Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieje pana Juliana - ułana. Szarży na czołgi nie było

Zbigniew Marecki [email protected]
Pan Julian z córką Marią.
Pan Julian z córką Marią. Zbigniew Marecki
Nigdy nie szarżowaliśmy na czołgi. Nikt o zdrowym rozumie nic takiego by nie zrobił. To tylko Niemcy uprawiali taką propagandę po zajęciu naszego kraju - mówi Julian Wyraz, 97-letni ułan z Miszewa koło Słupska.

Pan Julian kawalerzystą został w 1937 roku, gdy powołano go do wojska i został skierowany do 8. Pułku Strzelców Konnych w Cheł­mnie.

- Miałem wtedy 22 lata. Przed poborem pracowałem jako robotnik w tartaku i gospodarstwie Niemca Wyrty we wsi Kowalewo koło Torunia. Do wojska trafiłem jako żołnierz nadliczbowy, powołany do służby z rocznikowym opóźnieniem. Przypuszczam, że armii nie było stać, aby w wyznaczonym terminie wcielić cały rocznik - mówi pan Julian, żywo i składnie opowiadając swoją historię.

Z Podborek poszedł w świat

Przed wojskiem z końmi miał tylko do czynienia u niemieckiego pracodawcy i w 7--hektarowym gospodarstwie rodziców - Rozalii i Michała Wyrazów ze wsi Podborek w Kieleckiem, gdzie w 1915 roku przyszedł na świat jako trzecie z ośmiorga dzieci gospodarzy. Miał dwóch braci i pięć sióstr. - Nikt mnie nie pytał, czy chcę zostać strzelcem konnym. Zresztą nie tylko mnie. Pamiętam kolegów Żydów, którzy przed wojskiem mieszkali w mieście i nigdy z końmi nie mieli do czynienia - wspomina pan Julian.
Czas szkolenia i służby wojskowej wspomina bardzo dobrze. Podobał mu się ładny mundur, wojskowa dyscyplina i dobra kuchnia.

- Dla wielu poborowych to była zmiana na lepsze, bo w tym czasie w Polsce wiele osób nie miało pracy i głód często zaglądał im w oczy. Sam widziałem w Starachowicach wielu ludzi przed fabryką, którzy prosili o pracę i godzili się na nią, gdy w zamian codziennie płacono im jedynie równowartość ceny bochenka chleba - opowiada pan Julian.

Czeremka, Dorsz i Basia

Do tej pory pamięta wojskowe szkolenie, które obejmowało przygotowanie konne i do służby w roli strzelca-piechura. - W założeniach szkoleniowych koń był traktowany jako środek transportu, bo na placu boju szarże zdarzały się rzadko, a częściej trzeba było umieć szybko z konia zeskoczyć i strzelać jak piechur do atakującego wroga - wspomina pan Julian.

Mimo to przeszedł gruntowną naukę jazdy konnej i fechtunku, a nawet odniósł spory sukces w zawodach między pułkami, kiedy trzeba było, jadąc cwałem na koniu, szablą ścinać słomiane łby. Jako kawalerzysta w pierwszym roku służby dostał pod opiekę klacz Czeremkę, a jako żołnierz starszy ujeździł wałacha Dorsza, bo zawsze starszy rocznik przygotowywał do służby tzw. remonty, czyli 3- lub 4-letnie konie, które dopiero wprowadzano na stan pułku.

- Konie, jak ludzie, bywały różne. Jedne były łagodne, a inne nerwowe i złośliwe. Nad tymi ostatnimi bez munsztuku, który zmuszał konia do posłuszeństwa, trudno było zapanować - zdradza pan Julian.

Na wojnę jednak pojechał na klaczy Basi. Do tej pory dokładnie pamięta, jak przy jej pomocy przeprawiał się przez Wisłę koło Chełmna, a pewna studentka, która w czasie przeprawy dołączyła do kawalerzystów, trzymała wtedy jego klacz za ogon. Na szczęście w tym czasie nie doszło do starcia z Niemcami, bo kawalerzyści wiedzieli, że ich starcie z o wiele lepiej uzbrojonym wrogiem dobrze by się raczej nie skoń­czyło.

Szarży na czołgi nie było

- Myśmy mieli szable i krótkie pistolety, a jedyny samochód ciężarowy na wyposażeniu szwadronu wiózł kilka ton owsa dla koni. Był jeszcze tylko samochód osobowy dla pułkownika Jerzego Jastrzębskiego, dowódcy naszego pułku - relacjonuje pan Julian. Mimo to w krótkich starciach z piechurami przez pewien czas przebijali się spod Chojnic w kierunku Warszawy.

- Moja Basia raz została lekko draśnięta. Na szczęście nie natrafiliśmy na czołgi i zmotoryzowane oddziały niemieckie, bo z nimi nie mielibyśmy żadnych szans. O szarży na czołgi nikt nie myślał. Wiem, że Niemcy w swoim filmie propagandowym zrobili takie ujęcie, aby pokazać głupotę Polaków. Najgorsze jest to, że niektórzy uważają, że tak rzeczywiście było - denerwuje się pan Julian.
Gdy jego szwadron dotarł do Iłowa pod Warszawą, wachmistrz postanowił poddać go Niemcom, bo żołnierze już wiedzieli, że stolicy nie pomogą, a żyć chcieli.

Wtedy pan Julian rozstał się z Basią, a sam z kolegami trafił do przejściowego stalagu, gdzie panował głód, bo jeńcy dostawali głównie herbatę z trawy. Potem pocią­gami Niemcy przewieźli jeń­ców pod Dorthmund, gdzie pracowali jako obsługa lotniska. - Do moich obowią­zków należało oczyszczanie samolotów z lodu. To była cię­żka praca. Ponieważ jednak zdarzały się przypadki sabotażu, Niemcy przenieśli nas na wieś, gdzie w 1943 roku, gdy sprawnych mężczyzn wysłano na front, brakowało rąk do pracy. Tam do końca wojny pracowałem u bambra. Nie miałem źle. Jedzenie dostawaliśmy takie samo jak gospodarze - dodaje pan Julian.

Wolał Polskę, a nie Zachód

Tam poznał Gertrudę, swoją przyszłą żonę, którą na roboty wywieziono z rodzeń­stwem z powiatu chojnickiego. - Po wojnie nie myśleliśmy o tym, aby zostać na Zachodzie, choć rotmistrz radził, abyśmy pojechali do Anglii albo Ameryki. Wybraliśmy jednak powrót do kraju. Może to był błąd? - zastanawia się pan Julian.

W każdym razie w lutym 1946 roku w Miszewie w obecnej gminie Trzebielino zajął drewniany, poniemiecki dom, którego nikt wcześniej nie chciał. - Musiałem go szybko otynkować, a od Rosjan za bimber z głowy cukru kupiłem pierwszą krowę. Wtedy wiedziałem, że nie zginiemy, choć tę krowę chciano mi jeszcze ukraść. Świadomie wybrałem życie na wsi, bo sprzed wojny pamiętałem jeszcze bezrobocie, biedę i głód ze Starachowic - nie ukrywa pan Julian.

Z żoną dochowali się trzech synów i trzech córek. Żona i troje dzieci już nie żyją. Małżonkowie razem prowadzili gospodarstwo rolne. Pan Julian konia miał długo. Czasem nawet na nim jeździł, ale do ułańskich tradycji już nie wracał. Teraz dzięki kawaleryjskiej przeszłości, udziałowi w II wojnie i niewolniczej pracy w Niemczech ma dodatek kombatancki, który podwyższył mu rolniczą emeryturę. I sporo czasu na wspomnienia, także te dotyczące ułańskich czasów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza