MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Seria o Bondzie w Dwójce

(TVP2)
Doctor No to pierwszy z filmów opowiadających o przygodach Jamesa Bonda.
Doctor No to pierwszy z filmów opowiadających o przygodach Jamesa Bonda. Archiwum
Od 18 marca TVP2 zaprasza w niedziele do oglądania serii opowiadającej o przygodach Agenta 007 - Jemesa Bonda.

ZOBACZ WIĘCEJ

ZOBACZ WIĘCEJ

Zobacz oficjalną stronę o Jamesie Bondzie: KLIKNIJ

Zobacz stronę o Jamesie Bondzie w Wikipedii: KLIKNIJ

18 marca zobaczymy "Doktora No" - pierwszy z filmów opowiadających o przygodach Jamesa Bonda.

W kolejne niedziele widzowie będą mięli możliwość sobie przypomnieć: "W obliczu śmierci", "Goldfinger", "W tajnej służbie jej królewskiej mości", "Żyj i pozwól żyć" oraz "Żyje się tylko dwa razy".

James Bond w Dwójce w niedziele o godz. 20.10.

DOCTOR NO

DOCTOR NO

Film sensacyjny, 105 min, Wielka Brytania 1962 Reżyseria: Terence Young Scenariusz na podstawie powieści Iana Fleminga: Richard Maibaum, Johanna Harwood i Barkley Mather Występują: Sean Connery, Ursula Andress, Joseph Wiseman, Jack Lord, Bernard Lee, Lois Maxwell, Zena Marshall, Anthony Dawson i inni

Od 1962 r., kiedy to nakręcono "Doktora No" - pierwszy film o przygodach Jamesa Bonda, powstały już 22 filmy o słynnym superagencie, a na rok 2008 planowana jest premiera kolejnego. Najsłynniejsi dotychczasowi odtwórcy tej postaci to Sean Connery, Roger Moore i Pierce Brosnan. O dołączeniu do tego szacownego grona marzy pewnie Daniel Craig, który z powodzeniem wystąpił w "Casino Royale" z 2006 r. i ma się pojawić także w kolejnym obrazie z bondowskiej serii.

Właściwie trudno powiedzieć, dlaczego producenci, przystępując do realizacji "Doktora No", zdecydowali się na powierzenie głównej roli nieznanemu, młodemu aktorowi Seanowi Connery. Co więcej, Connery zupełnie nie pasował do postaci z bardzo już wówczas popularnych powieści Fleminga. Książkowy Bond był dżentelmenem o nienagannych manierach i arystokratycznym pochodzeniu. Connery zaś, szorstki w obyciu, wydawał się grubiański, miał szkocki akcent i atletyczną postawę.

Krytyka angielska przyjęła "Doktora No" bez entuzjazmu, uznała film za kiczowaty, zaś Connery'ego nazwano "cukierkiem z bicepsami". W Ameryce jednak pierwszy "Bond" sprzedał się bardzo dobrze i tak rozpoczął się ten najdłuższy kinowy serial. Gdy w 1951 r. brytyjski pisarz Ian Fleming stworzył postać Jamesa Bonda, nie przypuszczał, że jego bohater wejdzie na stałe do historii kina. Przez 13 lat Fleming napisał trzynaście powieści o przygodach tajnego agenta 007 i gdyby nie przedwczesna śmierć w 1964 r., w wieku zaledwie 56 lat, być może dorzuciłby do tej serii kilka kolejnych tytułów. James Bond przyniósł bowiem Flemingowi międzynarodową sławę i majątek, a wśród zagorzałych zwolenników jego książek był nawet prezydent John Kennedy.

Bond w pierwszych powieściach rysuje się jako osoba bez porównania bardziej przeciętna niż rozgłos, jaki uzyskał. Banalnie brzmiące nazwisko, podrzędna funkcja agenta wykonawczego, który nawet nie chce za dużo wiedzieć, by w razie wpadki nie mieć nic do zdradzenia. Wszystkie akcje Bonda są uprzednio przygotowane przez "Biuro": dają mu adresy, fałszywe papiery, odpowiednią broń, załatwiają samolot i wysyłają do roboty. A polega ona głównie na zabijaniu w niebezpiecznych okolicznościach, w której to dziedzinie agent 007 jest fachowcem.

Stąd pochodzi też jego głośny "numer zakładowy": dwa zera w nomenklaturze "Biura" oznaczają prawo do mordowania bez odpowiedzialności. Przeżyta na początku kariery osobista tragedia - samobójcza śmierć ukochanej, sprawiają, że od tego czasu Bond nie wiąże się już na stale z żadną kobietą, choć stale otacza się długonogimi pięknościami, granymi w kolejnych filmach m.in. przez Ursulę Andress, Claudine Auger, Silvę Koscinę, Kim Basinger czy Maryam d'Abo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza