Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital nam się rozlatuje!

Bogumiła Rzeczkowska bogumił[email protected]
Lekarze rodzinni, chirurdzy, radiolodzy - wszyscy latają na Zachód. Ci, którzy zostali uczą się angielskiego, bo też myślą o wyjeździe do Anglii.
Lekarze rodzinni, chirurdzy, radiolodzy - wszyscy latają na Zachód. Ci, którzy zostali uczą się angielskiego, bo też myślą o wyjeździe do Anglii. Fotorzepa
Kilka dni wolnego, lot do Londynu, dwie doby dyżuru i powrót do pacjentów w Słupsku. To recepta lekarzy na dodatkowy zarobek.

Stawki tu i tam

Stawki tu i tam

W słupskim szpitalu za godzinę dyżuru lekarz ostaje 16-30 złotych za godzinę. Stawka zależy od stopnia specjalizacji oraz uciążliwości dyżuru. Anestezjolog po 20 latach pracy ma 24 złote na godzinę. W tym samym czasie pracy jego kolega w Londynie zarabia 80-120 funtów.

Wzorem kolegów z wielkich miast medycy ze Słupska już zaczynają latać do Anglii, Szkocji czy Irlandii. Nie odlatują na stałe, tylko robią wypady na... weekendowe dyżury.

- Wszyscy jeżdżą. Lekarze rodzinni, chirurdzy, radiolodzy - wylicza Waldemar Sasiuk, szef Oddziału Intensywnej Terapii i Anestezjologii słupskiego szpitala. - Bo tam dziesięć razy więcej płacą. Lekarze zawierają indywidualne kontrakty krótkoterminowe. Wystarczy wziąć trzy, cztery dni wolnego i polecieć. Gazety medyczne pełne są takich ogłoszeń. Anglia, Szkocja, Dania, Szwecja potrzebują specjalistów. Jednak najpierw trzeba inwestować w język.

Doktor Sasiuk już inwestuje. - Chodzę na lekcje angielskiego. Z tą myślą... - przyznaje. A w starej Europie specjaliści są poszukiwani. - Dlatego że tam lekarze mają ograniczony czas pracy - wyjaśnia Janusz Grzybowski, dyrektor niepublicznego ZOZ w Ustce. - Chodzi nie tylko o zarobki, ale także o stosunek do lekarza, warunki i kulturę pracy, wyposażenie w sprzęt medyczny. W dużych miastach, jak Poznań, Szczecin czy Gdańsk, weekendowe loty są powszechne. W klinikach i szpitalach pojawiają się specjalne grupy rekrutujące chętnych do dyżurowania. U nas na razie zagranicznymi dyżurami koledzy raczej się nie chwalą.
Według lekarza, masowe weekendowe wyloty kadry medycznej, podobnie jak wyjazdy na stałe, są olbrzymim zagrożeniem dla ilości i jakości świadczeń medycznych w Polsce.

Anestezjolog Barbara Buczyńska nie ma wątpliwości, że kiedyś poleci na dyżur. - Język, owszem, jest konieczny, ale wystarczy znać angielski w takim stopniu, by się porozumieć - mówi pani doktor. - Natomiast angielskie nazwy leków i chorób są tak podobne do łacińskich, że z tym nie ma żadnego problemu. Już bym chciała wyjechać, ale jestem matką, żoną... Jednak mężczyznom jest łatwiej, bo są bardziej dyspozycyjni. Na razie mam dużo dyżurów w Polsce i mimo wszystko trochę przeszkadza mi brak w pobliżu lotniska.

- To chyba nie dla mnie - waha się anestezjolog z dłuższym stażem. - Głównym powodem jest bariera językowa. Polecę, zapytam "How are you" i co dalej? A na kursy językowe czasu nie znajdę, bo mam za dużo dyżurów. Niech latają młodsi.
Lekarze z radiologii twierdzą, że nie latają. - Mamy za dużo pracy na miejscu.
- Latają, latają i to właśnie lekarze z radiologii - słyszymy ploteczki na korytarzu. - A co mają robić? Trzeba łapać okazję. Jeśli nie mogą wyjechać na dłużej, to przynajmniej niech sobie dorobią w czasie weekendów.

Ryszard Stus, dyrektor słupskiego szpitala, nie słyszał o "weekendowiczach", ale... - Nie widzę w tym nic złego - twierdzi. - W Słupsku i tak zarobki należą do najwyższych w województwie. Jednak płacimy tyle, ile możemy, by nie wpaść w objęcia komornika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza