Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mężczyźni o kobietach

Filip Pietruszewski
Archiwum prywatne
Rozmawiamy z dr. Piotrem Foreckim, politologiem, adiunktem w Zakładzie Kultury Politycznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu o kobietach i ich miejscu w społeczeństwie.

Gdy słuchamy dzisiaj w mediach dyskusji o obecności kobiet w polityce, czy biznesie, to wydaje nam się, że ta dyskusja jest czymś nowym, a tymczasem toczy się już chyba od lat?

- Faktycznie, od czasów II RP niewiele się w tej dyskusji zmieniło. Cały czas konserwatystom wydaje się, że istnieje jakiś przeciwny rozdział na to, co prywatne i na to, co publiczne. Tymczasem zrozumienie, że to co prywatne jest polityczne leży u podstaw jakiejkolwiek racjonalnej dyskusji na temat obecności kobiet w przestrzeni publicznej.

Co to znaczy?

- Myślę tutaj przede wszystkim o prawach reprodukcyjnych i podziale na role tradycyjnie kobiece i męskie. Podobnie jak dzisiaj Kazimiera Szczuka lub Monika Płatek, w II RP Tadeusz Boy-Żeleński w "Piekle kobiet" zwracał uwagę, że prawo regulujące te kwestie tworzą prawie wyłącznie mężczyźni. W kolejnej książce "Jak skoń­czyć z piekłem kobiet?" podkreślał znaczenie świadomego planowania rodziny.

Tymczasem nadal ze strony różnych środowisk podnoszony jest argument, że pewne sprawy powinny być zamknięte w czterech ścianach domu.

W latach 30. Irena Krzywicka, uważała, że świadome swojej wartości są tylko nieliczne kobiety. "To jest jeszcze okres wylęgania się" - pisała. W 1949 roku Simon de Beauvoir, stwierdziła, że wolna kobieta dopiero się rodzi. Podobne słowa padają także dzisiaj.

- Potrzeba narodzin nie tylko nowych kobiet, ale także nowych mężczyzn. Musimy uznać różnice pomiędzy płciami i stworzyć program, który mimo tych różnic będzie stwarzał równe szanse. To jest trudne. W dyskusji o parytetach wiele kobiet uważało, że tego rodzaju działania im uwłaczają. Bo przecież kobiety nie są w żaden sposób niepełnosprawne. Tylko co kobietom po równości na papierze, skoro praktyka pokazuje co innego?

Niektóre kobiety uznają, że parytety są dla nich uwłaczające.

- To był argument, którego nie jestem w stanie pojąć. Z drugiej strony, wiele rozwiązań takich jak np. długi urlop macierzyński de facto jest przeciwko kobiecie. Ale pojawiają się te same co w dwudziestoleciu międzywojennym argumenty, że to jest normalne i to biologia determinuje, żeby kobieta jak najdłużej przebywała z dzieckiem.

Prof. Ludwik Krzywicki już w latach 20. XX wieku pisał, że krytyczna postawa mężczyzn wobec emancypacji kobiet wynika z obawy mężczyzn przed utratą części sfery publicznej na skutek dostępu kobiet do wolnych zawodów.

- Cała praca, która jest do wykonania polega na dowartościowaniu sfery prywatnej. Pokazaniu z jakimi nakładami czasu i pracy wiąże się wykonywanie obowiązków związanych z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Potrzebna jest rewolucja mentalności. Mężczyźni nie będą zainteresowani zwiększeniem swojego udziału w sferze prywatnej, kosztem sfery publicznej, dopóki będzie się to wiązało z utratą prestiżu. To kwestia od lat reprodukowanej kultury i przywiązania do tradycji. Na straży dostępu kobiet do sfery publicznej stoi także Kościół katolicki. Ludwik Krzywicki, ale też Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński, bardzo trafnie diagnozowali, że nic się nie zmieni, dopóki - mówiąc tytułem książki Boya - po drugiej stronie będą stać ci "Nasi okupanci" broniący tzw. tradycyjnej rodziny.

Ale praca zawodowa stała się powszechna wśród kobiet w okresie PRL-u. Co prawda wynikało to z prawnego nakazu pracy i przyczyn ekonomicznych.

- PRL niekiedy jest poddawany jakiejś przedziwnej gloryfikacji jako okres w historii wyjątkowo życzliwy dla kobiet. Faktem jest, że kobiety w parlamencie stanowiły wówczas ok. 20 proc. składu, czyli jedynie o pięć proc. mniej niż w obecnej kadencji. Tylko, że mieliśmy wówczas do czynienia z atrapą ciała przedstawicielskiego. Sejm nie miał żadnej władzy.

Teraz to znaczenie Sejmu jest większe.

- Tak, ale po wyborach w 1991 roku, kiedy na skutek zmiany konstytucji znaczenie parlamentu wzrosło, odsetek kobiet spadł do dziewięciu procent. W gremiach, w których faktycznie zapadały decyzje, czyli np. KC PZPR kobiet, jeżeli były, to w roli sekretarek, a nie sekretarzy. Z wyjątkiem zupełnie marionetkowej postaci Zofii Grzyb, robotnicy z Radomia.

Irena Krzywicka w latach 30., wyśmiewała dawną obyczajowość, wymuszającą krycie się ze swoimi uczuciami pomiędzy kochankami. Porównywała ją do dawnej higieny, która "kąpiel uważała za szkodliwą". W tym miejscu - między okresem międzywojennym a współczesnością - jest wyraźna różnica. Dzisiaj kobieta żyjąca w wolnym związku, nie musi się z tym przed społeczeństwem ukrywać.

- Nie do końca mogę zgodzić się z tą tezą. Wydaje mi się, że związki niesformalizowane, podobnie jak kobiety nie posiadające dzieci, w dalszym ciągu są traktowane z pewną dozą podejrzliwości. To widać w polskich serialach takich jak "Magda M" albo "Prawo Agaty". Pokazują one zamożne, mające dobrą pracę kobiety koło trzydziestki mieszkające w dużych miastach.

Czyli kobiety nowoczesne, wolne...

- Te bohaterki zawsze przeżywają rozmaite werterowskie rozterki. To czego im brakuje, to stały partner, najlepiej mąż, i dzieci. Mam wrażenie, że z seriali wynika lekcja, że kobieta, która nie realizuje się w roli matki i żony jest kobietą nieszczęśliwą, choćby była spełniona w innych sferach życia.

Prof. Beata Łaciak, analizując polskie telenowele, doszła do wniosku, że obecnie są one znacznie bardziej konserwatywne obyczajowo niż jeszcze w latach 90. Podawała przykład "Klanu". W 1997 roku obecny był w nim wątek zapłodnienia in vitro i aborcji. Teraz takiej tematyki w telenowelach w ogóle nie ma.

- To bardzo trafna obserwacja. W latach 90. próbowano traktować niektóre seriale jako narzędzia do przełamywania tematów tabu. Nawet jeżeli były to działania iluzoryczne, to jednak je podejmowano. Później to się zmieniło, zresztą nie tylko w serialach. Sam przez moment uległem iluzji, że produkcje takie jak "Na każdy temat" Mariusza Szczygła a później "Rozmowy w toku" Ewy Drzyzgi w jakiś sposób naruszają tabu.

Nie jest tak?

- Nie. Bardzo szybko zorientowałem się jednak, że są to programy, które służą obronie tradycyjnych wartości i w istocie stoją na straży tabu. Pokazują np. pary żyjące w wolnych związ­kach, ale po to żeby wzmocnić instytucję tradycyjnej rodziny. Przedstawiają osoby homoseksualne, ale po to żeby potwierdzić prawomocność związków heteroseksualnych. To tak jak do hollywoodskich filmów wprowadza się złego bohatera, żeby na końcu mogło zatriumfować dobro.

Nieco analogiczne zarzuty współcześni literaturoznawcy stawiają Irenie Krzywickiej. Swoje sądy Krzywicka zazwyczaj opierała na męskich autorytetach. Przypomina, że "Jazgot niewieści", czyli krytyczny artykuł o literaturze kobiecej, zaczęła słowami "kilku literatów siedziało w Ziemiań­skiej". Rozpowszechniała więc opinie o kobietach prezentowaną mężczyzn: Słonimskiego, Iwaszkiewicza, Lechonia i innych Skamandrytów.

- Taka była też konstrukcja ówczesnej sfery publicznej. Opierała się ona na rozmaitych wykluczeniach. Niby rozwijały się media, powstawały miejsca takie jak Ziemiańska, gdzie toczyły się jakieś dyskusje. Ale prym wiedli w nich biali mężczyźni. I to tylko ci, o określonym statusie społecznym. Krzywicka była swego rodzaju ewenementem. Jej działalności nie można postrzegać w oderwaniu od kontekstu i warunków, w których przyszło jej działać.

We współczesnej polskiej sferze publicznej feministki ewenementem już nie są.

- Tak, choć są egzotyzowane i częstokroć w mediach tworzy się dla nich pewien swoisty "kącik mniejszości". Poza tym, pomimo procesów emancypacyjnych, które cią­gle gdzieś się dokonują, ciało kobiety w kontekście macierzyństwa zostało jeszcze silniej zawłaszczone przez państwo i kościół niż w czasach II RP.

A co się od tamtego czasu zmieniło?

- Katolicka prawa strona narzuciła innym swój język. Kobieta w ciąży od razu jest matką. Pojęcie "kobiety w ciąży" przestaje być używane. Mówi się o życiu poczętym, a nie o płodzie. To nie jest już tylko poetyka języka Kościoła. To język opisu w mediach głównego nurtu. Nawet dziennikarze przychylni pro-choice zaczęli mówić językiem pro-life. Ponadto, istnieje absolutne tabu aborcji, o czym doskonale mogliśmy się ostatnio przekonać, śledząc reakcje na deklarację Katarzyny Bratkowskiej, nad którą lincz przeprowadzono od prawa do lewa. Od "Naszego Dziennika" do "Gazety Wyborczej".

Widać to też w kulturze?

- W Polsce, kraju o szczególnie opresyjnej i restrykcyjnej ustawie aborcyjnej, nie powstał żaden film fabularny na ten temat. Nie mamy obrazu choćby na miarę filmu "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" w reżyserii Cristiana Mungiu, który powstał w Rumunii. Mamy za to bardzo dobry i ważny dokument, "Podziemne państwo kobiet" Anny Zdrojewskiej i Claudii Snochowskiej-González, którego z tego, co mi wiadomo w mediach publicznych nigdy nie pokazano.

Środowiska feministyczne coraz częściej akcentują konieczność wprowadzenia kobiet do podręcznikowej historii Polski.

- To prawda. W pewnym momencie środowisko "Krytyki Politycznej" przypomniało o działaczkach opozycji demokratycznej w Polsce, które cały czas były zasłonięte przez tych wszystkich herosów Frasyniuka, Bugaja, Wałęsę etc. Jako pierwsza opisała je Shany Penn w wydanym w 2003 roku "Podziemiu kobiet". Ciekawe, że przed Amerykanką tą tematyką nie zainteresował się żaden polski badacz, ani badaczka. Dopiero ostatnio zaczęliśmy dostrzegać zasługi Heleny Wujec i Henryki Krzywonos. Ale dlaczego dzisiaj nikt nie mówi o historii tygodnika "Mazowsze", który był solidarnościowym czasopismem tworzonym praktycznie przez same kobiety?

Łatwiej zapominamy o dokonaniach kobiet niż mężczyzn?

- To nie chodzi o napisanie Her-story, tylko o pokazanie udziału kobiet w najnowszej historii Polski. Tymczasem kobiet nie ma nie tylko w podręcznikach do historii. Także w polskich filmach podmiotem zmian historycznych zawsze są mężczyźni. Film, który chyba najlepiej opowiada o polskiej transformacji ustrojowej, myślę tu o "Psach" Pasikowskiego, jest wyłącznie męskim punktem widzenia. Poza tym to jest wręcz wademekum polskiego seksizmu. Albo jaka jest rola kobiet u Wajdy? Co one robią? Albo, tak jak w "Kanale", są najwyżej sanitariuszkami, albo, tak jak w "Katyniu", czekają na swoich mężczyzn. Nie ma filmu "Krzywonos", jest "Wałęsa". To pokazuje pewną przedziwną praktykę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza