Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Utracony świat Słowińców

Zbigniew Marecki [email protected]
Jadwiga Komorowska, mama prezydenta, ofiarowała dyrektorowi Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku swoją pracę magisterską z 1949 roku na temat relacji między Słowińcami a repatriantami zza Buga.
Jadwiga Komorowska, mama prezydenta, ofiarowała dyrektorowi Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku swoją pracę magisterską z 1949 roku na temat relacji między Słowińcami a repatriantami zza Buga. Kamil Nagórek
Prezydent RP Bronisław Komorowski razem ze swoją matką uczestniczył we wtorek w inauguracji obchodów 50-lecia istnienia Muzeum Wsi Słowińskiej.

Wystąpienie prof. Cezarego Obrachta Prondzyńskiego z Uniwersytetu Gdańskiego było częścią uroczystości, podczas której oficjalnie zainaugurowano obchody 50-lecia istnienia Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach. Uczestniczył w niej także Bronisław Komorowski, prezydent RP, który objął patronatem ten jubileusz. Najważniejsze, związane z nim wydarzenia odbędą się we wrześniu. Tymczasem we wtorek Jadwiga Komorowska, 92-letnia mama prezydenta, ofiarowała dyrektorowi Muzeum Pomorza Środkowego, którego częścią jest skansen w Klukach, swoją pracę magisterską z 1949 roku na temat relacji między Słowińcami a repatriantami zza Buga.

Uczestnicy przy okazji dowiedzieli się, co o społeczności i kulturze Słowińców mówią współcześni historycy. Jak się okazuje, do końca nie wiemy, kim byli i czy w ogóle byli. - Ciągle toczy się spór, czy byli i czy sami nazywali się Słowińcami. A może ta nazwa była im narzucona? W każdym razie Dąbrowski w 1946 roku pisał, że nikt o tej nazwie nie słyszał. A może nikt o tym nie chciał mówić? To obecnie jeden z najciekawszych sporów wśród badaczy - podkreślał gdański historyk. Jedno jest pewne: Słowińcy to ludność kaszubsko--pomorska, zamieszkująca zamieszkujących niegdyś tereny nad jeziorami Gardno i Łebsko. Posługiwali się gwarą słowiańską wchodzącą w skład dialektu języka kaszubskiego, a więc językiem podobnym do tego, jakim jeszcze dzisiaj posługują się Kaszubi. Wiadomo też, że od XVI wieku byli wyznania ewangelickiego, co miało kolosalne znaczenie dla ich historii i tożsamości. - Ich los był podobny do tego, co spotkało mieszkańców pogranicza w powiatach bytowskim i lęborskim, człuchowskim i miasteckim - mówił prof. Olbracht Prondzyński.

Od XVIII wieku ta ludność była objęta planową, odgórną germanizacją, którą realizowały trzy podmioty: wojsko, państwo (poprzez szkołę) i Kościół ewangelicki.

- Wszystko to jednak nie działo się wyłącznie w atmosferze niechęci i przymusu. Na tym terenie trwały bowiem naturalne na pograniczu procesy akulturacyjne i modernizacyjne. Nowoczesność wkraczała do Słowińców i objawiała się poprzez cywilizację i kulturę języka niemieckiego, która była traktowana jako prestiżowa, ważna dla tych ludzi - wyjaśniał historyk. Według niego wpływy niemieckie były z chęcią przyjmowane, bo każdy chciał żyć lepiej i społecznie awansować.

Jednocześnie od lat trzydziestych XIX wieku ludność kaszubska, która trwała na tym terenie, fascynowała wielu badaczy.

- Interesowało się nimi wielu wspaniałych ludzi. Rzadko z Polski. Częściej z Rosji i Niemiec, a czasami nawet z Finlandii - wyliczał prof. Olbracht Prondzyński.

To do nich jeździł razem z Florianem Ceynową rosyjski etnograf Aleksander Hilferding, który do naukowego piśmiennictwa wprowadził nazwę Słowińcy, choć oni sami siebie nazywali Kaszubami nadłebskimi.

Ich kulturą zajmowało się jeszcze wielu uczonych, ale zdaniem prof. Prondzyńskiego ciągle trzeba pamiętać Friedricha Lorentza, który zrobił najwięcej dla opisania tej kultury. Wszycy ci uczeni byli świadkami, jak ta kultura umierała i odchodziła. Pisali, jak w szybkim czasie się to dzieje i dlaczego. Jednak najbardziej dramatyczny czas dla niej nastąpił po zakończeniu II wojny światowej, gdy po wojennej klęsce Niemiec doszło do przesunięcia granic, a na terenach zamieszkałych przez Słowińców zapanował nowy porządek polityczny, któremu towarzyszyło uruchomienie gigantycznych ruchów migracyjnycj
- Wszystko to przypieczętowało los Słowińców - mówił prof. Prondzyński. - Być może wszystko się rozstrzygnęło podczas pierwszych kilkunastu miesiącach po wojnie. Zanim u Słowińców pojawili się badacze, na ten teren napłynęli bowiem szabrownicy. Być może wtedy utrwaliły się postawy niechęci albo niemożności zaadaptowania się do nowych warunków.
Historyk przywołał także opinię Ludwika Zabrockiego, znanego językoznawcy pochodzącego z Borów Tucholskich, który 1946 przyjechał do Słowińców, a później w swoim artykule stwierdził, że w tym czasie " nie było dla tej sprawy ani zrozumienia, ani zainteresowania. Toteż napływający Polacy, nieprzygotowani i równocześnie powodowani czysto osobistym interesem, zajęli od razu wrogi i niesłychanie krzywdzący stosunek do ludności tubylczej, traktowanej na równi z Niemcami.
- Wyrzut Zabrockiego powracał w różnych artykułach, często o charakterze interwencyjnym, które opisywały w drastyczny sposób krzywdy doznawane przez miejscową ludność - podkreślał historyk.
Przywołał także wypowiedź Stanisława Wałęgi, który w 1947 roku pisał, że " szabrownicy zwiedzili te tereny tak dokładnie, że dla nich nie ma już tam nic godnego uwagi; po tych odwiedzinach Słowińcy zostali bez koni, łodzi, sieci i taboru rybackiego, wydani na swych beznadziejnych błotach na pastwę chorób i śmierci".
- Być może był to obraz przejaskrawiony, ale jasno obrazował sytuację Słowińców. Paradoks polegał na tym, że im gorsza była sytuacja tej ludności, tym więcej o niej pisano - puentował historyk.

Ostatecznie w latach 70. ubiegłego wieku większość Słowińców wyjechała do Niemiec, a ich historię na polskim Pomorzu zamknął Herman Kecz. W 1987 r. ten "ostatni Słowiniec" zmarł śmiercią samobójczą.
- Na szczęście przez budowę muzeum udało się coś zachować z ich kultury. Dzięki niemu od wielu trwa proces budowania sympatycznych i poznawczo ciekawych związków między pracownikami muzeum a ludźmi, którzy czują związek z tożsamością słowińską - mówił prof. Prondzyński.

Jego zadaniem, z historii tej ludności wypływa kilka ważnych dla mieszkańców Pomorza wniosków. - Dramatyczny los ludzi pogranicza, szczególnie w XX wieku, nie jest czymś wyjątkowym. Takich miejsc było i nadal jest bardzo wiele w całej Europie. Dramatyzm polegał na konieczności dokonania wyborów. Każdy wybór był zły i groził albo utratą własnej tożsamości, własnej ziemi, wysiedleniem, albo czasami utratą życia - mówił historyk.

Według niego z tego doświadczenia wypływa silne, wręcz ewangeliczne wyzwanie: pozwólmy ludziom być sobą. Nawet jeśli ich tożsamościowe wybory mogą nas dziwić lub irytować, zaskakiwać, śmieszyć lub wydawać się groźne, to mimo wszystko pozwólmy być sobą, bo gdy państwo i władza bierze się za dokonywanie wyborów za ludzi i narzucanie im tożsamości, to zawsze prowadzi to do tragedii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza