Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złamał nogę i okazał się niepotrzebny. Kierowce zwolnili z MZK

Zbigniew Marecki
Przez lata wstawałem w nocy, gdy potrzebne było zastępstwo, ale kiedy złamałem nogę i długo się leczyłem, nagle okazałem się niepotrzebny -opowiada Krzysztof G., kierowca z Miejskiego Zakładu Komunikacji w Słupsku, który przepracował tam blisko 32 lata.

P an Krzysztof ma 56 lat. Jest drobnym, ale energicznym mężczyzną. O tym, aby zostać kierowcą, myślał już w podstawówce. Swoje życiowe marzenie spełnił 5 stycznia 1987 roku, gdy zatrudnił się na tym stanowisku w słupskim MZK. - Od tego czasu w spółce wiele się zmieniło. Na ogół szło ku lepszemu. Mnie największą radość sprawiało, gdy otrzymywaliśmy do użytku nowe autobusy, a sieć linii do obsługi się rozwijała. Jeździłem wszystkimi trasami, bo zgodnie z harmonogramem co miesiąc kierowcy obsługują inne trasy. Starałem się być uważany i jeździłem bezpiecznie, choć zdarzały się - jak wszystkim - błędy i niebezpieczne sytuacje. Najbardziej chyba przeżyłem zderzenie ze skodą, gdy doszło do rozbicia autobusu, kiedy próbowałem uniknąć wypadku.

Naciągnąłem sobie wtedy ścięgna i dość długo przebywałem na zwolnieniu lekarskim. W moim zawodzie takie rzeczy się jednak zdarzają - opowiada pan Krzysztof, który w czasie jednego dnia pracy często przejeżdżał po mieście ponad 200 kilometrów. Jednak najgorsze przyszło 2 marca 2018 roku, gdy w trakcie pracy na zajezdni poślizgnął się na lodzie przykrytym śniegiem. - Przewróciłem się i złamałem nogę - wyjaśnia. Od razu trafił do szpitala, gdzie lekarze złożyli nogę i wstawili mu blachę, która ją wzmacnia do tej pory. Złamanie było skomplikowane, więc dostał 182 dni zwolnienia lekarskiego, a potem 4 miesiące świadczeń rehabilitacyjnych. - Zależało mi na odzyskaniu pełnej sprawności i powrocie do zawodu, więc przyłożyłem się do rehabilitacji. W specjalnych ćwiczeniach uczestniczyłem przez 58 dni. Efekt jest. Niech pan patrzy: noga działa świetnie - mówi, pokazując, jak bez problemu potrafi ruszać nogą w różne strony i jak chodzi bez utykania. Jednak 6 grudnia ubiegłego roku Anna Szurek, obecna prezes MZK, wezwała go do swojego gabinetu. - Powiedziałem jej wtedy, że jestem zarejestrowany do lekarza na 18 grudnia.

Spodziewałem się, że wtedy dostanę zaświadczenie o zakończeniu leczenia - wspomina pan Krzysztof. Gdy wrócił do siebie, nie spodziewał się, że wkrótce jego życie bardzo się zmieni. Jednak 12 grudnia 2018 roku kierownik z MZK przywiózł mu do domu rozwiązanie umowy bez wypowiedzenia. Wypisano je na podstawie art. 53 Kodeksu pracy, z uzasadnieniem dotyczącym długotrwałej niezdolności do pracy na stanowisku kierowcy. Jednocześnie pisemnie poinformowano go o tym, że przysługuje mu prawo do wniesienia odwołania do Wydziału Pracy w Sądzie Rejonowym w Słupsku. Aby było skuteczne, powinien to zrobić w ciągu 21 dni. - W tym momencie poczułem się jak maszyna, którą wyrzuca się na złom, jak się zepsuje - opowiada. Nie spodziewał się, że zostanie tak potraktowany po latach spania z zakładową komórką, którą odbierał, gdy potrzebowano nagłego zastępstwa. - Zawsze wtedy wstawałem, ubierałem się i po kilku minutach wsiadłem do samochodu, który po mnie przyjeżdżał. W ciągu kilkunastu minut siedziałem już za kierownicą i byłem gotowy do wyjazdu w trasę. Żona do tej pory się ze mnie śmieje, że częściej spałem z komórką niż z nią - uśmiecha się pan Krzysztof.

Oczywiście w wyznaczonym czasie złożył do sądu odwołanie. Jeszcze nie zostało rozpatrzone. - Jednocześnie 31 grudnia 2018 roku napisałem i dostarczyłem do spółki prośbę o ponowne zatrudnienie. Zależało mi na powrocie do pracy na dotychczasowych warunkach po zakończeniu świadczenia rehabilitacyjnego, bo zależało mi na nagrodzie jubileuszowej, którą miałem dostać za trzy lata - zdradza pan Krzysztof. Ale tego celu nie udało mu się osiągnąć, bo do pracy w charakterze kierowcy w MZK został ponownie przyjęty dopiero 4 lutego 2019 roku. – Na dodatek na gorszych warunkach, bo w sumie od tego momentu zarabiałem 200 zł mniej niż przed wypadkiem, bo dostałem stawkę na dzień wypadku, a ona dla kierowców wzrosła w kwietniu 2018. W praktyce w wyniku ugody ominęła mnie jedna podwyżka. Było to bardzo dziwne, bo podczas zwolnienia lekarskiego i świadczenia rehabilitacyjnego wypłacano mi wyższą stawkę, obejmującą kwietniową podwyżkę. Dlatego chciałem wrócić do pracy na starych warunkach. Gdy nie uwzględniono moich oczekiwań, to okazało się, że przepadła także moja nagroda jubileuszowa, na którą oczekiwałem, bo nie miałem pracy powyżej 30 dni.

Wyszło na to, że pani prezes postanowiła zaoszczędzić moim kosztem - uważa pan Krzysztof. Nie ukrywa, że czuje się bardzo pokrzywdzony, bo wypadek nie wydarzył się gdzieś w mieście w czasie wolnym od pracy, ale na terenie zakładu, gdy był w pracy. Pan Krzysztof jest teraz przekonany, że prezes Szurek przyjęła go ponownie do pracy tylko dlatego, że w jego sprawie nachodził ją Zbigniew Rudnicki, przewodniczący branżowego związku kierowców, którego jest członkiem. - Liczyłem na porozumienie z kierownictwem, więc nie skarżyłem się w Państwowej Inspekcji Pracy, ale moje oczekiwania poparły - poza moim związkiem - także wszystkie inne działające w MZK - mówi, pokazując odpowiednie pismo potwierdzone pieczątkami i podpisami przewodniczących związków. Ta solidarność go cieszy, bo jednak nie został sam, choć czuł się podle, gdy zwolniono go po tak długim okresie pracy w jednym zakładzie, któremu poświęcił swoje życie zawodowe. - W firmie, która była dla mnie jak drugi dom, potraktowano mnie jak najgorszego śmiecia.

Do tej pory to przeżywam i jestem psychicznie roztrzęsiony. Był nawet taki moment, kiedy - choć zasadniczo nie piję - dwa razy kupiłem w markecie po sześć dużych litrowych piw i - wypijałem je w ciągu jednej nocy. To trochę pomagało. Na szczęście opamiętałem się, ale nadal często męczę się, nie śpię po nocach i czuję się jak kłębek nerwów - zdradza. Gdy stracił pracę w MZK, początkowo zaczął robić rozeznanie w innych firmach, czy mógłby się tam zatrudnić. Okazało się, że nie byłoby z tym problemu. Jednak uznał, że byłoby to pewną formą ucieczki od problemu, a nie chciał także, aby prezes Szurek miała poczucie sukcesu. Dlatego zaczął się starać o ponowne przyjęcie do MZK.

- Choć dostałem małe pieniądze odszkodowania z tytułu wypadku w pracy z ZUS-u i Hestii, gdzie kierowcy MZK są ubezpieczeni grupowo, to teraz przedstawiciel pewnej firmy walczy dla mnie o wiele wyższe odszkodowanie od spółki. Nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów, bo kierownictwo spółki także mnie potraktowało bardzo źle - przekonuje. Z pracy w MZK jednak nie zrezygnuje, to chce tam jeszcze przepracować jako kierowca 3 lata, które mu brakują do emerytury. - Tak potraktowanych jak ja ludzi w MZK jest więcej - dodaje, kończąc spotkanie w redakcji.

I ma rację, bo niedawno przedstawialiśmy także historię pana Lucjana, innego kierowcy MZK, który dostał wypowiedzenie z pracy, gdy kończył walkę z rakiem i pojawiła się nadzieja, że ją wygra. - To jest niemoralne zachowanie - mówi Stanisław Taube, wiceszef Zarządu Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej w RP, oceniając decyzję prezesa MZK w Słupsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza