Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie o Stanisławie Hirschu - współtwórcy słupskiej interny

Magdalena Olechnowicz
Doktor Hirsch kochał żeglarstwo. Tu podczas jednego z wypadów nad wodę, lata siedemdziesiąte.
Doktor Hirsch kochał żeglarstwo. Tu podczas jednego z wypadów nad wodę, lata siedemdziesiąte. Fot. archiwum Elżbiety Pardo, repr. Kamil Nagórek
Bezwzględnie wymagający, całym sercem oddany pacjentom, choć nie dawał im tego odczuć. W środę bliscy i znajomi pożegnali wybitnego lekarza dr. Stanisława Hirscha.
Razem z córką Elżbietą. Tuż przed emeryturą.
Razem z córką Elżbietą. Tuż przed emeryturą. fot. archiwum Elżbiety Pardo

Razem z córką Elżbietą. Tuż przed emeryturą.
(fot. fot. archiwum Elżbiety Pardo)

Doktor Hirsch odszedł dokładnie tydzień temu, w nocy z soboty na niedzielę. Przeżył 87 lat. Zmarł na II oddziale wewnętrznym, na tym samym, któremu poświęcił życie i którego niegdyś był ordynatorem.

Z Krakowa na Pomorze

Urodził się 8 maja 1921 roku w Sierakoćcach pod Lwowem. Można powiedzieć, że poszedł w ślady swojego ojca, który był stomatologiem. Studiował na Akademii Medycznej w Krakowie. Już wtedy rozpoczął praktykę lekarską. Dyplom zdobył w 1952 roku.

Na Pomorze trafił przypadkiem. Dostał nakaz pracy w szpitalu w Sławnie. Od 21 lipca 1952 roku był tam ordynatorem oddziału chorób wewnętrznych. Po trzech latach przeniesiono go do Słupska. Tu pracował od 1 sierpnia 1955 roku do końca, czyli do emerytury, na którą odszedł w 1995 roku. W 1965 roku obronił tytuł doktora nauk medycznych.

Wymagający szef

W 1971 roku oddział chorób wewnętrznych w słupskim szpitalu liczył 100 łóżek, dlatego podzielono go na dwa niezależne oddziały. Dotychczasowa ordynator Zofia Lewenstam została ordynatorem I interny, ordynatorem II interny mianowano właśnie Stanisława Hirscha.

- Pracowałem z dr. Hirschem przez pięć lat. Prowadził mój pierwszy stopień specjalizacji - wspomina dr Wojciech Homenda, dziś ordynator II oddziału wewnętrznego, niegdyś asystent Stanisława Hirscha.

- Zapamiętałem go jako wymagającego człowieka, czasami może nawet do przesady. Wobec nas asystentów, ale też wobec siebie i pacjentów. Wymagał od nich bezwzględnej dyscypliny. Absolutnie nie tolerował palenia papierosów czy picia alkoholu. Uważał, że skoro on się angażuje w wyleczenie chorego, to zaangażować powinien się też pacjent. Wydaje mi się, że był niedoceniany przez pacjentów, bo tak naprawdę tylko my lekarze widzieliśmy, ile dla nich robił. Był najlepszym diagnostykiem. A przy tym nigdy nie oczekiwał wdzięczności.

Zawsze był na czasie

Szef kardiologii, dr Zbigniew Kiedrowicz, też był asystentem doktora Hirscha.

- Trochę się poznaliśmy, bo pracowaliśmy razem od 1978 roku aż do końca, do emerytury doktora. Dokonał na oddziale rzeczy niesamowitych. Zawsze był na bieżąco, jeśli chodzi o postęp medycyny - mówi dr Kiedrowicz.

- Na internę wprowadził kardiologię. To on pierwszy zastosował echokardiogram i zaczął u nas robić echo serca. To były czasy, kiedy człowiek po zawale leżał w szpitalu sześć tygodni, dziś wychodzi po pięciu dniach. Dr Hirsch skrócił czas hospitalizacji o połowę. To był wówczas ogromny postęp - mówi.

Wśród uczniów doktora Hirscha był również dr Kazimierz Czyż, diabetolog.
- To był wspaniały człowiek, choć bardzo trudny we współżyciu - wspomina. Był bardzo wymagający, ale dzięki temu nauczył nas logicznego myślenia. Bywało, że nas rugał, ale dziś wiemy, że w dobrej wierze. Zawsze mówił, że to pacjent ma wiedzieć o swojej cukrzycy więcej, niż jego lekarz. Dziś ja zachęcam pacjentów do pogłębiania wiedzy o swojej chorobie.

Stanisław Hirsch przez kilka lat był też konsultantem wojewódzkim ds. chorób wewnętrznych. W tym samym czasie konsultantem ds. kardiologii był dr Czesław Juszczyk, dziś ordynator I interny.

- Co miesiąc jeździliśmy razem do Bytowa, Lęborka, czy Sławna. Zawsze byłem pełen podziwu i uznania dla niego. Miał niezwykle ścisły, matematyczny umysł. Młodym lekarzom zawsze służył radą, potrafił zdiagnozować najtrudniejsze przypadki. Lekarze zawsze mogli na niego liczyć - mówi Juszczyk.

Na emeryturze

Pacjentom poświecił 42 lata życia. Żal było mu się rozstawać z zawodem. Jeszcze na emeryturze pracował jako konsultant internista na oddziałach zabiegowych, m.in. na chirurgii ogólnej czy urologii.

- Z szefem można było pogadać o wszystkim. O żeglarstwie, informatyce, stolarstwie. Znał się na wszystkim - wspomina dr Homenda.

Niestety, w życiu prywatnym nie bardzo mu się poszczęściło. Z żoną Ireną rozstał się 20 lat temu. Ma z nią dwie córki. Jedna z nich, Elżbieta Pardo poszła w ślady ojca i jest dziś internistą. Pracuje w Słupsku. Druga - Małgorzata skończyła historię sztuki i mieszka w Poznaniu, gdzie pracuje w radiu.

Doczekał się też czterech wnuków i jednej wnuczki. W maju zostałby pradziadkiem. Niestety, nie doczekał.

Hirsch nawet na emeryturze dbał o zdrowie.
- Kochał żeglarstwo, codziennie uprawiał gimnastykę, dbał o dietę. Niestety, miał mocno zaawansowaną osteoporozę - mówi córka Elżbieta Pardo.
- Załamanie nastąpiło w pierwszym dniu świąt. Rozwinęła się ciężka niewydolność krążenia, tato stracił przytomność.

Ostatnie dni życia spędził na II oddziale wewnętrznym. Tam zawsze czuł się najlepiej.

- Odszedł spokojnie. Jego uczniowie dr Homenda i dr Marzena Walkiewicz zapewnili ma naprawdę godną śmierć - córka mówi przez łzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza