Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica zatopionych dzwonów. Gdzie się podziały? Czy nadal leżą na dnie jeziora?

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Każde miasto, a nawet małe miejscowości mają swoje mity i opowieści o duchach, nawiedzonych miejscach, strasznych historiach i ciekawych wydarzeniach. Ileż to razy czytaliśmy o ukrytych skarbach? A dziś przypomnimy legendę o zatopionych dzwonach.  Czy historie przekazywane z pokolenia na pokolenie wydarzyły się naprawdę? Trudno powiedzieć. W każdym podaniu jest podobno ziarno prawdy. Traktujmy je jednak z przymrużeniem oka. Ciekawe historie zebrał Marek Miler w "Bytowskich bajaniach i innych opowieściach".
Każde miasto, a nawet małe miejscowości mają swoje mity i opowieści o duchach, nawiedzonych miejscach, strasznych historiach i ciekawych wydarzeniach. Ileż to razy czytaliśmy o ukrytych skarbach? A dziś przypomnimy legendę o zatopionych dzwonach. Czy historie przekazywane z pokolenia na pokolenie wydarzyły się naprawdę? Trudno powiedzieć. W każdym podaniu jest podobno ziarno prawdy. Traktujmy je jednak z przymrużeniem oka. Ciekawe historie zebrał Marek Miler w "Bytowskich bajaniach i innych opowieściach". UG Borzytuchom/archiwum/Sylwia Lis
Każde miasto, a nawet małe miejscowości mają swoje mity i opowieści o duchach, nawiedzonych miejscach, strasznych historiach i ciekawych wydarzeniach. Ileż to razy czytaliśmy o ukrytych skarbach? A dziś przypomnimy legendę o zatopionych dzwonach. Czy historie przekazywane z pokolenia na pokolenie wydarzyły się naprawdę? Trudno powiedzieć. W każdym podaniu jest podobno ziarno prawdy. Traktujmy je jednak z przymrużeniem oka. Ciekawe historie zebrał Marek Miler w "Bytowskich bajaniach i innych opowieściach".

Podobno w Borzytuchomiu (powiat bytowski) znanych jest wiele wersji tej niesamowitej legendy.
- Wydaje się bardzo prawdopodobne, że pochodzi ona z czasów "potopu" szwedzkiego. Tę właśnie wersję uważam za prawdziwą - przekonuje w książce Marek Miler. - A wszystko wydarzyło się w roku 1655. W tym czasie armia szwedzka pod dowództwem feldmarszałka Arwida Wittenberga opanowała cały kraj. Część oddziałów spod Ujścia skierowana została na Gdańsk. Tymczasem lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że Szwedzi pod dowództwem pułkownika Magnusa Ernberga zbliżają się do samego Bytowa.

Ludzie z przerażeniem myśleli o przyszłości. Wpadli w panikę. - Jedno było pewne - armia zawsze potrzebuje spiżu na działa - uważa autor publikacji. - Dlatego istniało niebezpieczeństwo, że Szwedzi każą wszystkie dzwony przetopić na działa. Na to mieszkańcy Borzytuchomia nie mogli pozwolić, gdyż do pięknego dźwięku dzwonów byli przywiązani od pokoleń. W przykościelnej wieży wisiały trzy dzwony - dwa duże i jeden mały. Miały one miłe dla ucha brzmienie, a dźwięk, który z nich płynął, przypomniał pieśń religijną "Bóg moją warownią". Należało przedsięwzięć jakieś kroki dla ratowania ukochanych dzwonów.

Mieszkańcy wpadli na szalony pomysł. Kantor gminy protestanckiej o nazwisku Loll zaproponował, aby dzwony zatopić w pobliskim jeziorze. Uznał on, że wtedy z pewnością nie wpadną w ręce wroga.

- Przygotowano ogromne wozy do przewożenia drewna z lasu i załadowano na nie dwa duże dzwony - kontynuuje autor opowiadania. - Zatopiono je je w okolicznym jeziorze. Zostawiono tylko najmniejszy, aby było widać, że kościół posiada dzwon, miało to stanowić zabezpieczenie przed szykanami najeźdźców. Oddziały pułkownika Ernberga przeszły przez okolicę niczym burza. Wsie grabiono i plądrowano. Szwedzi pogardzili jednak małym dzwonem. Tymczasem duże dzwony spokojnie drzemały przez kilka lat na dnie jeziora, gdyż postanowiono je wydobyć w bardziej sprzyjających okolicznościach. W tym czasie po okolicy wałęsały się rozmaite bandy żołdactwa, które też dopuszczały się gwałtów i grabieży. Żołdacy napadali zazwyczaj niepodziewanie, tak by mieszkańcy nie mieli czasu na zorganizowanie obrony.

W Borzytuchomiu panowała atmosfera strachu. Trudno jednak było chłopu walczyć z zaprawionymi w bitwach żołnierzami. Poza tym mieszkańcy wsi nie wiedzieli, kiedy może nastąpić kolejny atak.

Uprzedzały o nadchodzącym nieszczęściu

- Stało się w końcu coś dziwnego - kontynuuje opowieść Marek Miler. - Pewnego wieczoru w czasie nieszporów ludzie usłyszeli znajomą melodię. Były to dźwięki pieśni "Bóg moją warownią". Dzwony były zatopione, a głos ich bicia wyraźnie słyszeli wszyscy. Ktoś nawet zauważył, że mały dzwon, mimo że nieporuszany przez dzwonnika, dzwonił również. Ta niezwykła sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy o tej samej porze. Uznano to za znak ostrzegawczy. Następnego dnia po ostatnim sygnale dzwonów przygotowano się do obrony wsi. Nieopodal osady z trzech stron nadciągały bandy szwedzkich żołdaków. Gdy przystąpiły do szturmu, zabrzmiały jeszcze raz dzwony, tym razem głośno i wyraźnie. Pieśń niosła się po okolicy i zagrzewała chłopów do zaciekłej walki. Atak został odparty, a Szwedzi ponieśli straty. Zatopione dzwony pomogły mieszańcom Borzytuchomia ocalić mienie i życie. Później jeszcze wielokrotnie ratowały wieś, kiedy to wygrywając melodię uprzedzały o nadchodzącym nieszczęściu. Pozostały jednak n zawsze zatopione. Dlaczego? Na to pytanie nikt już nie odpowie.

Miejmy nadzieję, że nie będą musiały już nigdy bić na trwogę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza