Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W słupskim schronisku dali jej chorego kota. Trudno wskazać winnego tej sytuacji

Fot: Krzysztof Tomasik
Karolina Czajka z chorym kotem, którego wzięła ze słupskiego schroniska.
Karolina Czajka z chorym kotem, którego wzięła ze słupskiego schroniska. Fot: Krzysztof Tomasik
Karolina Czajka przygarnęła kota ze schroniska. Przez zwierzę zachorowała jej córka. Kierownik schroniska zapewnił, że odda pieniądze za leczenie, jeśli ta zezna na piśmie, że zwierzę wydała jej wolontariuszka.

Karolina Czajka z Objazdy kilka tygodni temu przyjechała do słupskiego schroniska po kota. - Wzięłam kociaka, którego poleciła mi tamtejsza wolontariuszka - mówi czytelniczka.

- Podpisałam dokumenty i zabrałam zwierzaka do domu.

Kilka dni później pani Karolina zauważyła, że na ciele jej córki pojawiły się plamy. - Poszłam z dzieckiem do pediatry, która stwierdziła, że jest to prawdopodobnie uczulenie - twierdzi Karolina Czajka.

Leki jednak nie pomagały, a z dnia na dzień plam na ciele dziecka było coraz więcej. Nasza czytelniczka poszła więc do dermatologa. - Lekarka od razu zdiagnozowała, że to grzybica - dodaje kobieta. - Zapytała też, czy w domu nie ma jakiegoś zwierzęcia chorego na grzybicę. Powiedziałam, że mamy od niedawna kota. Lekarka była pewna, że to zwierzę zaraziło dziecko i przepisała bardzo drogie leki.

Nasza czytelniczka poinformowała o tym fakcie pracowników schroniska. Zapytała też, jak to możliwe, że wydawane są chore zwierzęta.

- Tam odpowiedziano mi, że kota wydała nieupoważniona do tego wolontariuszka Ewa Nartowicz, o której głośno było ostatnio w mediach - mówi Karolina Czajka. - Zapewniono mnie, że schronisko zwróci mi koszty leczenia córki, jeśli potwierdzę na piśmie, że to ona wydawała mi kota. Zwierzę rzeczywiście wydawała mi wolontariuszka, ale widziała to pracownica schroniska, która powinna wiedzieć, że kotek jest chory.

O zdanie na ten temat zapytaliśmy kierownika słupskiego schroniska.

- To nie jest zemsta na pani Ewie Nartowicz - zapewnia Jerzy Szyszko, kierownik schroniska dla zwierząt. - Musimy jednak mieć pisemne oświadczenie pani Karoliny, ponieważ będziemy chcieli obciążyć finansowo za leczenie dziecka wolantariuszkę. Już dawno chcieliśmy się skontaktować z panią Karoliną, ale niestety wolontariuszka nie wzięła jej pełnych danych.

Jedna z osób, która jest zatrudniona w schronisku, potwierdziła nam, że zwierzęta zawsze wydawane są w obecności pracowników. Ewa Nartowicz twierdzi, że nie była to jej wina, i zapewnia, że przy wydawaniu kota był inny pracownik schroniska.

- Wciąż twierdzę, że jest tam bałagan - mówi Ewa Nartowicz. - To zdarzenie tylko to potwierdza. Nie wydawałam zwierząt na własną rękę. Chore koty powinny być w izolatce, na klatkach powinny być informacje o tym, że coś im dolega. Tam wszystkie biegają razem.

Nasza czytelniczka postanowiła, że nie odda kota i sama sfinansuje leczenie córki.

- Nie chcę uczestniczyć w prywatnych sporach i nie mam zamiaru nikomu szkodzić. Leki dla kota już kupiłam, a moja Nina również czuje się coraz lepiej - mówi Karolina Czajka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza