Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabytkowa rzeźnia do rozbiórki. Za chwilę zostaną tylko zgliszcza (ZDJĘCIA I WIDEO)

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Jeden z najbardziej znanych budynków w Bytowie - dawna rzeźnia przy ulicy Brzozowej - niedługo zniknie z krajobrazu miasta. Część obiektów już rozebrano. Ale to dopiero początek. - Ogromny żal - mówią mieszkańcy. - Szkoda, że nikt nie przeprowadził remontu. Teraz już na to za późno.
Jeden z najbardziej znanych budynków w Bytowie - dawna rzeźnia przy ulicy Brzozowej - niedługo zniknie z krajobrazu miasta. Część obiektów już rozebrano. Ale to dopiero początek. - Ogromny żal - mówią mieszkańcy. - Szkoda, że nikt nie przeprowadził remontu. Teraz już na to za późno. Sylwia Lis
Jeden z najbardziej znanych budynków w Bytowie - dawna rzeźnia przy ulicy Brzozowej - niedługo zniknie z krajobrazu miasta. Część obiektów już rozebrano. Ale to dopiero początek. - Ogromny żal - mówią mieszkańcy. - Szkoda, że nikt nie przeprowadził remontu. Teraz już na to za późno.

Po pięknej, zabytkowej rzeźni w Bytowie za chwilę nie będzie śladu. Część przemysłowa - została już rozebrana. Pozostała dawna część mieszkalna. Nie ma już też wyjątkowych, rzeźbionych medalionów. Szkoda...

Rzeźni nikt nie chciał kupić

Kilka lat temu właściciel obiektów - rzeźnię wystawił na sprzedaż, kompleks z XIX wieku nie znalazł nabywcy. Popadał w coraz większą w ruinę.

od 16 lat

- Nikt nie był zainteresowany kupnem budynku - mówi właściciel. - Nie miałem pieniędzy na jego remont. Uzyskałem stosowne zezwolenia na rozbiórkę i jej dokonam. Z tym budynkiem mam cały czas problem, upatrzyli go sobie bezdomni, którzy w nim koczują, co chwilę otrzymuję telefony w tej sprawie. Dodajmy, że kilka razy w budynku dochodziło do pożarów, a także zawalenia stropów.

Leszek Neubauer, architekt miejski, który z ramienia konserwatora zabytków pełni w Bytowie taką rolę, potwierdza słowa właściciela.

- Właściciel dostał pozwolenie na rozbiórkę, w właściwie, na to, co z pierwotnego budynku zostało - twierdzi architekt. - To oczywiście przykra sprawa, ale od dłuższego już czasu obiekt stanowił realne zagrożenie katastrofą budowlaną. Pamiętam spotkania z właścicielem obiektu kilka lat temu, który narzekał, że jest bezradny wobec „dzikich lokatorów”. Żadne zabezpieczenia nie pomagały, obiekt był nadal dewastowany, wynoszono elementy stalowej konstrukcji, właściwie wszystko, co dawało się sprzedać. No i dzicy lokatorzy. Pamiętam, że byłem tam krótko po tym, jak interweniowała straż pożarna. Problem z budynkiem polegał na tym, że stopień dewastacji był tak daleko posunięty, ubytek oryginalnej substancji tak znaczny, że w przypadku dostosowania obiektu do należytego stanu mielibyśmy do czynienia nie tyle z remontem, co z rekonstrukcją (odbudową). A to wiązało się ze znalezieniem inwestora, który byłby skłonny ponieść bardzo wysokie. Uczestniczyłem w próbach znalezienia takiego inwestora, rozmawiałem w tej sprawie z kilkoma lokalnymi przedsiębiorcami, niestety bez skutku. Głównie z uwagi na wysokie koszty, ale też brak pomysłu na nową funkcję obiektu. W pewnym momencie był rozważany nawet pomysł, czy na bazie tego obiektu nie wybudować nowej siedziby dla Bytowskiego Centrum Kultury. Pomysł zarzucono, ze względu na koszty, trudności techniczne i lokalizację znacznie mniej atrakcyjną od tej obecnej przy ulicy Wojska Polskiego. Pomysłu na inne wykorzystanie do celów publicznych także nie było, zwłaszcza, że wiązało się to ze znalezieniem znacznych środków finansowych uzasadniających wysoki koszt inwestycji.

I dodaje: Przykro, że obiekt został rozebrany także z tego powodu, że był jednym z nielicznych w Bytowie historycznych obiektów przemysłowych, obok młyna wodnego przy ul. Wolności i dawnej straży pożarnej przy ul. Zielonej - uważa architekt. - Te dwa obiekty miały to szczęście, że nigdy właściwie nie nastąpiła przerwa w ich użytkowaniu, zmieniali się jedynie właściciele i przeznaczenie obiektów, a to uchroniło je przed dewastacją. I dziś po remontach i adaptacji do nowych funkcji cieszą się dobrą kondycją. W przypadku rzeźni, od lat 90-tych obiekt nie miał użytkownika i ulegał stopniowej degradacji, aż stał się zagrożeniem.

Trochę historii

W materiałach źródłowych nie ma zbyt wielu informacji na temat bytowskiej rzeźni. Do niektórych dokumentów dotarła Elżbieta Szalewska, znana na Pomorzu architekt.

- Prace projektowe nad rzeźnią rozpoczęły się w 1892 roku – mówi Elżbieta Szalewska. - Wcześniej dokumentacja była wyłożona do wglądu publicznego. Już rok później budynek oddano do użytku. Prace wykonywali bytowscy rzemieślnicy z branży budowlanej, dotarłam do ogłoszeń, w których był podany dokładny kosztorys prac. Do budowy rzeźni zużyto aż 330 tysięcy czerwonej, dobrze wypalonej cegły. Była dostarczana na budowę w trzech, comiesięcznych transzach. Miejsce powstania budynku nie było przypadkowe, wybrano na jedyne w tym rejonie Bytowa wzniesienie. Rzeźnia była otoczona łąkami. Na ówczesne czasy była to duża inwestycja, zadbano o dodatkową infrastrukturę, choćby drogę dojazdową. W materiałach odnalazłam ogłoszenie o zamówieniu kamieni niezbędnych do budowy stumetrowego dojazdu, który zachował się do dzisiaj. Rzeźnia powstała w odległości 300 do 500 metrów od ówczesnych zabudowy, na działce o wymiarach 100 na 200 metrów. Położenie też nie było przypadkowe. Obiekty wybudowano od północnej strony miasta, aby przykry zapach nie przeszkadzał mieszkańcom. Bardzo też szybko pojawiły się wokół nasadzenia. Rzeźnia miała odrębne ujęcie wody, a także miejsce na odpady i ścieki. Osoba zarządzająca mieszkała w miejscu, było tam mieszkanie funkcyjne.

Bytowska rzeźnia powstała ze względów sanitarnych. W mieście obowiązywał zakaz pokątnego uboju. Nie dotyczyło to drobiu. Bydło, świnie i konie musiały trafić do rzeźni. Bano się chorób, głównie cholery, a także chorób zwierzęcych. Do pomorów zwierząt w domostwach dochodziło bardzo często. O tym fakcie informowano publicznie, podając adres, a nawet nazwisko gospodarza. Była to strefa skażona, nie można było tam wchodzić. Lekarz weterynarii odwoływał ten zakaz, a wcześniej pomieszczenia były białkowane wapnem.

– Za każdą sztukę objętą ubojem popierano opłatę, była specjalna taryfa. Najwięcej trzeba było zapłacić za ubój krowy – wyjaśnia Elżbieta Szalewska. – W obiekcie była nowoczesna, jak na owe czasy kontrola sanitarna z mikroskopem, był też zatrudniony inspektor sanitarny. Mięso było znakowane. Wydano też specjalny regulamin, który trafił do gospodarzy z całego powiatu. Po otwarciu rzeźni nastąpił konflikt z mniejszością żydowską, który trwał 10 lat. Szeroko o tym pisała lokalna gazeta oraz czasopisma żydowskie w całych Prusach. W końcu sporządzono aneks do regulaminu uboju, opublikowany jako prawo miejscowe dotyczące dokładnego opisu technologii uboju rytualnego.

Ubój rytualny zwierząt (szechita w judaizmie) zakłada zabicie poprzez jedno podwójne cięcie przełyku, wykonane specjalistycznym nożem. Umożliwiało to precyzyjne przecięcie tętnic tchawicy i splotów nerwowych.

- Wcześniej zwierzęta badał weterynarz, który sprawdzał, czy nie są zdenerwowane i są w dobrym stanie psychicznym – wyjaśnia Elżbieta Szalewska. – W bytowskiej rzeźni takiego uboju dokonywano raz w tygodniu. Według zasad dokładnie opisanych zasad, co zwierzę miało trzymać trzech mocnych mężczyzn. W aneksie zaznaczona, że krew z takiego zwierzęcia nie może trafić do konsumpcji, a także wody, miała trafić do ziemi, ewentualnie użytku technicznego.

Własność państwowa

Po II wojnie światowej rzeźnia prężnie działała. Należała do bytowskich PSS-ów. W 1957 roku do jednego z mieszkań na parterze wprowadziła się rodzina Recławów. Henryk Recław, bytowski biznesmen i właściciel Wirelandu z wielkim sentymentem wspominał lata spędzone „na rzeźni”.

- Mieszkałem tu do 1964 roku – opowiada. – To lata mojej podstawówki. Było nas dużo, bo trzynaścioro dzieci. Było ciężko. Spaliśmy w czwórkę z braćmi w jednym łóżku, a do toalety trzeba było pójść na zewnątrz. Ojciec był konserwatorem w rzeźni. Dbał o wszystkie urządzenia, do każdego pomieszczenia miał klucze. Do rzeźni zwożono zwierzęta z całego powiatu, zabijano je prądem. Gdy krowa miała złamaną nogę zabijano ją, a mięso szło do tak zwanej „taniej jatki”, gdzie można było je kupić za połowę wartości. Zawsze tam było mnóstwo ludzi.

Później rzeźnia trafiła w prywatne ręce. Od tego czasu nie przeprowadzano w niej żadnych remontów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza