MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sentyment do Tolka Banana

Piotr Polechoński, Piotr pawłowski
Znany z seriali "Wakacje z duchami” i "Podróż za jeden uśmiech” Henryk Gołębiewski w Gdyni rozdawał uśmiechy i przyjmował całusy od fanek
Znany z seriali "Wakacje z duchami” i "Podróż za jeden uśmiech” Henryk Gołębiewski w Gdyni rozdawał uśmiechy i przyjmował całusy od fanek
Kryzys kina polskiego, w tym roku mniej widoczny, odbił się na frekwencji - zwykle widzów było więcej. Organizatorzy wprowadzili oszczędności. Czerwony dywan przed wejściem pojawił się dopiero przed galą wręczenia nagród. Przeszła po nim Jolanta Kwaśniewska, gość honorowy finału w Teatrze Muzycznym.

Najmłodsi widzowie zamiast filmów konkursowych z nurtu oficjalnego najczęściej wybierali kino niezależne, prezentowane w małym Teatrze Miejskim (100 metrów od Muzycznego). Powód?
Kamila Bałachaj, 21-letnia studentka romanistyki: - Młodzi twórcy robią filmy odważne. Problemów nie cenzurują i nie oceniają. Na pewno są bliżsi prawdy od Zanussiego czy Wajdy.
Radosław Markiewicz, reżyser "Złomu": - Pozostanę wierny nurtowi niezależnemu. W kinie niezależnym dzieją się dziś najważniejsze rzeczy.
Wydarzeniem festiwalu była wizyta aktora brytyjskiego Boba Hoskinsa, który zagrał w filmie Tomasza Wiszniewskiego "Tam, gdzie żyją Eskimosi". Hoskins z rozbrajającą szczerością odpowiadał na pytania dziennikarzy o kulisy powstania filmu: - Scenariusz wziąłem do czytania w toalecie. Tak mnie wciągnął, że prawie odmroziłem sobie tyłek. Rodzina pukała do mnie z troską: "Wciąż tam jesteś? Nic ci się nie stało?" - opowiadał aktor.
Na nas, dziennikarzach "Głosu Pomorza", nie kryjemy, największe wrażenie zrobiła informacja, że

Hoskins gra u boku Jennifer Lopez!

Błyszczącą gwiazdą w Gdyni okazał się Henryk Gołębiewski, który jako dziecko zagrał w ważnych dla pokolenia obecnych trzydziestolatków serialach "Stawiam na Tolka Banana", "Wakacje z duchami" i "Podróż za jeden uśmiech". Gołębiewski, z zawodu ślusarz, człowiek o zniszczonej twarzy, ale wielkim duchu i niegasnącej miłości do kina, powrócił na ekrany w świetnie przyjętym "Edim" Piotra Trzaskalskiego.
Wzruszył widownię do tego stopnia, że na poprojekcyjnej konferencji prasowej usłyszał od młodej kobiety: "Błagam, niech pan zostanie w kinie polskim". Udzielał wywiadów, pozował do zdjęć. "Nie mam czasu nawet zapalić papierosa" - żartował.
Przed dwa dni "Edi" był faworytem do najciekawszej z nagród, "Złotego Klakiera", przyznawanego przez Radio Gdańsk najdłużej oklaskiwanemu filmowi. W finale przegrał jednak z "Tam i z powrotem" Wojciecha Wójcika.
Cezary Pazura do Gdyni przyjechał

z żoną i dwoma ochroniarzami,

a do teatru białym lincolnem.
- Gwiazdy powinny jeździć limuzynami - uznał. Pazura był także bohaterem jedynego skandaliku festiwalowego. Podczas projekcji jego najnowszego filmu "E = mc2" Olafa Lubaszenki zostały pomieszane szpule, w rezultacie akt finałowy widzowie obejrzeli przed kulminacją fabuły.
Na konferencji prasowej Pazura długo w milczeniu kręcił głową, wreszcie wstał i powiedział: "No, paranoja. Pa-ra-no-ja! Wierzyć się nie chce. O czym tu rozmawiać? Ktoś powinien pilnować, żeby facet w kabinie nie spał". Aktor demonstracyjnie opuścił spotkanie z dziennikarzami.
Gwiazd było niewiele: Dorota Stalińska (w kapeluszu argentyńskim), Małgorzata Pieczyńska (kwintesencja piękna), Małgorzata Kożuchowska (młoda nadzieja), Grażyna Torbicka (w kreacjach skórzanych), Gabriela Kownacka (zagrała w "Pas de deux" Kingi Lewińskiej), Ewa Dałkowska (tym razem juror), Anna Przybylska (w zaawansowanej ciąży), Anna Samusionek (lekko zagubiona), Beata Tyszkiewicz i Anna Romantowska (wpadły przejazdem), Mateusz Damięcki (w niezidentyfikowanym mundurze), Paweł Deląg (czarny golf i przeciągłe spojrzenie), Marek Kondrat (ostatni dżentelmen kina polskiego), Robert Gonera (z wianuszkiem piszczących panien u boku).
W Gdyni w tym roku

najważniejsze były pieniądze.

Po 20 mln zł na produkcje polskie w przyszłym roku obiecali: Ministerstwo Kultury i Sztuki, TVP i Canal Plus. - Będzie lepiej - zapewnił Waldemar Dąbrowski, nowy minister kultury, przyjaciel gwiazd, znakomity menedżer, twórca Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach.
Tymczasem laureat konkursu kina niezależnego (Ryszard Maciej Nyczka za "Kobietę z papugą na ramieniu") otrzymał w nagrodę 15 tys. zł w formie sprzętu do montażu cyfrowego. Zdobywca Złotych Lwów Gdańskich (Marek Koterski za "Dzień świra") - 35 tys. zł.
Przedstawiciele komitetu organizacyjnego "Młodych i Film" (wiceprezydent Krystyna Kościńska i dyrektor festiwalu Ryszard Urbański), z dużym powodzeniem promowali w Gdyni

Koszalińskie Spotkania Filmowe.

Pełną informację o tegorocznej edycji KSF otrzymali dziennikarze, realizatorzy i goście zagraniczni FPFF.
Wizyta koszalinian w Gdyni zakończyła się błyskotliwym wystąpieniem wiceprezydent Kościńskiej podczas konferencji prasowej po zjeździe Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Prezydent zapewniła ponad stu uczestników spotkania, że również samorząd lokalny inwestuje w kino polskie i zapytała nowego ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego o plany wobec "Młodych i Film".
Minister zapewnił, że w programach działania resortu priorytetowe miejsce zajmuje promocja młodych twórców kina, a więc także wsparcie festiwalu koszalińskiego.
Pomimo że w tym roku festiwal był wyjątkowo skromny, wystarczyło tylko przekroczyć próg Teatru Muzycznego, aby znaleźć się

w innym świecie.

Najważniejszym jego elementem była kilkudziesięciometrowa trasa od sali kinowej do sali kameralnej (w tej ostatniej odbywały się konferencje prasowe z twórcami filmu).
Tą trasą co półtorej godziny płynął tłum widzów, by choć przez chwilę znaleźć się twarzą w twarz z Cezarym Pazurą lub Markiem Kondratem. Wśród uczestników konferencji nie zabrakło buntowników, którzy za wszelką cenę chcieli "dokopać" gwiazdom.
- Jak to się stało, że tak inteligentny człowiek jak pan, zrobił tak beznadziejny obraz, urągający wszystkim zasadom sztuki filmowej? - usłyszał Olaf Lubaszenko po projekcji "E=mc2".
- Brawa dla tego pana! - zdawało się, że Lubaszenko pokaże klasę. - Przykro mi, ale prawie 500 tys. widzów, które poszło na ten film dowodzi, że pańska ocena to tylko złośliwość - reżyser był wyraźnie zdenerwowany.
Filmowe seanse i konferencje określały w Gdyni czas i rytm dnia.
- Za chwilę obejrzycie państwo... - na korytarzach słychać było zapowiedź jak na dworcu PKP. - Zapraszamy na konferencje... - ten sam kobiecy głos jak zza ściany. Przy głośnych tytułach tłum był tak duży, że nie było sensu iść pod prąd. Rzeka widzów porywała i wpychała do sali kinowej. Dookoła gorączkowe rozmowy o filmie, który już za nami albo przed nami, zapach kawy unoszący się z kilku pobliskich barków, papierosowy dym niczym bladoniebieska mgła. Innymi słowy, prawdziwy raj dla każdego kinomana. Wypisz wymaluj spotkania w dyskusyjnych klubach filmowych z lat 70.
Wrażenie to potęgował wystrój sal i korytarzy oraz skromne i proste umeblowanie (jak za późnego Gierka). Nikt jednak na to nie narzekał, bo istotą takich spotkań nie jest gruntowny remont wszystkiego przed imprezą, czy nieustanne wynoszenie śmieci przez organizatorów. Najważniejszy jest film i jego twórcy. A tych ostatnich z pewnością nie zabrakło.
Każdy, kto po raz pierwszy trafi na festiwal w Gdyni ma przez pierwsze godziny wrażenie, że jest

wśród starych znajomych.

Trudno było opanować się, by odruchowo nie powiedzieć komuś dzień dobry. Na szczęście szybko pojawiła się refleksja, że my ich przecież tak naprawdę nie znamy: Dorota Stalińska, Krzysztof Majchrzak, Mirosław Baka. Gwiazdy był wszędzie: przy stoliku z piwem, przy obiedzie, w szatni, toalecie. Trochę czasu musiało upłynąć zanim człowiek przyzwyczaił się do tych niecodziennych spotkań.
Wtedy przyszedł czas, żeby zamienić parę słów. Nie robiliśmy tego w nachalny sposób.
- Czy mógłbym porozmawiać chwilę? Nie znamy się, ale zawsze podziwiałem pana grę - zagajaliśmy.
Po odpowiedzi najłatwiej przekonać się z kim mamy czy czynienia, z gwiazdorem czy aktorem. Ten pierwszy zawsze odmawiał - aktor nigdy.
Już przed rozpoczęciem festiwalu "Dzień świra" Marka Koterskiego uchodził za głównego faworyta do Złotych Lwów. I z pewnością nie zawiódł oczekiwań. To jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat. Śmieszny do bólu, choć Koterski szczerze, bez osłonek, mówi o naszej rzeczywistości i tym wygrywa. Znakomita kreacja Marka Kondrata.
Nieoczekiwanie

największym rywalem "Dnia świra"

okazał się "Edi" debiutanta Piotra Trzaskalskiego. Ta wzruszająca historia złomiarza podbiła serca festiwalowej publiczności. Choć trudno ocenić, w jakim stopniu przyczyną tego sukcesu był sentyment widzów do Henryka Gołębiowskiego, odtwórcy tytułowej roli.
Przyzwoicie wypadły również: "Tam i z powrotem" Wojciecha Wójcika (kryminał z czasów Gomułki), "Anioł w Krakowie" Artura "Barona" Więcka (anioły istnieją!), a także animowany "Eden" Andrzeja Czeczota (kapitalna muzyka Michała Urbaniaka). Szczególny zachwyt wzbudził ten ostatni. Tworzony przez sześć lat unikatową techniką ręczną został nagrodzony rzęsistymi brawami.
Największą klapą okazały się: "Suplement" Krzysztofa Zanussiego (nudny, jak wiecznie padający deszcz w polskich filmach), debiutancki "Moje pieczone kurczaki" Iwony Siekierzyńskiej (zamiast oceny lub interpretacji, powielanie rzeczywistości) oraz "Dwie miłości" Mirosława Borka (wstyd!). Swój najnowszy film do Gdyni przywiózł także Janusz Zaorski. Jego "Haker" zaprezentował się dokładnie tak, jak zapowiadał reżyser: prosta bajka w opakowaniu dzisiejszych czasów. Nic poza tym.
Jak w tym roku wypadło kino polskie? Na pewno nie tak źle, jak się obawiano i nie tak dobrze, jak sądzili nieliczni. Poważny kryzys jest widoczny jak na dłoni, ale nie brakuje nadziei. I pomysłów. Są też ludzie, którzy za wszelką cenę będę robili polskie filmy. Choćby bez pieniędzy, bo pieniędzy wszystkim brakuje najbardziej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza