Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słupsk. Co robić, gdy widzimy ranne ptaki

Krzysztof Piotrkowski
Mewa przywieziona do schroniska przez strażników miejskich po interwencji czytelników.
Mewa przywieziona do schroniska przez strażników miejskich po interwencji czytelników. Fot. Krzysztof Tomasik
Nie wolno ruszać piskląt, które wypadają z gniazd. Ingerencja człowieka może wyrządzić im więcej krzywdy niż korzyści. Ptaki poradzą sobie same. Zostawmy to matce naturze.

Internauci i czytelnicy codziennie bombardują nas informacjami o ptakach, które wypadają z gniazd i wałęsają się po ulicach. Litują się nad nimi i chcą pomóc. Wydzwaniają do różnych służb - straży miejskiej, pożarnej, schroniska dla zwierząt z prośbą o interwencję. Niektórzy sami próbują włożyć je do gniazda. Tymczasem według specjalistów, myśląc, że pomagamy, tak naprawdę wyrządzamy im niedźwiedzią przysługę.

- Pisklęta uczą się latać i wypadają z gniazd, to normalne w porze lęgowej - mówi Marek Ziółkowski, ornitolog ze Słupska. - Ptasi rodzice cały czas czuwają nad nim, obserwują z góry i dokarmiają. Dlatego nie należy ich niepokoić czy łapać.
Podobnie twierdzi Barbara Aziukiewicz, prezes Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Słupsku.

- Ludzie chcą pomóc, bo nad pisklakiem latają mewy, które krzyczą lub nawet atakują ludzi - mówi pani prezes. - Są przekonani, że to wrzawa spowodowana upadkiem z gniazda. Jednak to zachowanie z powodu interwencji człowieka.
Telefonów mieszkańców, którzy chcą ratować ptaki,bez liku mają też pracownicy schroniska, którzy grzecznie wyjaśniają, że ptaków nie należy ruszać.
- Bardzo trudno przekonać jest ludzi, aby je zostawili w spokoju - mówi Jerzy Szyszko, kierownik słupskiego schroniska. - Nie rozumieją tego i uważają, że nie chcemy przyjeżdżać. Interweniujemy wtedy, kiedy ludzie nas zaczynają wyzywać od morderców i innych. To tak dla świętego spokoju.

Jednak pracownicy schroniska dla zwierząt robią to tylko po to, aby uspokoić zaniepokojonych mieszkańców. Na drugi dzień ptak i tak jest wypuszczany w tym samym miejscu, gdzie został znaleziony.

Strażacy też muszą często i gęsto odmawiać. Tłumaczymy ludziom, że takie jest prawo natury - mówi Grzegorz Ferlin, rzecznik Państwowej Straży Pożarnej w Słupsku. - Gdy będziemy dotykali ptaka, jego rodzice, czując zapach człowieka, mogą go porzucić.

Co innego, gdy ptak zaplącze się w sieć lub utknie w rynnie, jak miało to miejsce kilka dni temu w Słupsku. Wtedy pomóc trzeba. Strażacy interweniują, a zwierzę trafi do schroniska pod obserwację.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza