Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ze złamaną ręką czekała kilka godzin na zabieg w słupskim szpitalu

Dorota Aleksandrowicz [email protected]
Nasz czytelniczka czekała od godz. 13 do 18 w szpitalu na anestezjologa.
Nasz czytelniczka czekała od godz. 13 do 18 w szpitalu na anestezjologa. Archiwum
Na zabieg na szpitalnym oddziale ratunkowym pacjentka ze złamaniem z przemieszczeniem czekała na ławce, jak mówi, obolała i zmęczona, przez bitych pięć godzin.

- W niedzielę, gdy wyszłam na podwórko koło mojego domu w Bartolinie (powiat sławieński), potknęłam się i przewróciłam się na betonowy chodnik. Poczułam ogromny ból. Córka zawiozła mnie do przychodni na ul. Tuwima w Słupsku, a stamtąd, już ze zrobionym zdjęciem złamanej ręki, do słupskiego szpitala. Tu zaczęły się moje katusze - relacjonuje kobieta (nazwisko do wiadomości redakcji).

Czytelniczka przyjechała na SOR po godzinie 13 i dowiedziała się, że musi czekać aż do 18, bo dopiero wtedy zjawi się anestezjolog. O tej godzinie odbył się zabieg. A ze szpitala pacjentka wyszła dopiero około godziny 21.

Kobieta ma żal do lekarzy. - Miałam złamanie zamknięte z przemieszczeniem. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam odczuwać ogromny ból. Lekarz powinien sam zaproponować mi lek przeciwbólowy. Niestety, sama musiałam się o niego prosić. Zastrzyk zrobił mi pan z ratownictwa, już bez konsultacji z lekarzem
- stwierdza pacjentka. To przerażające, co się w szpitalu dzieje z pacjentami - mówi kobieta.

O wyjaśnienia poprosiliśmy ordynatora SOR-u.

- Nie wiem, co dokładnie miało miejsce tego dnia. Może nie było anestezjologa, bo był w tym czasie na zabiegu. Nie można jednak oceniać pracy SOR-u na podstawie opinii jednego człowieka - powiedział nam Hakim Aurang.

Ryszard Stus, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Słupsku: - Mamy kilku anestezjologów na dyżurze. Jeden z nich rozmawiał w niedzielę z pacjentką. Nie mogliśmy zrobić zabiegu, bo pacjentka wcześniej jadła, trzeba było odczekać.
Dyrektor dodaje, że pacjentka była od razu niezadowolona, choć jego zdaniem szpital zadziałał tak, jak należy.

- Ta pani nie należała do pacjentów niewymagających zwłoki. Nie szkodzi, że miała złamanie z przemieszczeniem, jej nie groziło niebezpieczeństwo utraty życia
- stwierdza Stus. Dodaje on także, że kobieta może zwrócić się z tą sprawą do niego, a on jej udzieli wyczerpującej odpowiedzi.

Po rozmowie z dyrektorem zapytaliśmy jeszcze raz kobietę, czy rozmawiał z nią anestezjolog. Ale zaprzeczyła. Twierdzi, że jedynym lekarzem, z jakim rozmawiała, był chirurg, który jej rękę składał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza