MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ahoj, espe! Wybrańcy komunistycznej organizacji pod żaglami. Z Ustki do Leningradu

Bogumiła Rzeczkowska
Latem 1948 roku w Centralnym Ośrodku Morskim w Ustce odbył się pierwszy kurs żeglarski junaków z Powszechnej Organizacji "Służba Polsce". Uczestnicy szkolili się na żaglowcu "Generał Zaruski", ale też brukowali ulice. Po szkoleniu najlepsi wypłynęli w rejs do Leningradu uroczyście żegnani w Gdyni. Rejsem dowodził kapitan żeglugi jachtowej Michał Sumiński
Latem 1948 roku w Centralnym Ośrodku Morskim w Ustce odbył się pierwszy kurs żeglarski junaków z Powszechnej Organizacji "Służba Polsce". Uczestnicy szkolili się na żaglowcu "Generał Zaruski", ale też brukowali ulice. Po szkoleniu najlepsi wypłynęli w rejs do Leningradu uroczyście żegnani w Gdyni. Rejsem dowodził kapitan żeglugi jachtowej Michał Sumiński Narodowe Archiwum Cyfrowe
Służba Polsce. Pod tym ofiarnym hasłem kryły się katorżnicza praca, łzy, protest rodzin, a nawet śmierć. Obowiązkowa, darmowa praca dzieciaków. Takich od 16 roku życia. Odgruzowywali Warszawę, osuszali Żuławy, pracowali w czeluściach kopalń. Latem 1948 roku beztroska pierwszych powojennych wakacji odeszła w zapomnienie. Do ręki trzeba było wziąć łom, kielnię, sierp i młot. Dosłownie. Jakimi szczęśliwcami musieli być ci, którzy trafili do Ustki, gdzie szorowanie pokładu „Generała Zaruskiego” było najcięższą pracą.

Ustka pachniała sosnowym lasem, ale najbardziej morzem i rzeką, w miejscu, w którym Słupia spotyka się z Bałtykiem i południowo-zachodni wiatr roznosi słodko-słone łzy.

„Znów się pieśń na usta rwie
SP, hej SP
Nierozłączne siostry dwie
Młodzież i SP

Szumem wabi morza siny brzeg
Wzywa pieśń Warszawy
Rytmem łopat rozdzwonimy wnet
Piastowskie szlaki sławy”

Jednak zanim junacy rozbili tu namioty, zaczarowane miejsce otoczone wydmami należało do harcerzy. Na początku lipca 1945 roku Tadeusz Wielochowski, żeglarz, dziennikarz, przypadkowo spotkał w Gdyni dawnych kolegów żeglarzy, z którymi przed wojną pływał na jachtach pod harcerską banderą. Zaproponowali mu udział w pierwszym kursie żeglarstwa morskiego. Organizatorem była Liga Morska w Centralnym Ośrodku Morskim w Ustce, zwanej wówczas Postominem.

- Propozycja była zaskakująca. W dwa miesiące po zakończeniu wojny wśród zniszczeń Gdańska i Gdyni, przy dotkliwym braku żywności na Wybrzeżu i trwającej ogólnonarodowej „wędrówce ludów” w poszukiwaniu miejsca osiedlenia - myśleć o kursie żeglarskim… - wspominał po latach.

Stało się. Rankiem 19 lipca 1945 roku zgłoszono władzom portowym w Gdyni wyjście w morze pierwszych polskich jednostek. Jachty „Gdańsk”, „Szczecin”, „Elbląg” i „Kania” zmierzały do Ustki. Niestety ten ostatni zatonął w kanale portowym w czasie potwornej nawałnicy 22 lipca, a potężne fale zabrały ze sobą bosmana Józefa Karolaka. Podniesienie bezpokładowej joli nie było łatwe, ale pierwsza powojenna grupa harcerzy dzielnie ćwiczyła sztukę manewrowania na trzech jachtach, a podczas złej pogody słuchała wykładów z teorii żeglowania, meteorologii i prawa drogi. Wówczas umiejętności żeglarskie zdobyło ponad 60 harcerzy. Szkoleniem kierował Zbigniew Szymański, późniejszy dyrektor szkoły Morskiej w Szczecinie, któremu podlegali instruktorzy: Tadeusz Bogacki, Jan Jańczak, Kazimierz Klimaszewski, Kazimierz Lederer, Leon Michalak, Feliks Pytel, Tadeusz Rokitka, Tadeusz Wielochowski i Witold Zubrzycki.

W połowie sierpnia COM stracił drugi jacht. „Gdańsk” nie wrócił z morza. Jednak nie zatonął, załoga szczęśliwie zacumowała po drugiej stronie Bałtyku. Mnożyły się też problemy z wyżywieniem. Pod koniec kursu skończyły się zapasy mąki, cukru i konserw mięsnych. Opiekujący się COM-em wiceburmistrz Słupska Adam Stelmach mógł zaopatrzyć harcerzy już tylko w syrop ziemniaczany. Okazało się, że i ten produkt się przydał - wymieniał go na chleb i mąkę Julian Żółtowski, cukiernik z ulicy Dworcowej w Słupsku, który wielokrotnie w tym czasie ratował głodujących mieszkańców miasta.

Przed początkiem roku szkolnego żeglarze rozjechali się do domów, ale część instruktorów pozostała, bo po prostu nie miała do czego wracać. Kadra COM organizowała kursy dla rybaków, tworzyła zalążki życia sportowego, gospodarczego i społecznego. Nazwali się postominiakami – od obowiązującej wtedy nazwy miejscowości.

W „Domu pod Strzechą”

Pierwsi ustczanie byli bardzo otwarci na morskie wychowanie młodzieży. Władze miasta szybko znalazły idealne dla żeglarzy lokum – obiekt znajdujący się dzisiaj pod adresem ulica Leśna 1b, wybudowany w drugiej połowie lat 30. Ogromna bryła od początku odstawała od willowej zabudowy okolicy. Dom ten zaprojektowano z myślą, że będzie schroniskiem dla młodzieży. Autorem projektu był szczeciński architekt Hans Reichert, a robotami kierował Wilhelm Jenssen. Co ciekawe, monumentalny gmach z bocznymi skrzydłami, posiadał dach kryty strzechą, zwieńczającą ceglane mury, o częściowej konstrukcji pruskiego muru. W 1938 roku otwarto w nim nowoczesne schronisko młodzieżowe Hitlerjugend.

W 1945 roku „Dom pod Strzechą” miasto przekazało Lidze Morskiej w użytkowanie, a ulicę, przy której stał, nazwano nawet Żeglarską. Tak więc, w czasie pierwszych powojennych wakacji nowiutka „rezydencja” służyła polskim żeglarzom. Do Centralnego Ośrodka Morskiego ściągali kapitanowie i sternicy z różnych części kraju. Obozy harcerskie odbywały się tu regularnie. W połowie czerwca 1946 roku zorganizowano tu ministerialną konferencję poświęconą rozwojowi ruchu turystycznego, kąpielisk nadmorskich, uzdrowisk i letnisk. Ustka stawała się modna.

Na pokładzie Generała

Rok 1946 przyniósł żeglarzom piękny prezent – do Ustki zawinął żaglowiec „Generał Zaruski”. W 1945 roku Szwedzi przypomnieli Polakom, że znajduje się u nich zamówiony w 1938 roku i spłacony jacht.

Port przez kilka lat stał się macierzystą przystanią jachtu, który przejęła Liga Morska i Rzeczna, a latem 1946 roku już szkolili się na nim żeglarze z Centralnego Ośrodka Morskiego w Ustce. Prasa reklamowała szkolenia na żaglowcu i zakwaterowanie w obszernym i wygodnym budynku w warunkach mieszkaniowych i aprowizacyjnych dobrych - na miejscu woda, gaz, elektryczność. Szkolenie i dzienny pobyt w ośrodku przygotowanym na 200 osób kosztował 120 zł. W kursach mogli brać udział również dorośli.

We wrześniu 1946 roku „Generał Zaruski” wyruszył w pierwszy rejs pełnomorski po Bałtyku, którym dowodził kapitan Wiesław Wichura-Bohusiewicz. Później pod dowództwem kapitana Gabriela Grocha jacht odwiedził Lipawę, Sztokholm, Visby i Derby. W 1947 roku kapitanem jachtu został Michał Sumiński, podróżnik, zoolog, dziennikarz, kapitan żeglugi jachtowej, późniejszy autor między innymi popularnego programu telewizyjnego „Zwierzyniec”, który pełnił tę funkcję na przemian ze Zbigniewem Szymańskim. Obaj szkolili się wcześniej na „Zawiszy Czarnym”. Wówczas odbył się rejs na Gotlandię w celu sprowadzenia ze Szwecji uszkodzonego „Daru Żoliborza”, a następnie rejs do Kopenhagi oraz Świnoujścia. W tych czasach dzień zaczynał się i kończył apelem na pokładzie i śpiewaniem „Kiedy ranne wstają zorze” oraz „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.

Pieśni wkrótce ucichły. W latach 1948-1949 jacht i ośrodek szkoleniowy przypadły komunistycznej paramilitarnej Powszechnej Organizacji „Służba Polsce”.

„Służba Polsce” uczyła żeglarstwa

25 lutego 1948 roku władze stalinowskie powołały Powszechną Organizację „Służba Polsce”, która prowadziła wśród młodzieży obowiązkowe przysposobienie zawodowe i wojskowe, wychowanie fizyczne oraz indoktrynację ideologiczną. Skoszarowana młodzież między 16 a 21 rokiem życia ciężko pracowała bez wynagrodzenia przy odgruzowywaniu miast, na budowach przemysłowych, w hutach, kopalniach, rolnictwie. Brygady junaków dostawały wyżywienie, zakwaterowanie i umundurowanie. W 1949 roku „Służba Polsce” liczyła około 1,2 mln osób.

Na początku marca 1948 roku rozpoczął swą działalność Samodzielny Wydział Marynarki Komendy Głównej PO „Służba Polsce“. Zadaniem jego było „przysposobienie młodzieży do prac morskich, aby wypełnić ogromne luki i zaniedbanie, jakie stary ustrój przedwrześniowy, a później wojna pozostawiły na Wybrzeżu”.

Wśród szeregów stalinowskiej organizacji znaleźli się junacy, którzy już w połowie czerwca 1948 roku trafili do „Domu pod Strzechą” i na pokład „Generała Zaruskiego”. Można przypuszczać – wybrańcy.

Propagandowa prasa przedstawiała piękne obrazy ich służby. Jak ten:
„Jest ranek, chłodny, spowity tumanami mlecznych mgieł. Ustka jeszcze śpi. Na skraju sosnowego lasku, graniczącego z jedną z uliczek, rozsiadła się grupa zielonych namiotów, okalających półkolem obozowy maszt. Przed bramą z emblematami „SP " przechadza się wartownik. Obóz, mimo wczesnej godziny, już kipi życiem. Z namiotów wybiegają młodzi chłopcy w kąpielowych spodenkach, z ręcznikami przewieszonymi na szyi i stają w karnym dwuszeregu. Za chwilę pada komenda „ w prawo zwrot! kierunek plaża biegieeem marsz!” i grupa niemal stu chłopców skręca pod konary drzew na plażę, na poranną kąpiel i gimnastykę”.

Junacy korzystali z gościny jednego ze skrzydeł ligowego budynku. Urządzono w nim siedzibę komendy obozu i magazyny, tu także mieściły się kuchnie i jadalnie. SP miała do dyspozycji też użyczone przez Ligę Morską jednostki, w tym jachty „Generał Zaruski” i „Dar Żoliborza”. Jeden z instruktorów LM – kapitan żeglugi jachtowej Michał Sumiński wykładał w ośrodku nawigację i żeglarstwo, a po zakończeniu kursu wyruszył na „Zaruskim" z młodzieżą w rejs do Leningradu.

Rano przed gmachem ośrodka podnoszono banderę. Część uczestników szła na zajęcia praktyczne na pokład jachtu „Generał Zaruski”, pozostali na wiosłowanie na szalupach.

Czwórkowa kolumna wędrowała ze śpiewem wąskimi uliczkami Ustki do portu w towarzystwie instruktorów z marynarki wojennej - oficerów i podoficerów, wzbudzając ciekawość przechodniów, a zwłaszcza dziewcząt.

Na pokładzie junacy w zielonych furażerkach wylewali wodę wiadrami, szorowali, polerowali metalowe okucia, skrobali i malowali, sprawdzali ożaglowanie i olinowanie. Wszystko pod czujnym okiem kapitana Sumińskiego.

Zza zakrętu nabrzeża, od strony stoczni rybackiej wypływały dwie duże łodzie wiosłowe z oficerami na pokładzie. Mijały trałowiec ORP „Żuraw", „Nową Dragę” pogłębiającą wejście do portu, w kierunku której dymiący holownik „Pollux" popychał opróżnioną z mułu szalandę.

Junacy wzmagali tempo wiosłowania. Załogi dopingowane ponagleniami sterników ścigały się:
- Szybciej chłopcy! Więcej z krzyża! Przyłóżcie się! Już ich troszkę zostawiamy! Jeszcze mocniej!

W końcu szalupy docierały do plaży i junacy odpoczywali na gorącym piasku.

Kim byli wybrańcy? Najpierw po otwarciu sezonu w ośrodku przeprowadzono kurs unifikacyjny dla starszych załóg na kurs właściwy. W ten sposób przeszkolono 18 junaków, dla których żagle nie były pierwszyzną. Część z nich miała już stopnie żeglarskie i pływała na „Generale Zaruskim" rok wcześniej. Właściwy kurs dla 93 uczestników rozpoczął się pierwszego lipca. Po przeszkoleniu teoretycznym i praktycznym na „Zaruskim" junacy mieli zostać instruktorami i bosmanami ośrodków morskich „Służby Polsce”. Ich uruchomienie planowano na 1949 rok z myślą o przyszłych kandydatach do marynarki wojennej oraz szkół morskich.

Sam kurs poza szkoleniem na jachtach i szalupach przewidywał poznanie pracy portu i przeładunków, bo w tym czasie Ustka była rozwijającym się portem węglowym, a także służby na jednostkach marynarki wojennej.

Jednak w czasie kursu dla junaków nie zabrakło pracy na lądzie. Rozładowywali kostkę i materiał na podsypkę, a później układali bruk na jezdni obok ośrodka, przyczyniając się do budowy ulicy Leśnej w Ustce.

Popołudniami uczyli się, czytali, a przede wszystkim słuchali wykładów na tematy gospodarcze, społeczne i polityczne, bo przecież mieli z nich wyrosnąć świadomi i wartościowi obywatele.

Po zajęciach – śpiew przy akordeonie i gitarze, przygotowanie ściennej gazetki obozowej z obowiązkową krytyką maruderów i ciamajd. Po kolacji - przechadzka przed snem albo krótki nocny rejs.

"Duże krasna Ustka"

Centralny Ośrodek Morski w Ustce w sierpniu 1948 roku przyjmował czechosłowacką delegację zrzeszenia „17 listopad”, składającego się ze studentów uwięzionych w 1939 roku w dniu zamknięcia na rozkaz Hitlera uniwersytetów, wchodzącego w skład Związku Bojowników o Wolność. Delegacja przyjechała do Polski na zaproszenie Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych. Odwiedziła ośrodki Ligi Morskiej. Przewodniczył jej poseł Jan Vodicka. Czesi nie mogli doczekać się widoku morza, a później nie można ich było wyciągnąć z wody. Zwiedzili też stocznię nr 2 w Ustce, która akurat budowała szkuner dla Państwowej Szkoły Morskiej. Jednak największą atrakcją był rejs na „Generale Zaruskim”. W przeddzień wyjazdu do Szczecina COM i marynarka wojenna zorganizowały ognisko, na które zaproszono również oficerów i członków załogi dwóch trawlerów radzieckich, które stacjonowały w Ustce, junaków ze „Służby Polsce”, członków Ligi Morskiej, przebywających w ośrodku i miejscowe społeczeństwo.

Ognisko to uznano za „wspaniałą manifestację przyjaźni narodów słowiańskich”. Rozbrzmiewały rosyjskie, czeskie i polskie piosenki. Uczestnicy doszli do wniosku, że „zniknęły na zawsze sztuczne przegrody wznoszone celowo przez rządy burżuazyjne między narodami ZSRR, Czechosłowacji i Polski”. Zabawa przeciągnęła się do późnej nocy. Goście, żegnając się już w Szczecinie, prosili o przekazanie gorących i serdecznych pozdrowień „duże krasnej" Ustce, która bardzo przypadła im do serca, a zwłaszcza Elżbiecie, Marysi i Jadwidze...

Kurs na Leningrad

Tymczasem junacy szykowali się do rejsu. Po jego zakończeniu kapitan Michał Sumiński swoje wrażenia od razu przelał na papier:
„Zgłosili się młodzi chłopcy ze wszystkich niemal miast Polski. Większość z nich przeszła już szkolenie początkowe w ośrodkach śródlądowych Ligi Morskiej, obozach harcerskich czy klubach młodzieżowych. Byli jednak i tacy, którzy z morzem zetknęli się po raz pierwszy. Szkolenie odbywało się zasadniczo na szalupach wiosłowo-żaglowych. Po zakończeniu kursu przewidziany był dla najlepszych żeglarzy kilkotygodniowy rejs pełnomorski na największym polskim jachcie żaglowym, noszącym imię sławnego żeglarza i wychowawcy młodzieży - gen. Zaruskiego”.

Po ubiegłorocznych rejsach do Szwecji i Danii żaglowiec brał kurs na Leningrad. Junacy walczyli więc ostro, by pożeglować w głąb Zatoki Fińskiej. Wypłynęło 28.

„Z uginających się i chwiejących na wodzie pontonów malowano białe burty, lakierowano relingi i listwy odbojowe. Podwieszeni wysoko w powietrzu na ławkach bosmańskich żeglarze skrobali i lakierowali maszty. Bosman wraz ze swymi pomocnikami przeglądał każdy blok, czy jest dobrze nasmarowany, każdy metr liny, czy gdzieś nie wykazuje słabych miejsc. Wszyscy byli umorusani, brudni, schlapani pokostem i farbami, ale pełni werwy i entuzjazmu. Bo przecież polski jacht, udający się do zagranicznego portu musi wyglądać pięknie, aby godnie reprezentować swoją banderę. Gdy wreszcie błyszczał już „jak nowy“, żegnani przez pozostającą część kursu i tłumy letników, odpłynęliśmy do Gdyni. Krótki przeskok Ustka - Gdynia był poświęcony na wdrożenie niezbyt jeszcze wprawnej załogi w tajniki morskiego życia. Poza tym ćwiczono stawianie i opuszczanie żagli, refowanie czyli zmniejszanie ich powierzchni oraz wszystkie alarmy, jak: „człowiek za burtą“, alarm pożarowy, alarm wodny, alarm opuszczania statku. Po trzydniowym pobycie w Gdyni, w czasie którego panowało istne urwanie głowy, gdyż trzeba było zakupić i załadować prowiant, zatankować wodę i ropę do pomocniczych motorów, załatwić różne formalności portowe i wiele, wiele innych spraw, żegnani uroczyście - wyszliśmy w morze” – relacjonował Michał Sumiński.

Po sześciu dniach niedaleko twierdzy Kronsztad na żeglarzy czekał holownik. Przywitali ich przedstawiciele urzędu kultury fizycznej i klubów żeglarskich, a kilkudniowy pobyt wypełniło zwiedzanie miasta, muzeów i wizyty w klubach. „Jeden z wieczorów spędziliśmy w klubie komsomolców, gdzie spotkało nas tak niesłychanie serdeczne przyjęcie, jakiego doprawdy trudno się było spodziewać. Każdy z nas otrzymał ogromne naręcze kwiatów. Okrzykom i oklaskom nie było końca. Pobyt nasz w klubie komsomolców przeciągnął się długo poza przewidziany program. W rozmowach z komsomolcami i komsomołkami uderzała, tak zresztą charakterystyczna dla wszystkich mieszkańców Leningradu, wielka miłość do swojego miasta. Rozumieliśmy to dobrze, szczególnie warszawiacy, którzy w naszym mieście przeżyliśmy niejedną ciężką i straszną chwilę w okresie wojny, a teraz każdy nowo budujący się dom i dźwigające się przęsło mostu jest przedmiotem naszej radości i dumy” – opisywał Michał Sumiński.

Szóstego dnia rano, żegnany przez przedstawicieli władz miejskich, żeglarzy i młodzież, przy dźwiękach hymnów narodowych „Generał Zaruski” rozpoczął podróż powrotną do Gdyni. Przypłynął w pierwszych dniach września z ubraną na galowo załogą w marynarskie bluzy i granatowe spodnie.

W tym czasie prasa morska uważnie śledziła każdą pokonaną przez żaglowiec milę i donosiła o „wizycie u przyjaciół”.

„O ile podczas opuszczania portu gdyńskiego miałem pewne obiekcje co do sprawności świeżo upieczonych żeglarzy, o tyle w czasie rejsu przekonałem się, że wszyscy stanęli na wysokości zadania. Były oczywiście pewne trudności, gdyż chłopcy szkolili się przy sprzyjającej pogodzie. Toteż z napięciem obserwowałem barometr i czekałem, jak zachowają się oni w czasie pierwszego w życiu sztormu – relacjonował dziennikarzom kapitan, podkreślając zgodnie z ówczesnymi normami propagandowymi „patriotyzm radzieckich kolegów i koleżanek, wielką chęć do nauki i pracy dla państwa i narodu radzieckiego, przywiązanie do ojczystych pamiątek, kult dla bohaterów i przodowników pracy, wysoki stopień obywatelskiego wychowania. - Odpływaliśmy serdecznie żegnani. Pokład tonął w kwiatach, okrzykom nie było końca. Spotkamy się z nimi za rok w Gdyni”.

***
Michał Sumiński od 1949 do 1950 był głównym inspektorem wyszkolenia morskiego w Komendzie Głównej PO „Służba Polsce”. Żaglowiec „Generał Zaruski” w 1953 roku został przejęty Ligę Przyjaciół Żołnierza, przekształconą następnie w Ligę Obrony Kraju. W latach 1956-69 nazywał się „Młoda Gwardia”. Powszechna Organizacja „Służba Polsce” rozwiązana została uchwałą Rady Ministrów 17 grudnia 1955 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wiemy ile osób zginęło w powodzi

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza