Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Światła sygnalizacji zdecydują o wyroku na policjanta

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
Mirosław K. na ławie oskarżonych. Obok: jego adwokat Monika Kowalczyk.
Mirosław K. na ławie oskarżonych. Obok: jego adwokat Monika Kowalczyk. Łukasz Capar
Zamiast końca procesu policjanta oskarżonego o spowodowanie wypadku na ul. Szczecińskiej w Słupsku - nieoczekiwany świadek. Do sądu przyszedł lekarz, który odmienił tok rozprawy.

Przed słupskim sądem rejonowym odbyła się kolejna rozprawa przeciwko policjantowi Mirosławowi K., oskarżonemu o spowodowanie śmiertelnego wypadku na ul. Szczecińskiej. Po przesłuchaniu dwóch ostatnich świadków wszystko wskazywało na to, że proces się zakończy.

Tymczasem do sądu zgłosił się lekarz karetki Ireneusz W., którego zeznania okazały się korzystne dla obrony.

Przypomnijmy, że starszy sierżant z KMP w Słupsku, 32-letni Mirosław K., odpowiada za spowodowanie wypadku drogowego, w którym na miejscu zginął 62-letni taksówkarz Jan Z., a 56-letnia pasażerka Edwarda P. z Warszawy zmarła w szpitalu. Ranny też został drugi policjant z radiowozu, 30-letni dzisiaj Artur W. Policjanci jechali wtedy jako wsparcie na interwencję do Bolesławic, gdzie awanturowała się grupa kibiców.

Chojnicka prokuratura twierdzi, że wieczorem 9 października 2010 roku to policjant, kierując radiowozem fiat ducato na ul. Szczecińskiej, doprowadził do zderzenia z taksówką, wyjeżdżającą z ul. Braci Gierymskich. M.in. dlatego, że wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle, mając na liczniku setkę.

Tak rekonstruowali wypadek biegli. Mirosław K. twierdzi, że radiowóz miał włączone sygnały dźwiękowe i świetlne, jechał z prędkością ok. 80 km/h, i to on, a nie taksówkarz, miał zielone światło. Na temat świateł wypowiadało się już wielu świadków - zarówno na korzyść, jak i niekorzyść oskarżonego. Sąd nawet był na wizji w pizzerii, z której widać sygnalizator.

Wczoraj zeznawał Jerzy Cz., taksówkarz z tej samej korporacji, co zabity w wypadku. Twierdził, że kiedy on jechał ul. Tuwima, wyprzedzały go dwa radiowozy, a z ul. Sobieskiego wyjeżdżał trzeci. Jerzy Cz. pamięta, że wszystkie jechały na sygnałach. Później stracił je z zasięgu wzroku, a kiedy dojechał do skrzyżowania, jeden z radiowozów już dymił (jadący jako pierwszy - red.). W tym samym czasie ul. Tuwima zupełnie przypadkiem jechała karetka. Właśnie ten lekarz, który był w niej, zgłosił się do sądu.

- Przed nami wyjechał radiowóz z ulicy Sobieskiego. My jadąc Szczecińską, nigdzie nie zatrzymywaliśmy się na światłach. Dojechaliśmy kilka sekund po wypadku - przekonywał. To oznaczałoby, że radiowozy też miały zielone.

Na pytanie, dlaczego zgłosił się sam do sądu i dopiero teraz, lekarz odpowiedział:

- Nie byłem szczególnie zmotywowany. Jednak śledziłem proces w mediach i zauważyłem, że rozstrzygnięcie zależy od drobnych szczegółów, jak światła. Zrozumiałem, że moje zeznania mogą pomóc w skazaniu czy uniewinnieniu.

Dla sądu nie są jednak takie oczywiste, bo kierowca tej karetki zeznał wcześniej: "Wydaje mi się, że zatrzymałem się na czerwonym świetle na Tuwima".

Do sądu wezwano telefonicznie kierowcę radiowozu, który jechał z ul. Sobieskiego. Przemysław P. zeznał, że nie zatrzymywał się po drodze, ale nie pamięta, jakie były światła.

Sędzia Krzysztof Obst stwierdził, że trzeba dokładnie ustalić, kto po kim jechał i dopasować to do diagramu sygnalizatora. A to zadanie dla biegłego. Następna rozprawa pod koniec lutego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza