versa, tak samo po stronie polskiej tych pruskich partyzantów się demonizuje, bo rzeczywiście ludzie von Schilla dopuścili się kilku morderstw. Zatem sytuacja na Pomorzu i na pograniczu pomorsko-wielkopolskim oraz Pomorza i Pomorza Nadwiślańskiego przypomina przekładaniec. Jedni boją się drugich i jedni i drudzy prowadzą działania dość podobne. Bo nasza kawaleria pospolitego ruszenia też działa na zasadzie oddziałów lotnych, które gwałtownymi wypadami starają się przeciwdziałać między innymi próbom zorganizowania przez von Krockowa w Słupsku bazy dla pruskich partyzantów.

Doszliśmy do Słupska, który 18 lutego 1807 roku został zdobyty przez oddziały generała Michała Sokolnickiego. Dlaczego generał zajął się właśnie Słupskiem?

Do Sokolnickiego dotarły wieści, że z początkiem lutego graf von Krockow organizuje w Słupsku punkt oporu. Co ważne, miasto leży w połowie drogi pomiędzy Gdańskiem a Kołobrzegiem. To kluczowe położenie z punktu widzenia działań podejmowanych z obu pruskich twierdz przeciwko Francuzom. Spodziewano się, że z Prus Wschodnich nastąpi ofensywa połączonych sił prusko-rosyjskich. Ponadto Słupsk zachował jeszcze średniowieczne mury obronne, które ułatwiają obronę. Przekonał się o tym sam von Schill, podejmując w prawie tym samym czasie walki obronne w zamku w Nowogardzie. Do tego dochodzi położenie Słupska wśród bagien, lasów i wzgórz, które utrudniały podejście do miasta. Dlatego Słupsk wydawał się idealnym miejscem, aby utworzyć tutaj trzecią fortecę, obok Gdańska i Kołobrzegu, która utrudniałaby działania Francuzów na ich głębokich tyłach.

Czy walki o Słupsk były bardzo krwawe?

To zależy, gdzie te walki były prowadzone, w jakim terenie i w jakich warunkach. Obie strony podawały z powodów propagandowych wyolbrzymione straty przeciwnika. Prusacy doliczali się nawet około setki poległych Polaków. Polacy nie byli dłużni, bo straty strony przeciwnej obliczyli na ponad 70 ludzi. Trzeba tu zaznaczyć, że walkę prowadzono w ciemnościach, bo zapadł już wieczór, a polscy żołnierze nie znali topografii miasta i okolic. W rejonie Bramie Młyńskiej nastąpiło zwarcie wręcz, prowadzono ogień z karabinów i armatek na bliską odległość, co mogło przysporzyć strat. W walce w polu bywało różnie. Straty bezwzględne podczas walk o Słupsk najprawdopodobniej zamykały się liczbą w granicach 20 ludzi po każdej ze stron. Tym bardziej że Prusacy częściowo się rozproszyli i później dopiero w okolicach Lęborka i Wejherowa zbierali się na nowo. Co ciekawe, część strzelców pruskich kapitana Gucmerowa uciekła przez Bramę Holstenów zupełnie nie atakowaną przez Polaków i okrężną drogą przez Charbrowo dotarła w okolice Wejherowa i tam się połączyli z resztą swojego korpusu. Natomiast bardzo dużo było rannych. Wystarczyło byle uderzenie zadane pałaszem czy pchnięcie bagnetem. Ci ranni, przy ówczesnym poziomie medycyny, bywało, że w dużej mierze umierali. Ale akurat tutaj, przy działaniach w Słupsku, o tym nie słyszymy. W raportach do generała Dąbrowskiego raczej nie narzeka się na problem z rannymi.

Jak długo Słupsk pozostawał wówczas w polskich rękach?

Do 23-25 lutego 1807 roku. Potem Sokolnicki wycofuje się ze Słupska wezwany w kierunku Gdańska. Ale w tym samym czasie również Prusacy von Krockowa, którzy szli na odsiecz Słupskowi, zostają odwołani do Gdańska. Powstaje ciekawa sytuacja, bo miasto zostaje pozostawione same sobie. Zostaje co prawda wcześniej zobowiązane do dostaw zaopatrzenia dla wojsk polskich. Te dostawy mają zostać skierowane w stronę Bytowa i rzeczywiście Słupsk wywiązuje się z tego obowiązku. Ale partyzanci von Schilla zagarniają część z tych dostaw dla siebie. Mało tego. Na początku marca 1807 roku przez Słupsk przechodzą patrole von Schilla. Natomiast w kwietniu spod Gdańska, który w tym czasie jest szczelnie zablokowany przez Francuzów, przez Słupsk maszeruje pod Kołobrzeg w celu wzmocnienia wojsk oblężniczych Pierwszy Pułk Piechoty polskiej utworzony w Gnieźnie przez księcia Antoniego Pawła Sułkowskiego. Wiemy, że jeden z batalionów tego pułku przed dotarciem do Koszalina skręcił w kierunku Łazów i potem szedł na Kołobrzeg wzdłuż brzegu morskiego po to, aby właśnie odpędzić partyzantów von Schilla. Natomiast drugi batalion wkroczył uroczyście do Koszalina i przeszedł przez miasto. Przypuszczam, że w Słupsku było podobnie. I tutaj taka moja licentia poetica. Byli to żołnierze z poznańskiej Legii generała Dąbrowskiego, którego kult w tych szeregach był mocno zakorzeniony. Wkraczając do obcego miasta, które niekoniecznie musiało ich przywitać życzliwie, żołnierze dla dodania sobie animuszu w tamtych czasach śpiewali. Co mogli śpiewać żołnierze z Legii Dąbrowskiego wkraczający do obcego miasta? Może niektórzy z nich mieli gdzieś tam z tyłu głowy, że kiedyś było to miasto, które znajdowało się pod zwierzchnością polską. Zatem co mogli śpiewać? Przypuszczam, że prawykonanie „Mazurka Dąbrowskiego”.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza