Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I want to ride it where I like*, czyli Krystian z wizytą na Wyspach

Wojciech Lesner
Wojciech Lesner
* cytat z utworu Queen „Bicyle race”  - „Chcę jeździć tam, gdzie mi się podoba” (i spać też)
* cytat z utworu Queen „Bicyle race” - „Chcę jeździć tam, gdzie mi się podoba” (i spać też) archiwum prywatne
Promienie słońca leniwie padają na omszały Mur Hadriana, z oddali dobiega ujadanie pasterskiego psa. Pan Krystian ze Słupska utrzymuje szybkie tempo, na plecach czuje ciepły letni wietrzyk. Warunki atmosferyczne stwarzają pozory przyjemnej trasy.

W rzeczywistości Wyspy Brytyjskie to dla rowerzysty nieprzyjazny grunt. O tym za chwilę.

***
Licznik pokazuje zawrotne 70 km/h, pan Krystian zdecydowanym chwytem przytrzymuje kierownicę. Skomplikowana i niebezpieczna droga w dół.

Mija zakręt za zakrętem, ale końca zjazdu nie widać. Zerka przez ramię - bandyci zniknęli z zasięgu wzroku. Jego oczom ukazuje się natomiast stromizna, której w tak szybkim tempie już nie pokona. Pozostaje mu tylko zakląć w myślach na uroki Gór Atlas i ruszyć co sił, by jak najszybciej zdobyć wzniesienie. Oddechu w płucach zaczyna brakować, a gdzieś z boku mignął oślepiający promień. To światło połyskującego w słońcu noża. Doganiają go.

- Jadąc pod górę, byłem pewien, że mnie dogonią. Na szczęście jechała policja - trzeba przyznać, że na tych terenach było jej dużo. Zatrzymałem się przy nich, pytając o drogę do Marakeszu, choć doskonale wiedziałem, którędy jechać. Wskazałem ręką na nadjeżdżających bandytów. Zobaczyli mój gest i odpuścili pogoń - relacjonuje pan Krystian.

To tylko jedna z przygód pana Krystiana, który zwiedził dziesiątki krajów, wybrzeży mórz, pasm górskich i wielkich miast. Objechał całą Europę, był w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Kolarstwo to jego pasja odkąd... kupił synowi na komunię rower - chcąc towarzyszyć mu w wycieczkach i sobie sprawił jednoślad. Tak wszystko się zaczęło.

Lot za Kanał

Jedną z ostatnich wycieczek postanowił spędzić - wydawałoby się - na spokojnie. To był ten fragment mapy, który wskazywał te tereny, których nie przejechał jeszcze wzdłuż i wszerz.

- W tym roku postanowiłem wybrać się samolotem na Wyspy Brytyjskie. Chciałem zaliczyć wszystkie kraje Europy - do osiągnięcia celu brakowało mi tylko Wielkiej Brytanii i Irlandii. Zjeździłem południową Szkocję, jechałem wzdłuż muru Hadriana, zahaczyłem o Manchester i Liverpool, by wsiąść na prom do Irlandii i objechać Zieloną Wyspę. Zachwycały mnie tamtejsze góry, stare zamki i inne historyczne budowle.

Rowerzystom wstęp wzbroniony

Wydawałoby się, że jedynymi przeszkodami, które można napotkać na wycieczce rowerowej w kraju synów Albionu, to angielska pogoda, niezbyt smaczne jedzenie czy podwójne krany w toaletach. Okazuje się jednak, że do brytyjskich warunków przywyknąć nie jest łatwo - i nie chodzi tu o szybkie przestawienie się na ciężkostrawne śniadania z fasolką na czele listy jadłospisu.

- Na Wyspach nie obawiałem się zagrożeń. Nie ma tam niebezpiecznych zwierząt - np. niedźwiedzi czy wilków. Tam to tylko same owce, barany i krowy - mówi pan Krystian.

- Największe wyzwanie stanowiło przyzwyczajenie się do lewostronnego ruchu samochodów oraz zmiana jednostek długości z kilometrów na mile i stopy. W pierwszych dniach zaraz po śniadaniu zdarzało mi się wyjechać rowerem pod prąd!

Czasami trzeba było zawracać, bo niezaplanowane zmodyfikowanie trasy w czasie jazdy graniczy w Wielkiej Brytanii z cudem. Wszystko przez okalające, nawet najmniej ruchliwe drogi, ogrodzenia - murki, płoty, żywopłoty.

- Nigdzie nie dało się wjechać. Tylko w miastach można było zboczyć z drogi. Miałem wrażenie, że cała Wielka Brytania jest zamknięta. Nie ma czegoś takiego jak u nas, kiedy można urozmaicić sobie wycieczkę i wjechać do lasu boczną ścieżką. Tam trzeba było trzymać się wyznaczonej drogi. A i to czasem było niemożliwe! - opowiada pan Krystian. Dlaczego? Bo na trasie, szczególnie na obszarach wiejskich, zdarzało się, że na środku ulicy wyrastała nagle drewniana brama.

I choć po jej drugiej stronie jak gdyby nigdy nic dalej ciągnął się asfalt, nieznajomość brytyjskiej kultury drogowej zmuszała niejednokrotnie pana Krystiana do zawrócenia i poszukania trasy alternatywnej - najczęściej takiej zupełnie na około.
- Musiałem zawracać, bo nie było przejazdu. Nawigacja skierowała mnie inną trasą - znowu brama. Tym razem jednak z naprzeciwka nadjeżdżał samochód i kierowca otworzył tę bramę. Wytłumaczył, że istnieją po to, by nie uciekały owce i mogę je samodzielnie otwierać - dziwi się rowerzysta.

Gość w dom, Polak w namiot

Pan Krystian, jeżdżąc po świecie, w zwyczaju ma nocować w namiocie. Nawet będąc w Afryce, gdzie łatwo było napotkać opuszczone, gliniane domy, nigdy nie wchodził do środka. Rozbijał się za jedną ze ścian, która chroniła go od wiatru. W Wielkiej Brytanii rzecz jasna było już mniej dziko - na tyle mniej, że najczęściej nie można było nawet wjechać do lasu, by tam w spokoju spędzić noc.

- Na Wyspach zawsze musiałem spędzać noc na czyichś posesjach -przed zmierzchem pytałem się ludzi, czy mogę przenocować na ich podwórku. Zazwyczaj nie było z tym problemu - opowiada pan Krystian.

Bo jak się okazało, Brytyjczycy to gościnny naród. A poczuć się jak w domu pan Krystian mógł w Irlandii - tam każdy przyjmował go do siebie z otwartymi ramionami.

- Poznałem pewnego Irlandczyka. Podjechałem pod jego dom i spytałem, czy mogę zanocować. Zaprosił mnie do środka. Mogłem się wykąpać i ogolić, zjeść kolację. Jego żona przygotowała wiele smakołyków. Jak się szybko okazało - facet sam był rowerzystą. Mówił, że był we Francji, Hiszpanii i Portugalii. Jak rowerzyści się spotkają - od razu jest inna rozmowa! - wspomina pan Krystian.

Jest jeszcze jeden element. Na pierwszy rzut nie pamięta się o nim, bo nie wydaje się oczywisty, a jednak jest dość istotny.
Jazdę po Wyspach ułatwiał też fakt, że na każdym kroku spotyka się tam Polaków. Zakupy można było zrobić bez piśnięcia słówka po angielsku, choć pan Krystian z załatwianiem spraw w tym języku nie miał większych problemów.

- Na tyle, na ile trzeba - dogadywałem się po angielsku. Nie było z tym problemu, choć biegle tym językiem się nie posługuję. Kiedyś pracowałem w słupskiej Scanii - każdy, jeżeli zarządzał jakimś zespołem, musiał umieć porozumiewać się po angielsku - zdradza mężczyzna.

(nie)angielska pogoda

Pana Krzysztofa podczas brytyjskich peregrynacji zaskoczyło jeszcze jedno. Nie sprawdził się pewien stereotyp i to taki, który obowiązuje na całym świecie. Pogoda. Świetne warunki pogodowe sprzyjały podziwianiu krajobrazów. I choć gęsta mgła nie spowijała murów angielskich zamków, co z pewnością dodałoby wycieczce niepowtarzalnego klimatu, to przynajmniej można było je podziwiać z daleka. Największe wrażenie na przybyszu ze Słupska wywarły jednak dzieła natury. Każdy, kto kiedykolwiek postawił stopę na Wyspach, wie dlaczego. Ale niech opowie o tym sam bohater.

- Z Dublina kierowałem się na Westport, stamtąd na Klify Moheru - są niesamowite, mają czternaście kilometrów długości i są wysokie na ponad dwieście metrów. Było tam mnóstwo turystów, w tym Amerykanów, którzy przyjeżdżają odwiedzić ziemię swoich przodków. Stamtąd pojechałem wzdłuż Oceanu Atlantyckiego, odwiedziłem Killarney National Park oraz jedno z większych miast - Cork - opowiada pan Krystian.

Na dłuższy odpoczynek nie było czasu. Do bazy pan Krystian zjeżdżał późnym wieczorem, a skoro świt wyruszał w dalszą trasę. W trakcie dnia pozwalał sobie na drobne przerwy - trzeba było przecież coś zjeść.

- Miałem ze sobą palnik, do którego już na miejscu dokupowałem butlę - nie można jej było zabrać ze sobą na pokład samolotu. Wszystko sobie na niej podgrzewałem. Jadłem dania z puszek, na przykład fasolkę po bretońsku. Najczęściej częstowali mnie jednak ludzie. Prawda jest taka, że gościli mnie chętnie, bo jechałem sam. Gdy jedzie większa grupa rowerzystów, to dużo osób nie rwie się do pomocy - ubolewa.

Choć jednocześnie zaznacza, że woli pedałować sam - głównie przez to, że towarzysze najczęściej nie dotrzymują mu tempa i nie podzielają jego zapału do wstawania skoro świt i stawiania sobie wysokich kilometrowych celów.

- Wolę podróżować sam, ale zapraszałem na wycieczkę innych znajomych rowerzystów. Nikt jednak nie był chętny. Może też ze względu na moje żelazne zasady - pobudka najpóźniej o szóstej rano, o siódmej wyjazd. Ustalam cel - jeśli nie dojechałem do wyznaczonej przez siebie miejscowości w odpowiednim czasie, to na drugi dzień nadrabiam i wstaję jeszcze wcześniej - opowiada rowerzysta, który już snuje plany na kolejną wyprawę.

***

Krystian Nowak ze Słupska zwiedził rowerem już 43 kraje. Podróż po Wyspach Brytyjskich rozpoczął 25 maja, do Polski wrócił 7 czerwca. Przejechał tam 1625 km. Zapalony kolarz od 38 lat. Co roku przejeżdża od 10 do 15 tysięcy kilometrów - nieważne, czy świeci słońce, wieje wiatr, czy pada śnieg.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: I want to ride it where I like*, czyli Krystian z wizytą na Wyspach - Plus Głos Pomorza

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza