Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historie słupszczan. Pani Janina przeżyła wojenny koszmar, ale teraz cieszy się życiem

Zbigniew Marecki
Widziałam piekło na ziemi. Ta straszna noc we wspomnieniach wracała do mnie wielokrotnie. Dotąd płaczę, gdy o tym mówię, ale życie jest silniejsze. Cieszy mnie miłość najbliższych i pomysł, aby z prawnukiem pojechać w podróż dookoła świata, gdy skończę sto lata – mówi Janina Pietrasiewicz-Chudy, 89-latka ze Słupska.

Urodziła się w 1932 roku we Lwówku, wielkopolskim miasteczku, jako najstarsza córka Anny i Konstantego Ogórów. Cztery lata później jej rodzice zabrali Jankę i jej młodszą siostrę Jadzię i wyruszyli w drogę w poszukiwaniu pracy. Zatrzymali się na Wołyniu, gdzie młode polskie państwo w zakolu rzeki Horyń zaczęto eksploatować w latach dwudziestych złoża bazaltu.
Wraz z nowoczesną kopalnią i wytwórnią kostki i grysu bazaltowego w środku puszczy w powiecie Kostopol powstała górnicza osada zwana Janową Doliną. Była zaprojektowana i zbudowana od podstaw dla 2,5 tysiąca osób zawodowo związanych z kamieniołomem. W gęstym lesie wytyczono przecinające się pod kątem prostym aleje (oznakowane literami), przy których stawiano drewniane, „fińskie” domy. Było kino, sklep, posterunek policji, szkoła, boisko, kaplica. Wszystkie domy były zelektryfikowane i miały wodę. Przed każdym obejściem urządzono piękne ogródki kwiatowe. Robotnikom zabroniono trzymać żywy inwentarz, było więc czysto i schludnie. Większość mieszkańców Janowej Doliny stanowili Polacy.

– Mój ojciec zajmował się budowaniem domów na tym osiedlu. Pamiętam, że dostawał z góry określoną kwotę, która musiała mu starczyć na opłacenie wszystkich materiałów, prac i pracowników, a reszta była dla niego. Zleceniodawcy dbali, aby pracownicy byli ubezpieczeni. Najciekawszy był odbiór budynków, bo odbywał się w obecności przyszłych użytkowników. Ojciec do pracy zatrudniał Ukraińców, bo oni stanowili większość miejscowej ludności. Był lubiany, bo pracownicy zapraszali go na wesela i inne uroczystości, a gdy na Wołyniu zaczęły się mordy na Polakach, znajomy Ukrainiec ostrzegł go, aby uważał, bo na Janową Dolinę jest także planowany atak – opowiada pani Janina.

Jednak zanim do tego doszło w 1943 roku, mieszkańcy Janowej Doliny wcześniej przeżyli wejście Sowietów w 1939, po którym szybko zaczęły się nocne aresztowania i wywózki na Sybir. – Wtedy ojciec pomógł rodzinie Warychów, których przez kilka dni przechowywał swojej ziemiance ukryty w puszczy, zanim kolejarze nie zorganizowali im ucieczki do Włodzimierza – wspomina pani Janina.

W 1941 roku, gdy Niemcy zaatakowały ZSRR, zaczęła się okupacja niemiecka. Nie zmieniło się nic na lepsze, bo w dalszym ciągu eksploatowano kopalnię, a gestapo „zajęło się” aresztowaniami, bo wnioskowano, że ci, których NKWD nie wywiozło na Sybir, to byli na pewno komuniści. Jednak najstraszniejsze wspomnienia pani Janiny wiążą się z nocą z 21 na 22 kwietnia 1943 roku, z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek, gdy o północy ze wszystkich lasów okalających Janową Dolinę wyszli Ukraińcy. Wcześniej przerwali łączność telefoniczną z siedzibą powiatu w Kostopolu, wysadzili w powietrze tory kolejowe i mosty, zablokowali drogi dojazdowe przy pomocy pościnanych drzew. Potem zaczęli rzeź. Szli od budynku do budynku, oblewając każdy naftą lub benzyną i podpalając smolnym łuczywem od strony wejścia. Oknami wrzucali do środka granaty. Do uciekających, często poparzonych ludzi strzelali. Zabijali siekierami, widłami lub nożami.

- Przetrwaliśmy ten straszny czas, bo rano 21 kwietnia mama z siostrą wyjechały do Równego, a ja z tatą nocowaliśmy u Niemców w Bloku, w kotłowni. Mój ojciec znał niemiecki i budował dla Niemców palisadę otaczającą Blok, z tego powodu pozwolono nam i kilku rodzinom polskim nocować tej nocy w kotłowni. Zrobiliśmy to w ostatniej chwili, bo ojciec początkowo nie chciał iść do Bloku, ale przekonałam go do tego, gdy zapytałam, co będzie jeśli nie obroni mnie przed Ukraińcami - relacjonuje pani Janina.

Ciągle pamięta te straszne widoki, jakie widziała tej nocy przez palisadę. – Jej obrońcy, w tym i Polacy, którzy dostali wtedy od Niemców broń, w pewnym momencie strzelali już do wszystkich, którzy biegli w kierunku palisady, bo w ogniu trudno było odróżnić Polaków od Ukraińców – dodaje moja rozmówczyni.

Następnego dnia wokół było mnóstwo trupów i popioły po drewnianych domach. Pomordowanych, może nawet 2 tysiące osób, grzebano w zbiorowej mogile na terenie z krzyżem, gdzie miał być zbudowany kościół. – Natomiast schwytanych Ukraińców Niemcy rozstrzeliwali nad kloaką, gdzie topiły się ich ciała. Wcale ich wtedy nie żałowałam – mówi pani Janina.
Rodzina Ogórów przetrwała te straszne chwile, choć mama pani Janiny, gdy się dowiedziała o rzezi, w ciągu jednego dnia posiwiała. - Do dnia dzisiejszego każdy Wielki Piątek poświęcam pamięci pomordowanych i mimo, że minęło już tyle lat, zawsze w tym dniu same płyną mi z oczu łzy – nie ukrywa pani Janina.
Na szczęście Niemcy zgodzili się, aby Konstanty Ogór z córką mógł wyjechać z Janowej Doliny. Wtedy cała rodzina spotkała się w Równym, gdzie zatrzymali się u rodziny. Tam odnalazł ich pan Warych, który zabrał rodzinę do Włodzimierza. - Byliśmy nadzy, bosi i głodni. Społeczeństwo Włodzimierza pomagało nam, ale ksiądz, który przyszedł odwiedzić uciekinierów zza Buga, nie mógł dać wiary naszym słowom i uważał nas za oszustów. Dopiero po roku, gdy bandy ukraińskie posuwały się w kierunku Włodzimierza, przeprosił nas – opowiada pani Janina.

Ogórowie bali się kolejnej rzezi, więc ze swoimi tobołami wsiedli w pociąg i pojechali do Lublina. Tam, już w 1944 roku, wskutek ówczesnej propagandy Konstanty Ogór wszedł dobrowolnie do obozu na Majdanku, bo liczył, że dzięki temu rodzinie uda się wyjechać na Zachód. – Na szczęście tam spotkał znajomego z Janowej Doliny, który go wyprowadził z obozu. Ojciec szybko wrócił do nas i od razu wsiedliśmy w pierwszy pociąg, który zatrzymał się na dworcu, choć w megafonach już było słychać, jak nas wzywano – mówi pani Janina.

Kolejarze wysadzili rodzinę Ogórów w małej lubelskiej wsi Wojciechów, gdzie zajęli się nimi partyzanci. – Umieścili nas u rolnika, który najpierw kazał nam mieszkać w chlewie, ale potem musiał nam oddać jeden pokój. Początkowo żyliśmy z tego, co nam dali ludzie, ale wkrótce ojciec zaczął pracować. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy, że jacyś ludzie uciekający przed Ukraińcami mieszkają w Nałęczowie. Pojechałam tam z ojcem i okazało się, że w ten sposób spotkaliśmy siostrę mamy Franciszkę Słodyńską z jej rodziną. Wkrótce moja rodzina zaczęła myśleć o tym, abym kontynuowała naukę. Dlatego zdawałam wtedy do gimnazjum w Bełżycach. Przyjęto mnie, choć po polsku pisałam ukraińskimi literami. Zdecydowało to, że na egzaminie opisałam moje przeżycia z Janowej Doliny. To wszystko tak wzruszyło jedną z nauczycielek, że przez rok dawała mi za darmo korepetycje z języka polskiego – opowiada pani Janina.

W lipcu 1945 roku rodzina Ogórów po ośmiu dniach jazdy pociągiem towarowym z Lublina zatrzymała się w Słupsku. – Ojciec zgłosił się do PUR-u, gdzie dostał kilka adresów, aby wybrał mieszkanie dla rodziny. Wśród nich była piękna willa przy ul. Kościuszki, która mnie oczarowała. Ojciec jednak nie zdecydował się na wywieszenie biało-czerwonej flagi, co wtedy oznaczało, że mieszkanie jest już zajęte, bo nie chciał krzywdzić niemieckich staruszków, którzy tam wtedy mieszkali – mówi pani Janina. Ostatecznie rodzina zajęła oszabrowane mieszkanie przy ul. Teatralnej, gdzie wcześniej mieszkali Rosjanie. Janka poszła do II klasy gimnazjum. Jej mama znalazła pracę w Centrum Szkolenia Milicji Obywatelskiej, a ojciec z początkami gruźlicy pojechał na 6 miesięcy do sanatorium w Smokale. – Było nam ciężko, bo mama wtedy zarabiała tylko 5 ówczesnych tysięcy złotych. Dlatego po małej maturze w 1948 roku poszłam do pracy w urzędzie skarbowym, gdzie zarabiałam 12 tysięcy złotych – nie ukrywa pani Janina.

Zapisała się także do dwuletniego wieczorowego liceum, ale musiała zrezygnować ze studiów w Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu, gdzie się dostała, bo rodzinie brakowałoby pieniędzy na utrzymanie bez jej zarobków. W rezultacie już nie myślała o wyjeździe ze Słupska, choć przeżyła tu ubecki „kocioł” zastawiony w mieszkaniu jej koleżanki Halinki na ulicy Wyspiańskiego. Wyszła z niego po 23 godzinach, gdy przyrzekła, że nikomu nic nie powie. Dopiero później dowiedziała się od koleżanki, którą zwolniono z urzędu skarbowego, że ubecy szukali listów, które otrzymywała od ojca rzekomo przebywającego w USA.
Po trzech latach przeniosła się do organizującego się w Słupsku Zarządu Małych Portów, gdzie miesięcznie zarabiała już 24 tys. zł. – Wtedy było nam już lepiej, bo awansowała także moja mama, która została szefową kuchni w milicyjnym kasynie przy ul. Kilińskiego. Wówczas także wyszłam po raz pierwszy za mąż. Urodziłam dwoje dzieci – Adama i Ewę. Z pierwszym mężem trochę wycierpiałam, ale za to drugi, z którym spędziłam 10 lat, to wszystko mi wynagrodził. Teraz mam wnuki i prawnuki i czuję się szczęśliwa, choć dokuczają mi różne choroby – mówi pani Janina.

Zanim przeszła na emeryturę, jeszcze 35 lat pracowała w przedsiębiorstwie drogowym. Obecnie mieszka w bloku przy ulicy Piłsudskiego w Słupsku. Jest pozytywnie nastawiona do życia. Chętnie udziela się w Uniwersytecie Trzeciego Wieku i opowiada o swoich wyprawach. Między innymi o wycieczce do USA, podczas której dzięki prezentowi od znajomej oglądała wodospad Niagara, albo o niedawnej wycieczce objazdowej, w trakcie której zdobyła koło polarne. – Mam dyplom, który to potwierdza, ale najbardziej mnie cieszy dyplom super babci, który w tym roku dostałam z okazji Dnia Babci. Jest on dla mnie ważniejszy niż wiele medali, które mi przyznano – ocenia. Na koniec zdradza, że teraz czeka na setne urodziny, bo gdy dostanie spory dodatek do emerytury od ZUS, to z prawnukiem wyruszy na wycieczkę dookoła świata.

ZOBACZ TAKŻE: Gminne Święto Plonów w Swołowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza